Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Dechy" się bronią

ha, 14 sierpnia 2004 r.
- My dbamy o bezpieczeństwo - mówią Mirosława i Aleksander Grzęda. - Mamy ochronę i najnowsze systemy elektroniczne. W naszym lokalu jest bezpiecznie. Nie możemy jednak odpowiadać za to, co dzieje się dwieście czy trzysta metrów od nas! W całej tej sprawie staliśmy się przysłowiowym kozłem ofiarnym.
- My dbamy o bezpieczeństwo - mówią Mirosława i Aleksander Grzęda. - Mamy ochronę i najnowsze systemy elektroniczne. W naszym lokalu jest bezpiecznie. Nie możemy jednak odpowiadać za to, co dzieje się dwieście czy trzysta metrów od nas! W całej tej sprawie staliśmy się przysłowiowym kozłem ofiarnym. Sławomir Ryfczyński
Właściciele lokalu "Dechy" czują się skrzywdzeni nakazem ograniczenia działalności tylko do godziny 22. Zarzucają dziennikarzom medialną nagonkę na ich lokal, a policji nieudolność w zapewnieniu bezpieczeństwa na plaży i w przejściach na nią.

Ponad tydzień temu w przejściu na plażę grupa chuliganów dotkliwie pobiła czterech policjantów. Komendant świnoujskiej policji przyznał wtedy, że tylko w lipcu, w tym rejonie, doszło aż do ośmiu napadów. Jego zdaniem, większość miała związek z nocną dyskoteką w lokalu "Dechy" na plaży.

- Teren wokół lokalu sprzyja napadom i kradzieżom. Na dwustumetrowej drodze z dyskoteki na promenadę jest ciemno - mówił wówczas. - Żeby utrzymać bezpieczeństwo musiałbym skierować w tej rejon wszystkie patrole, a to jest nierealne.

Nie czują się winni

Na jego wniosek, prezydent zdecydował, że lokal może być czynny tylko do godziny 22.

- Zgodziliśmy się na to, chociaż nie bardzo wiedzieliśmy wtedy o co chodzi, jakie są wobec nas zarzuty - mówią właściciele "Dech" Mirosława i Aleksander Grzęda. - Nie chcieliśmy jednak zaogniać sytuacji. Liczyliśmy, że wkrótce dostaniemy jakieś pismo, z którego dowiemy się konkretnie, co się nam i naszemu lokalowi zarzuca. Ale tak się nie stało. Dlatego teraz chcemy się bronić.

Twierdzą, że nie czują się winni napadom z powodu których kazano zlikwidować nocną dyskotekę, bo doszło do nich nie w ich lokalu, a w miejscu oddalonym o co najmniej 200 metrów.

- Tak samo, jak nie my ponosimy odpowiedzialność za to, że w przejściu na plażę przez dwa tygodnie nie świeciły się latarnie! - dodają.

Bandyci, którzy napadli na policjantów, mieli w rękach tzw. tulipany, czyli nadtłuczone butelki.

- Policja powiedziała, że pewnie kupili je u nas - dodają państwo Grzęda. - A my przecież w ogóle nie sprzedajemy piwa w butelkach!

To policja nic nie robi

Jako nieprawdziwe określają też wypowiedzi komendanta policji, że kilka razy próbował się z nimi skontaktować w sprawie poprawy bezpieczeństwa w rejonie lokalu.

- Tylko raz był u nas policjant - mówią. - Zadał naszemu pracownikowi kilka rutynowych pytań dotyczących funkcjonowania obiektu i poprosił o numer telefonu właściciela, czyli mój. Numer dostał, ale nigdy do mnie nie zadzwonił.

Mówią, że ograniczenie ich działalności to nic innego, jak próba zrzucenia odpowiedzialności za niekompetencję i nieudolność policji.
Właściciele czują się pokrzywdzeni. Mówią, że od czasu skrócenia działalności ponoszą same straty.

- Po południu ludzie już nie przychodzą, bo wiedzą, że o 22. zamykamy. Tak naprawdę to moglibyśmy już zamknąć "Dechy" - twierdzi Aleksander Grzęda. - Dla nas ten sezon już się skończył. Mamy jednak nadzieję, że uda się tę sprawę wyjaśnić do końca i w przyszłym roku będziemy mogli obsługiwać klientów także wieczorem i nocą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński