– Dlaczego właśnie Wimbledon?
– Nie tylko dlatego, że je się tutaj truskawki i pije szampana (śmiech). Też nie dlatego, że czuć obecność wysoko usytuowanych gości. Jest tu specyficzny klimat, dlatego przyjeżdżam, żeby być tego częścią już od kilkunastu lat.
– Łatwo dostać się tam jako fotoreporter?
– Nic tu nie jest łatwe (uśmiech). Akredytację dostałem po czterech latach starań, a i tak mogę tu być jedynie 10 dni, a nie całe dwa tygodnie turnieju. Co więcej, nawet nie mogę wejść wszędzie tam, gdzie inni fotoreporterzy. Koledzy mają większy staż albo pracują dla wielkich wydawnictw czy agencji fotograficznych.
– Byłeś kiedyś na finale Wimbledonu?
– Trzy lata temu zapytałem w biurze prasowym, kiedy dostanę na to akredytację. Zapytali, jak długo przyjeżdżam, odpowiedziałem, że od kilkunastu lat. Powiedzieli, że już jestem blisko (śmiech). Tak jak mówiłem, nie jest łatwo.
– Dla kibiców też?
– U kibiców fajne jest to, że na terenie Wimbledon Park jest przygotowane miasteczko "The Queue", gdzie często wielu z nich przez całą noc, albo i dłużej, czeka w kolejce po bilety. Nawet ciekawe, że jadąc na korty nie wysiada się na "Wimbledon Park Station" albo końcowej stacji "Wimbledon", tylko dwie wcześniej - "Southfields". Potem spacerek 15-20 minut i jest się na miejscu. Oczywiście z końcowej też można dojść na korty, ale po prostu z "Southfields" jest najbliżej.
– Pewnie obiekt jest ogromny.
– Tak, jest 18 trawiastych kortów. Ale nie ma wśród nich numeru 13, bo wielu zawodników jest przesądnych. Są też osobne biura prasowe dla dziennikarzy piszących i fotoreporterów. Nas foto jest jakieś 150 osób.
ZOBACZ TEŻ:
Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?