Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uwierzyli w niemieckie Eldorado

Monika Stefanek
Przekonać Niemców do Polskich wędlin czy warzyw było stosunkowo łatwo. Na zdjęciu Karolina Machowska z Polic w sklepie w Ueckermünde.
Przekonać Niemców do Polskich wędlin czy warzyw było stosunkowo łatwo. Na zdjęciu Karolina Machowska z Polic w sklepie w Ueckermünde. Andrzej Szkocki
Część cienko przędzie. Są jednak też tacy, którzy liczą zyski z założonych interesów. To Polacy, którzy przenieśli się za miedzę.

Löcknitz. Senne miasteczko położone zaledwie kilkanaście kilometrów od polskiej granicy. Tak jak cały powiat Uecker-Randow, należy w Niemczech do najbiedniejszych. Niemcy stąd uciekają. W opuszczonych budynkach osiedlają się Polacy.

Wielkie kuszenie

Do tej pory swój nowy dom znalazło w Löcknitz 35 rodzin z Polski. Liczba mieszkańców w miasteczku wzrosła w ostatnich trzech latach z 2900 do 3140. Duża w tym zasługa właśnie Polaków.

- W tej chwili nie mamy pustostanów i nie trzeba było niczego wyburzać - mówi Lothar Meistring, burmistrz Löcknitz. - Powoli zaczynamy myśleć o budowie nowych domów.

Nowi przybysze zza Odry pojawili się także m.in. w Eggesin, Torgelow, Pasewalku. Wielu do przeprowadzki zachęciły audycje w polskiej telewizji, w których burmistrzowie zachęcali do osiedlania się w Niemczech.

Magnesem miały być przede wszystkim tańsze niż w dużych polskich miastach nieruchomości. Gorzej jest z pracą na miejscu. Wiele osób nadal codziennie dojeżdża do firm w Szczecinie. Nie wszyscy mieszkają jednak na tyle blisko, by było to opłacalne. Nie każdy zarabia w Polsce tyle, żeby za swoją pensję mógł godnie przeżyć w Niemczech.

Naga prawda

Agnieszka Kropidło (na zdjęciu z dwuletnim synem Olkiem) prowadzi z mężem w Eggesin sklep z meblami z Polski.
Agnieszka Kropidło (na zdjęciu z dwuletnim synem Olkiem) prowadzi z mężem w Eggesin sklep z meblami z Polski. Andrzej Szkocki

Anna Kaja jako pierwsza dwa lata temu przeprowadziła się wraz z rodziną z Polski do Eggesin.
(fot. Andrzej Szkocki)

Ci, którzy przyjechali z odległych stron Polski, próbują najczęściej założyć w Niemczech własną firmę. Dzięki wolności świadczenia usług na terenie Unii Europejskiej, mogą znaleźć legalne zatrudnienie. Gdy mają pracę, otrzymanie prawa do stałego pobytu na terenie Niemiec jest dużo prostsze. To zaś ułatwia staranie się o zasiłki socjalne: na dzieci czy mieszkanie. Życie tu okazało się bowiem sporo droższe niż wielu sądziło. I właśnie o to ci, którym nie powodzi się najlepiej, ma największy żal do burmistrzów, którzy zachęcali do osiedlania się przy granicy.

- Zabrakło rzetelnej informacji o tym, jak się tu żyje, jakie są możliwości pracy - przyznaje Anna Kaja, która dwa lata temu z mężem i dwojgiem dzieci przeprowadziła się z okolic Słupska do Eggesin. - W telewizji obiecywano dofinansowanie do zakładanych firm, pomoc rodzinom przy osiedlaniu się. W urzędzie miasta miał być nawet mówiący po polsku urzędnik. Dwa lata mijają, odkąd tu jesteśmy, i o wszystko nadal trzeba samemu zabiegać. Te wszystkie obietnice okazały się palcem na wodzie pisane. Choć burmistrz może i miał dobre intencje.

Zainteresowanych przeniesieniem się do Eggesin było aż 200 polskich rodzin. Ostatecznie przeprowadziły się cztery. Niektórych zniechęcił brak wyczerpujących informacji, inni przeczuwali, że w sześciotysięcznym miasteczku, z którego od lat uciekają Niemcy, nie ma co liczyć na świetlaną przyszłość.

- My przyjechaliśmy jako pierwsi. Urzędnicy kompletnie nie wiedzieli, co z nami zrobić - wspomina pani Anna. - Żeby dostać pozwolenie na pobyt stały, trzeba wykazać się dochodami. A skąd je wziąć, jak nie ma pracy? Mieszka się tu spokojnie - to fakt, ale ten brak pracy człowieka zabija.

O pomoc coraz trudniej

Dziś pani Anna z mężem prowadzą własne firmy. Ona zajmuje się sprzątaniem oraz opieką nad starszymi osobami. Od niedawna pośredniczy także pomiędzy rodzinami z Polski, które chcą się tu osiedlić, a urzędami. Pomaga im w załatwianiu formalności. Mąż pracuje w branży budowlanej, ale wielu zleceń w Eggesin nie ma. Od czasu do czasu zarabia dorywczo na budowie w Hamburgu albo innym większym mieście. Bez tego rodzinie ciężko byłoby związać koniec z końcem, mimo iż korzysta z pomocy socjalnej.

- Dodatek do mieszkania wynosi do 75 procent czynszu. Oprócz tego na każde dziecko dostaje się 154 euro. Ale czynsz to nie wszystko. Opłaty za media są znacznie wyższe niż w Polsce. Za wodę moja rodzina płaci 50 euro co dwa miesiące, internet i telefon kosztują 55 euro na miesiąc, prąd 35 euro. Do tego trzeba dodać 130 euro za sześciogodzinny żłobek i 70-80 euro za przedszkole. No i niemieckie ubezpieczenie zdrowotne, które tu jest wymagane, kosztuje dla czteroosobowej rodziny 300 euro - wylicza Anna Kaja. - Poza tym na dofinansowanie trzeba poczekać. Czasem formalności trwają nawet sześć miesięcy. Gdy zaczyna się od zera, skąd przez ten czas wziąć na to wszystko pieniądze?

Większość mieszkających przy granicy Polaków stara się o pomoc socjalną. O tą jest jednak coraz trudniej.

- Niemcy szybko nauczyli się, że Polacy mogą kombinować - mówi pani Anna. - Nam wierzono często na słowo, dopiero potem dostarczaliśmy niezbędne dokumenty. Teraz wszystko jest skrupulatnie sprawdzane, a na decyzje trzeba długo czekać.

Zostają dla dzieci

Izabela Dyk (za barem) narzeka, że w sześciotysięcznym Eggesin trudno prowadzić restaurację z polskimi specjałami.
(fot. Andrzej Szkocki)

Nie najlepiej wiedzie się też Izabeli Dyk, która przyjechała do Eggesin z Opola wraz z kilkunastoletnim synem i mężem. Ponad rok temu postanowiła otworzyć w miasteczku restaurację z polskimi specjałami. Dziś myśli o przeniesieniu się do większego miasta.

- Tutejsi Niemcy nie mają pieniędzy, żeby wyjść do restauracji - opowiada zrezygnowana. - Sami są na zasiłkach, bez pracy. Młodzież stąd wyjechała, a starym nie chce się wyjść z domu. Do tego jeszcze doszła rozkopana od miesięcy droga i brak dojazdu do lokalu. Nikt się tutaj nawet nie zatrzymuje.

Rostok, Schwerin, Greifswald - to miasta, o których myśli pani Izabela. Liczy na to, że tam małżonkowi będzie łatwiej o pracę, a i zainteresowanie polską restauracją będzie większe. Na razie mąż łapie fuchy na budowach poza Eggesin i w ten sposób łata dziury w rodzinnym budżecie.

Mimo trudności i rozczarowania oba małżeństwa - Kajów i Dyków - do Polski wracać nie chcą. W Niemczech widzą przyszłość dla swoich dzieci.

Im się powiodło

Agnieszka Kropidło (na zdjęciu z dwuletnim synem Olkiem) prowadzi z mężem w Eggesin sklep z meblami z Polski.
(fot. Andrzej Szkocki)

Mniej rozczarowana życiem w Eggesin jest rodzina Kropidłów. Młode małżeństwo z dwojgiem dzieci przeniosło się z Wrocławia. Od maja ubiegłego roku prowadzą w centrum sklep z polskimi meblami. Wcześniej dość długo działali w tej branży, więc szlaki mieli przetarte. Interes okazał się intratny. Myślą o otwarciu drugiego sklepu meblarskiego w innej przygranicznej miejscowości.

- Zaryzykowaliśmy i sprzedaliśmy dom pod Wrocławiem. Żyje się tu bardzo spokojnie. W miasteczku, poza remontem, nic się nie dzieje - uśmiecha się 33-letnia Agnieszka Kropidło. - Trochę brakuje nam kina, teatru. Jesteśmy młodzi, więc od czasu do czasu gdzieś by się wyszło, ale z drugiej strony, jak się ma małe dzieci, to nawet nie ma za bardzo kiedy.

Starszy syn państwa Kropidłów, 3,5-latek, chodzi do przedszkola, młodszy do żłobka. Obaj coraz lepiej mówią po niemiecku.

- Jak dorosną, sami zdecydują, czy chcą zostać w Niemczech, czy wrócić do Polski - mówi pani Agnieszka. - Jestem jednak przekonana, że polsko-niemieckie doświadczenie na pewno dużo wniesie w ich życie.

Dzielne studentki

Życiowego doświadczenia nabierają za miedzą także dwie 24-letnie studentki. Karolina Machowska z Polic i Anna Żyła ze Szczecina od półtora roku prowadzą sklepy z polskimi artykułami spożywczymi. Wcześniej handlowały na promach kursujących po Zalewie Szczecińskim między Polską a Niemcami.

Pierwszy sklep dziewczyny otworzyły w Ueckermünde w marcu ubiegłego roku. Po miesiącu wynajęły drugi lokal w oddalonym o 150 kilometrów od granicy Demmin. Oferują m.in. wędliny, sery, warzywa, owoce, słodycze, potrawy gotowe, a także piwo. Towar codziennie przywożą furgonetką ze Szczecina.

- Wstajemy przed czwartą rano, robimy zakupy w hurtowni, a potem jedziemy do Ueckermünde i Demmin - opowiada Ania Żyła, studentka Politechniki Szczecińskiej. - Handlujemy do godziny 17, zamykamy sklepy i wracamy do domów. Zdarzało się, że nasz dzień pracy trwał nawet 16-18 godzin.

Wolą mieszkać w Polsce

Mimo znacznych odległości pokonywanych każdego dnia, dziewczyny nie zdecydowały się na przeprowadzkę do Niemiec. Nadal mieszkają w Szczecinie i Policach.

- W Ueckermünde po godzinie 19 robi się pusto na ulicach - mówi Karolina, która kończy w tym roku transport i logistykę na Uniwersytecie Szczecińskim. - W tak małej miejscowości nie ma co robić. Podobnie jest w Demmin.

Dziewczyny przyznają, że dopiero po półtora roku działalności zaczynają powoli czerpać zyski ze sklepów. Na razie niewielkie, bo wziętą w leasing furgonetkę trzeba spłacać, a rachunki za prąd czy prowadzenie lokalów są wysokie. Studentki stać jednak na zatrudnienie w sklepie w Demmin dwóch niemieckich pracowników. Ueckermünde leży bliżej granicy, więc tu handlują same.

- Mamy wielu stałych klientów. Ceny w naszych sklepach są niższe, dlatego wiele osób do nas przychodzi - cieszy się Ania. - Mimo ogromnej konkurencji dajemy sobie radę, choć łatwo nie jest. W samym Demmin jest aż 11 hipermarketów.

Zawiść konkurencji

Długo trwało, zanim lokalni kupcy przyzwyczaili się do obecności sklepów z polskimi, tańszymi artykułami. Nie obyło się bez przykrych incydentów.

- Pluto nam na szyby sklepu czy załatwiono się pod drzwiami. Ale co robić - wzrusza ramionami Anna. - Przecież nikt nie mówił, że będzie łatwo.

Obawa, że Polacy zabiorą Niemcom pracę, często pojawia się wśród miejscowej ludności. Bezrobocie i brak perspektyw rodzą frustrację, która nierzadko przeradza się w nieprzychylne nastawienie do przybyszów zza Odry. To zapewne spowodowało, że w ubiegłorocznych wyborach neonazistowska partia NPD (Narodowo-Demokratyczna Partia Niemiec) weszła w Meklemburgii Pomorzu-Przednim do Landtagu, zdobywając ponad siedem procent głosów.

Jej przedstawiciele kategorycznie nie zgadzają się m.in. na otwarcie rynku pracy dla cudzoziemców, poinformowali także, że chcą powrotu Niemiec do "historycznych granic" sprzed drugiej wojny światowej. W wielu miejscowościach, zwłaszcza przygranicznych, zwycięstwo neofaszystów było znacznie wyższe. W Löcknitz partia ta zdobyła aż 18 procent poparcia.

Trzymają się razem

Polacy mieszkający przy granicy na najbliższych sąsiadów z reguły nie narzekają. Przyznają jednak, że raczej trzymają się we własnym gronie. Wielu znajomych wśród Niemców nie mają.

- Starsze sąsiadki pomogą nawet czasem przypilnować dziecko - potwierdza Anna Kaja. - Z innymi Niemcami nie ma się zbyt często kontaktu, tyle co w urzędzie czy sklepie.

Głosy niechęci do nowych mieszkańców docierały za to do burmistrza Lothara Meistringa.

- Każdy z osobna wie najlepiej, dlaczego oddał swój głos na NPD - komentuje burmistrz Löcknitz. - Na pewno zapowiedzi tej partii rozbudziły w ludziach nowe nadzieje na to, że będzie lepiej. Właśnie tutaj, gdzie niezadowolenie jest bardzo duże, obietnice trafiły na podatny grunt.

Meistring przyznaje, że przychodzą do niego czasem Niemcy i mówią, że Polacy zabierają im pracę. - Jaką pracę? - pyta wtedy burmistrz. - Tu nie ma przecież pracy. Takie pytania świadczą o tym, że Niemcy na otwarcie unijnych granic nie byli odpowiednio przygotowani. Myślę, że za 10 lat polsko-niemieckie stosunki w tym regionie będą takie same, jak na granicy francusko-niemieckiej. Tam nikt się nie dziwi, że mieszkańcy zza granicy stanowią 40 procent ludności.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński