Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ela Jabłońska, jedna z bardziej uznanych współczesnych polskich artystek w Szczecinie [WYWIAD]

Agata Maksymiuk
Wielu stara się przypiąć jej twórczości feministyczną łatkę, choć ona nie zgadza się na szufladkowanie. Dlaczego? Bo to zubaża odbiór prac, sytuując artystę w z góry określonym obszarze. Elżbieta Jabłońska, jedna z bardziej uznanych współczesnych polskich artystek, 7 marca otworzy swoją najnowszą wystawę „Znikając” w TRAFO.

Sztuka współczesna dla wielu osób, niezwiązanych ze światem sztuki, jest zjawiskiem oderwanym od rzeczywistości lub po prostu trudnym w odbiorze. Pani prace przeczą takim opiniom. Są bezpośrednie i bardzo bliskie codzienności. Skąd taki wybór?
- To co nas otacza, wszystkie banalne i oczywiste sprawy, czynności powtarzane z drobiazgową regularnością, wreszcie obowiązki, których nie możemy zarzucić, konstruują od podstaw naszą najbliższą rzeczywistość. Są naszą powszedniością, która niekiedy bywa utrapieniem i udręką, a innym razem najdoskonalszym spełnieniem. Ta jednakowa dla wszystkich przeciętność, która nas dopada, jest dla mnie od lat przestrzenią obserwacji, badań i przede wszystkim inspiracji. Ile wspaniałości można znaleźć w złożonym na stosik praniu, jakie fantastyczne kolory mają resztki jedzenia zbierające się na sitkach naszych zlewozmywaków, ile kilometrów przedziwnego rytualnego tańca wykonujemy w naszych kuchniach, a wreszcie jakie doskonałe treści możemy odkryć w notatkach naszych dzieci. Tak, codzienność jest niezgłębiona. A to, co wydaje nam się schematyczne i oczywiste, to co w pierwszym odbiorze traktujemy jako banalne, nudne i liche najbardziej mnie ciekawi.

To budzi również pytanie o granice sztuki? Kiedy kończy się codzienność, a zaczyna artystyczna kreacja?
- Artystki i artyści operują ogromną ilością narzędzi, które ułatwiają im możliwość określenia tego, co chcą ujawnić. Prócz narzędzi, funkcjonują również konkretne miejsca, w których dochodzi do tego ujawnienia, a wszystko to dzieje się w określonym czasie. Niewiele jest sytuacji, w których codzienność przenika się ze sztuką. Może być dla niej inspiracją, obszarem pewnych zapożyczeń czy cytowań, pierwowzorem, jednak w ostatecznym rozrachunku są to raczej osobne przestrzenie. To, co z pełną wrażliwością i świadomością przenosimy z naszej potoczności w obszar sztuki, ulega transformacji, która jest efektem naszej kreatywności. Chociażby wspomniane wcześniej drobiny jedzenia na zlewozmywakowym sitku, które po sfotografowaniu i wydrukowaniu w znacznym powiększeniu, stają się jednak atrakcyjnym obrazem, a nie resztkami budzącymi obrzydzenie. Warto zwrócić również uwagę na ruch w drugą stronę, czyli na sytuacje, kiedy używamy narzędzi i metod ze świata sztuki - kreacji w naszej codzienności. Kiedy nasza kreatywność pomaga nam w rozwiązywaniu banalnych sytuacji w codziennym życiu, których nagromadzenie może nas przytłaczać. Chciałabym wierzyć, że zarówno sztuka jak i codzienność nie mają granic, a te, które powstają tworzymy samodzielnie, ze świadomością i z wyboru.

Pani projekty, które szczególnie mocno zapadły w pamięć, to „Kiedy Antek śpi”, „Historie Domowe” czy „Supermatka". Wyłania się z nich słodko-gorzki obraz przysłowiowej „matki Polki”. Jak trudne było dla Pani pogodzenie życia artystycznego z wychowywaniem synka?
- Wspomniane prace powstały jakieś 20 lat temu. Dziś tytułowy Antek z „Historii domowych” i „Supermatki” ma już 22 lata i własną ścieżkę życia. Zajmuje się muzyką klasyczną, jest wiolonczelistą. Pamiętam jednak, że ciąża, poród i macierzyństwo, zwłaszcza w początkowym okresie, były niezwykle intensywnymi doświadczeniami. Wszystko, co zdarzyło się wcześniej, straciło nagle swoją siłę. Kiedy patrzę na tamten czas, z dość już odległej perspektywy, wydaje mi się, że dopiero fakt posiadania rodziny stał się dla mnie impulsem do zajęcia konkretnej postawy wobec sztuki. Jakbym nagle odkryła system nawigacji. To był koniec „dryfowania bez celu”. Ten nieodwracalny przełom, który nastąpił, odebrał mi skutecznie potrzebę „abstrahowania”, wiadomo było już, że życie mnie zdominowało. Z dużym zainteresowanie obserwowałam siebie w nowej roli, czekając z niecierpliwością na pierwsze oznaki zmian w moich pracach. Kiedy zaczęłam pracę nad nowymi realizacjami, wszystkie te, które powstały w trakcie kilku kolejnych lat, nosiły wspólny tytuł „Matka Polka Prezentuje”. Ich tematyka, a czasem również forma, odnosiły się bezpośrednio do tego, co wówczas było mi najbliższe. Trudno jednoznacznie ocenić czy miałam problemy z pogodzeniem życia artystycznego i wychowywaniem dziecka. Niewątpliwie to, co bywa postrzegane jako pewna uciążliwość, dla mnie stało się polem niewyczerpanej inspiracji, uzupełniając zarazem mój ogląd świata i ról, które musiałam czy muszę wypełniać.

W nawiązaniu do tych projektów, myśli Pani, że kobieta musi być dziś superbohaterką, żeby poradzić sobie z codziennością?
- Jeśli będziemy postrzegać codzienność jako kombinację osaczających nas trudności, to każdy z nas, bez względu na płeć musi być superbohaterem lub superbohaterką, ponieważ wszyscy jednakowo zmagamy się z rzeczywistością. Płeć nie odgrywa tu szczególnej roli. To są wpajane nam od urodzenia stereotypy, które akceptujemy, traktując jak oczywistość, przed którą nie ma ucieczki. Taka sytuacja mnie nie interesuje. Zdecydowanie wolę tworzyć własne standardy i normy, przyjmując codzienność z należytą pokorą, wrażliwością i stosownym dystansem. Tylko wtedy, ku uciesze moich dzieci, mogę zmywać naczynia w czerwonej pelerynie Supermana, prać ich skarpetki w masce Batmana i odkurzać pajęczyny jako Spiderman. Na przekór tym wszystkim, którzy traktują życie jako codzienną, monotonną udrękę.

Prace, o których mowa samoistnie zbudowały Pani wizerunek jako „wojującej feministki”. Taki był plan, czy to zadziało się samo?
- Takie jednoznaczne przypisania do konkretnego nurtu są dla mnie wyjątkowo kłopotliwe. Zubażają odbiór prac, sytuując w jakimś z góry określonym obszarze. Zniewalają. Dlatego odkąd pamiętam, mam problem z klasyfikacjami. W trakcie 24. lat działalności twórczej zrealizowałam tak wiele prac, zawsze mając nadzieję na otwartość odbiorcy, pozbawioną schematycznego myślenia. Oczywiście, istnieją w moich pracach różne wątki, w tym również takie, które można interpretować w dyskursie feministycznym, ale ostateczną interpretacją pozostawiam ocenie publiczności.

Pamiętam też, że zorganizowała Pani kilka wernisaży, podczas których dzieci (i nie tylko) do woli mogły najeść się słodyczy i wyszaleć. Czy ten zabieg miał zbliżyć dzieci do sztuki, dać chwilę wytchnienia rodzicom? Może to był eksperyment?
- Mam wrażenie, że sztuka jest bardzo często polem takiego czy innego eksperymentu. Dotyczy to zwłaszcza działań rozciągniętych w czasie. Wśród takich działań lokują się te z moich projektów, które oparte były przede wszystkim na współdziałaniu z publicznością, angażowaniu jej w określone czasowo procesy. W początkowym okresie mojego świadomego uczestnictwa w sztuce, realizowałam kilkanaście akcji noszących tytuł bezpośrednio zapożyczony z codzienności „Przez żołądek do serca”. To były jednorazowe akcje, odbywające się najczęściej właśnie w trakcie wernisaży, które określałam jako działania stołowe. Pierwsze z tego typu działań odbyło się w roku 1999, a więc właściwie w czasach, kiedy jedzenie, jako takie, nie było zbyt często używane w sztuce. Do 2008 roku krzątałam się, karmiąc wernisażowych gości, uwodząc ich smakiem, przeliczając każdy kęs na wartości kaloryczne i proponując aktywności fizyczne niezbędne do ich spalenia. Początkowo ta moja gospodarska bieganina odbywała się wokół gigantycznych stołów, później wobec kuchennych szafek, których rozmiar XXXXL znacznie przekraczał klasyczny wymiar, a ponadnaturalna wielkość powodowała, że były trudne w obsłudze, niewygodne i niefunkcjonalne. Były też epizody z najmłodszą publicznością, zazwyczaj przy prezentowaniu cyklu Supermatka. Wówczas budowałam w muzeach i galeriach specjalne baseny wypełnione plastikowymi piłkami rodem z placów zabaw.

W Szczecinie, 7 marca w Trafo spotkamy się jednak z nieco inną realizacją, z Pani nowym projektem „Znikając”. Praca o tym samym tytule prezentowana była również na Festiwalu Open City w Lublinie. Czy w Szczecinie zobaczymy jej elementy, wpływy? Może to kontynuacja?
- Festiwal Otwarte Miasto w Lublinie odbywa się w przestrzeni miejskiej. Pojawiające się tam prace bardzo często powstają wobec konkretnych miejsc, a sama realizacja poprzedzona jest wnikliwą analizą terenu i oszacowaniem możliwości organizatorów. Podobnie było w moim przypadku. Dość niespodziewanie jako obszar swoich eksploracji i badań przyjęłam lubelską starówkę. Te wszystkie bramy, podwórza przyjmowały nie jeden obiekt, rzeźbę, instalację. Były przestrzenią wielu performansów i wystąpień. Dlatego postanowiłam nie dodawać, lecz ująć. Budżet przeznaczony na produkcję pracy scedowałam na drobny remont, dzięki któremu został rozwiązany wieloletni problem, a samo miejsce odzyskało swoją pierwotną funkcję. W Lublinie moja praca, choć zatytułowana „Znikając” miała jeszcze ważny dodatek w postaci słowa: przeszkody, „Znikając przeszkody”. Szczecińska wystawa nie jest lubelską kontynuacją, zapożycza jedynie pierwszy człon tytułu, a co najważniejsze wskazuje na zupełnie inny obszar moich zainteresowań, którego centrum jest nad Wisłą, przy jej 788 kilometrze.

Ta lokalizacja jest dla Pani bardzo ważna. Jak rzeka oddziałowuje na Pani twórczość?
- W trakcie przygotowań do wystawy prowadziłyśmy z kuratorką, Emilią Orzechowską, rodzaj mailowej konwersacji. Rozmowa stanowi jeden z elementów wystawy. Jest zamknięta w formie drukowanego zeszytu, a także w formie jednokadrowego filmu z czytanym tekstem. Pojawiają się w niej różne pytania dotyczące tego miejsca, jego wpływu na mnie, na moją twórczość i moje aktualne postrzeganie świata. W jednym z pomieszczeń Trafostacji Sztuki znajdzie się około 400 zdjęć rzeki, które zrobiłam w ostatnim czasie. Będzie też informacja dotycząca programu rezydencyjnego, organizowanego przeze mnie i szczecińską galerię, do którego nabór właśnie ruszył. Dlatego nie chcę zdradzać szczegółów, lecz zaprosić wszystkich zainteresowanych do galerii. Powiem tylko, że mieszkanie na rzeką, na terenie Parku Krajobrazowego Doliny Dolnej Wisły zmienia dość radykalnie ogląd rzeczywistości, w tym również sztuki.

Wycofanie się z miejskiego życia, zamieszkanie na wsi jest dziś równe społecznemu zniknięciu? Przecież „domek na wsi” to dziś takie popularne hasło.
- Wycofanie się z miejskiego nadmiaru to wyjątkowe dobrodziejstwo, a społeczne zniknięcie, jak to Pani określa, jest dla mnie bardzo intrygującym wyborem i jedną z lepszych, o ile nie najlepszą decyzją, podjętą świadomie i zupełnie samodzielnie. Dopiero teraz, mieszkając z dala od miasta, mogę wyeliminować wszystkie pozorne aktywności i skoncentrować się na rzeczywistości i rzeczach ważnych. Choć i tak nie jest to takie oczywiste. Internet dochodzi prawie wszędzie, wdziera się czasem boleśnie, nawet w ten oddalony, nadwiślański azyl, a ze światem łączy mnie również praca i obowiązki rodzinne. Jednak kiedy nadchodzi zima marzę, aby spadła taka ilość śniegu, która uniemożliwi mi wyjazd i odetnie mnie zupełnie od świata. Niestety, zdarza się to coraz rzadziej….

Słowo „znikając” w pierwszej chwili kojarzy się dość negatywnie - odruchowo odpowiadamy sobie „przecież nikt nie chce się rozpłynąć”. Z drugiej strony, niektórzy zwyczajnie potrzebują zamienić potrzebę atencji, na kontakt z naturą. Czym w takm razie jest to znikanie?
- Słowo „znikając”, jest bezosobową formą czasownika wyrażającą czynność trwającą równocześnie z innymi czynnościami. Myślę, że to doprecyzowanie jest bardzo istotne, ponieważ zupełnie zmienia interpretację tytułu, który ma dla mnie duże znaczenie, jak również kontekst samej wystawy. Dookreśla bowiem pewien horyzont zdarzeń, a jednocześnie otwiera go na to wszystko, co wydarza się równolegle. Wykonujemy codziennie mnóstwo różnych czynności, poddajemy się aktywnościom, które nas w pełni angażują, trudzimy się, żeby przetrwać, odnosimy sukcesy, porażki, narzekamy na rzeczywistość, czasem się nią zachwycamy, a wszystko to zarazem znikając. W tym procesie, na który nie mamy wpływu, cokolwiek byśmy nie robili, po prostu znikamy. Powoli, dzień po dniu. Zostaje nam coraz mniej czasu. Jednak budzące się wobec tego faktu, negatywne skojarzenia są zdecydowanie błędne. Owszem, może ta konstatacja ma w sobie sporą dawkę pesymizmu, ale to też jest tylko pozorne, ponieważ dopiero kiedy w pełni uświadomimy sobie niezaprzeczalność tego procesu, odetchniemy z ulgą i być może rozejrzymy się wokół z nieco większym dystansem.

ELŻBIETA JABŁOŃSKA „ZNIKAJĄC”
Wystawa: 7 marca - 5 maja 2019
Wernisaż: 7 marca 2019 (czwartek) o godz. 19:00
Kuratorka: Emilia Orzechowska
Wystawa z gościnnym udziałem:
Karoliny Freino, Liliany Piskorskiej, Aleksandry Sojak-Borodo, Natalii Wiśniewskiej

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński