W zaciszu garażu, między myciem a polerowaniem, można z nim jak ze starym druhem ponarzekać na kapryśnego szefa i zgrzytającą rzeczywistość. Tak właśnie myślą członkowie klubu "GryfGarb" ze Szczecina, który zrzesza wielbicieli i posiadaczy tego wyjątkowego autka.
Wczesnym popołudniem ruszyli z różnych zakątków Zachodniopomorskiego na pierwszy w tym sezonie zjazd. Nadmorskie Pustkowo (gm. Rewal) to ich baza od trzech lat. Czeka tu z gościną i michą pysznego żurku sołtys Władek Hagaj.
Kiedy kilkanaście "żuków" zjeżdża z trasy Międzyzdroje - Kołobrzeg, w miasteczku prawdziwe poruszenie. Dzieciaki z okolicznych posesji zlatują się pooglądać stado kolorowych pojazdów, które parkują przed domem sołtysa.
- To już taka nasza mała tradycja, początek sezonu zawsze nad Bałtykiem - mówi Bogdan Kowalczys, prezes Klubu Miłośników Garbusa "GryfGarb" ze Szczecina.
Rosły mężczyzna w charakterystycznej czapce i okularach cyklisty. - Spotykamy się od 15 lat, naszą działalność zalegalizowaliśmy w 2002, jest nas 37 osób, sporo też mamy sympatyków - opowiada prezes, wysiadając z zieloniutkiego, błyszczącego w słońcu garbusa rocznik 1968.
Poczciwy staruszek jest w rodzinie od ponad 10 lat. A miał być mercedes. Na giełdę Bogdan pojechał razem z córką. - Tato, tato, kupmy tego, kupmy garbusa, popatrz, jaki śliczny - namawiało dziecko. Uległ. Od tamtej pory przejechał nim kawał Europy, a zieloniutkie szczęście na czterech kółkach było już w Austrii, Wilnie, Hanowerze i Pradze. Po Polsce także wyjeździło swoją normę.
- Nie mam innego samochodu, tak bardzo się z nim zżyłem, że nie zamieniłbym na żaden inny. Pali wzorcowo, nie psuje się, no może poza dzisiejszą awarią prądnicy - śmieje się pan Bogdan. Do Pustkowa ledwo się doczłapał, bo mechanizm, choć sprawny od lat, od czasu do czasu ma swoje kaprysy. Ale na nie najlepsza jest praca zbiorowa. - Nie ma to jak koledzy, w kilka godzin samochód był sprawny, każdy coś pomógł, zaraz znalazły się części i takim sposobem wracam bezawaryjnie do Szczecinie - tłumaczy.
Jak członek rodziny
Kawalkada wielobarwnych "żuków" zaatakowała wszystkie miejscowości gminy Rewal. Panowie wzdychali z rozmarzeniem, panie koniecznie chciały mieć pamiątkową fotografię z garbusem w tle.
(fot. Marzena Domaradzka)
Zielony metalik, z pięknymi progami ze stali, małymi lampeczkami na tylnym zderzaku wzorem amerykańskiego Cadillaca, z tyłu specjalne rusztowanie na wiklinowy kufer podróżny. Do tego gazowe zasilanie, elektryczne szyby i centralny zamek. Garbus Witolda Skrzyńskiego z Drawska Pomorskiego to prawdziwy majstersztyk. Jeździ nim cała rodzina, prócz nastoletniego Tomka, który póki co, musi się zadowolić miejscem pasażera. Zielone cudo jest w rodzinie od 10 lat.
- Kupiłem go od znajomego, wytoczyłem niemalże z krzaków, był w opłakanym stanie, ruina - wspomina pan Witek. Reperował, dorabiał, dłubał przy wymarzonym "żuczku" przez lata. Wreszcie był taki, jak sobie wymarzył. - Teraz jeździmy nim wszędzie, jest na gaz, więc pełna ekonomia, jak dobrze się rozbuja, to nawet do 140 na godzinę pociągnie, nie zamieniłbym go na żaden inny - tłumaczy.
W przydomowym warsztacie stoi już drugi. Tym razem cabrio. Zanim jednak będzie mógł zalotnie mruczeć na szosie, trzeba w niego włożyć niemało pracy. - Robię wszystko sam, od mechaniki po drobne detale, to mnie relaksuje, no, może nie maluję sam, tę robotę oddaję w ręce specjalistów - śmieje się drawszczanin.
Mój chłopak ma garbusa!
To miał być zwykły wypad w góry. Taki koleżeński. Kolega przyprowadził kolegę. Tak Kasia poznała Krzysztofa, właściciela urokliwego garbusa. 26 maja biorą ślub. Kasia ma nadzieję, że koledzy podjadą przed kościół i zrobią piękny szpaler.
- Historia naszej znajomości jest niezwykła - wspomina. - Od lat przyjaźnię się z Dominiką, córką pana Bogdana, który jest prezesem "GryfGarbu". Kiedy poznałam Krzysztofa, który na pierwsze spotkanie podjechał zgrabnym fioletowym garbuskiem, okazało się, że i on należy do klubu, że znają się z panem Bogdanem - wspomina.
Zlot w Pustkowiu był dla niej inicjacją. Do tej pory wiele słyszała o wyjątkowej atmosferze, jaka panuje na wyjazdowych spotkaniach klubu. - Między ludźmi panuje taka wyjątkowa nić porozumienia, to szczególne hobby łączy, sprawia, że "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Mieliśmy sprzedać naszego garbuska, po tym zlocie zmieniałam zdanie, jestem dumna z tego, że mamy go w rodzinie, choć na zlot się "pochorował" - pękło mu serce - mówi Katarzyna.
Znajomi żartują, że fioletowy garbus pochorował się z zazdrości o Kaśkę, w końcu teraz to ona będzie Nr 1 w rodzinie! - Silnik wysiadł, kiedy Krzysztof jechał ze Świnoujścia, gdzie pracuje, w połowie drogi musiałam go holować naszym "cywilnym" samochodem, do ślubu już chyba nie zdążymy go naprawić, ale mamy nadzieję, że ktoś nas powiezie swoim garbuskiem - mówi Kasia.
Jest już pierwsze "garbusiątko"
W szczecińskim klubie jest już pięć małżeństw. - Dochowaliśmy się także naszego pierwszego, klubowego "garbusiątka" - żartuje pan Bogdan. Mowa o dwuletniej Julce, która przyjechała z rodzicami Markiem i Karoliną do Pustkowa.
- To już trzeci wyjazd z klubowiczami, na który ją zabieramy - mówi pan Marek. - Wprawdzie pojazd nie zapewnia wielkiego komfortu, zwłaszcza na tylnym siedzeniu, ale mała podróż ze Szczecina znosiła dzielnie i bardzo podobało się jej nad morzem - tłumaczy szczęśliwy tata.
W klubie działa od kilku lat. Na ich ślubie pojawił się wielobarwny korowód garbusów, było wyjątkowo i oryginalnie. Na garbusa jednak żony nie podrywał - Pamiętam, że była ciut zaskoczona, jak podjechałem kiedyś po nią, ale żeby to jakoś specjalnie podwyższało moje notowania u niej, to nie powiem - tłumaczy pan Marek.
Swojego garbusa kupił także 10 lat temu. Maszyna jest już "pełnoletnia", a i matura za nią. Przed dwoma laty postanowili z żoną przemalować ją na niebiesko-biało. - Pięknie się teraz prezentuje, zwłaszcza w pełnym słońcu - rozmarza się na chwilę jego właściciel. Mała Julka jeździła tatusinym pojazdem jeszcze w brzuchu. - I przed ciążą, i w trakcie, i teraz, żona bardzo lubi nasz samochód - tłumaczy.
Dlatego pewnie nie jest zazdrosna, gdy Marek znika na kilka godzin do garażu. Karolina jest bardzo tolerancyjna i nie wylicza czasu. Pomaga też przy myciu, polerowaniu oraz wszędzie tam, gdzie można coś po "babsku" zmienić.
Garbus to i na pończosze pojedzie
- To w sumie mało awaryjny samochód - chwalą go klubowicze. Jak jednak już zastrajkuje, można go naprawić na przysłowiową "pończochę". - Na rynku dostępne jest prawie wszystko, od drobnej śrubki po silniki - mówi pan Bogdan.
Jego garbus tak naprawdę nigdy nie zaszwankował. Spełnia wszelkie normy, ba, ma parametry lepsze od niejednego Fiata.
- Olej wymieniam po 1000 km. Co do paliwa, to trochę tęsknię za czasami, kiedy na stacjach była jeszcze bezołowiówka, zwykła żółta, na tej najlepiej jeździł - tłumaczy.
Jedni uważają, że klasykiem gatunku i królem szos są bezwarunkowo modele produkowane na rynek niemiecki. Są też wielbiciele tak zwanych "meksyków", czyli garbusów produkowanych w Pueblo w Meksyku.
-Ile egzemplarzy, to każdy inny, choć wywodzą się z dwóch konkretnych miejsc - tłumaczą klubowicze. - I na tym polega ich urok, "Meksyk" ma na przykład duże przednie światła, dłuższą maskę, "Niemiec" proste szyby, owalne światła - mówi pan Bogdan. Ale to jest najmniej ważne. - Ważna jest dusza i charakter, którego nie ma i nigdy nie będzie miała nowa wersja New Beetle. Znajomy kupił sobie tego "nowego", po roku sprzedał, to zupełnie inna bajka - mówi pan Bogdan.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?