Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To był koniec niemieckiego Pomorza

Łukasz Gładysiak, ł[email protected]
Biada pokonanym! W myśl tej zasady do lat pięćdziesiątych realizowano politykę wobec pomorskich Niemców.

W momencie, gdy feldmarszałek Wilhelm Keitel oraz inni wyżsi dowódcy niemieccy składali podpisy na akcie kończącym II wojnę światową, Pomorze zamieszkiwało ponad 840 tys. Niemców. Największe ich skupisko - liczące około 380 tys. osób - znajdowało się w Szczecinie, mniej, chociaż wciąż wielu obywateli pokonanej przez koalicję Rzeszy, przebywało w Słupsku (ok. 133 tys.), Szczecinku (ok. 85 tys.), Koszalinie (ok. 80 tys.), Kołobrzegu (ok. 75 tys.) oraz Białogardzie (ok. 68 tys.).

W grupach tych, prócz mieszkańców miast, znajdowały się masy uciekinierów z terenów zajętych przez Armię Czerwoną w miesiącach wcześniejszych, takich jak Prusy Wschodnie.

O tym, że po upadku hitlerowskiego reżimu wzięty zostanie odwet na całości narodu niemieckiego, wiadomo było już w czasie okupacji. Projekty represyjne oficjalnie pojawiać się zaczęły latem 1944 r.; w myśl jednego z nich, przedłożonego członkom Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego - zalążka władz komunistycznych w Polsce - wszystkich Niemców miano deportować do pracy na Syberii i Dalekim Wschodzie.

22 marca 1945 r. opinię na temat postępowania wobec nich, w jednym z rozkazów, wyraził naczelny wódz Wojska Polskiego, generał Michał Rola-Żymierski: "Cały naród niemiecki musi ponieść zasłużoną karę i musi odczuć swą klęskę tak, aby na zawsze uniemożliwić mu prowadzenie wojny i aby na długie lata strasznym dla niego było samo jej wspomnienie". W tym samym miesiącu w Ministerstwie Administracji Publicznej powstał projekt zakrojonej na szeroką skalę akcji przywracania tzw. Ziemiom Odzyskanym pierwotnego, słowiańskiego charakteru. Dla Niemców oznaczało to jedno: masowe wysiedlenia.

Przez kilka pierwszych powojennych miesięcy sytuacja prawna Niemców w odbudowywanej Polsce nie została określona. Traktować zaczęto ich jako obywateli uciążliwych, czasowo przebywających na terytorium Rzeczypospolitej. Nie mieli oni w zasadzie żadnych praw. Nie przeszkadzało to jednak w tworzeniu niemieckich zarządów miast czy dzielnic. Pomagało to, przynajmniej teoretycznie, w choć częściowym okiełznaniu chaosu nowych czasów.

8 marca 1946 r. światło dzienne ujrzał dekret o konfiskacie mienia poniemieckiego. Akt ten umożliwiał przejmowanie przez Polaków wszystkich przedmiotów należących do autochtonów. W ten sposób Niemców pozbawiono prawa własności. Sankcjonowało to zjawisko zwane dzikim osadnictwem, obserwowane w całym regionie od wiosny roku poprzedniego.

Opierało się ono przede wszystkim na samowolnym gromadzeniu mienia zarówno ruchomego, jak i domów czy gospodarstw. W ten sposób Polacy samodzielnie realizowali politykę odwetu za 6 lat narodowosocjalistycznej okupacji.

Od początku funkcjonowania władz polskich na Pomorzu Niemcy wykorzystywani byli jako siła robocza. Do kwietnia 1946 r., kiedy oficjalnie unormowano warunki zatrudnienia tej grupy narodowościowej, najczęściej wykonywali oni pracę bez pensji, otrzymując w zamian żywność względnie dach nad głową. Znaczny jej odsetek znalazł zajęcie w rolnictwie albo (co także miało wymiar odwetowy), bez względu na predyspozycje czy stan zdrowotny, kierowany był do odgruzowywania miast. Przejawem ekstremalnego wykorzystywania Niemców było zarządzenie Powiatowej Rady Narodowej w Drawsku Pomorskim z 1947 r., na mocy którego wszystkich obywateli pokonanej III Rzeszy niejako oddano na własność lokalnej Samopomocy Chłopskiej. Pensje dzienne pobierali nie pracownicy, ale osoby korzystające z ich usług.

Niemcy a Polacy
Od późnej wiosny 1945 r., na Ziemie Odzyskane przybywali Polacy z innych części kraju. Odbywało się to albo w sposób sformalizowany - za sprawą transportów repatriacyjnych głównie z terenów włączonych do ZSRR albo w drodze prywatnych przeprowadzek. Na fali wspomnianego już dzikiego osadnictwa nowo przybyli, co nie pozostawało w sprzeczności z ówczesną doktryną, traktowali zastany majątek jako własność im należną, zadośćuczynienie za krzywdy wyrządzone narodowi polskiemu przez narodowosocjalistyczny reżim. Oznaczało to więc masową grabież, popularnie zwaną szabrem. Takiemu postępowaniu autochtoni przyglądali się w przeważającej części biernie, zwłaszcza że uczestnikami kradzieży okazywali się nierzadko ci, którzy winni byli strzec porządku.

Wartym podkreślenia jest fakt, że koegzystencja polsko-niemiecka na Pomorzu nie zawsze miała charakter jednostronnego odwetu. Mieszkanka Węgorzewa Koszalińskiego, Aniela Oczkowska, wspomina, że jej mąż - osadnik wojskowy, były żołnierz 1. Warszawskiej Brygady Kawalerii, przez kilkanaście tygodni mieszkał w domu, którego połowę zajmowali pierwotni, niemieccy właściciele. Niezależnie od dzielących ich różnic narodowościowych mieli jednoczyć siły przeciwko grabiącym okolicę grupom żołnierzy radzieckich, zapuszczających się do miejscowości z oddalonego o kilka kilometrów Sianowa. Taka samopomoc w obliczu wspólnego wroga w Węgorzewie była w roku 1945 podobno powszechna.

Choć w 1969 r. w monografii poświęconej wysiedleniom z Pomorza Zachodniego Tadeusz Białecki pisał, że "hitlerowskie wzory okrucieństwa, poniżania i pogardy w stosunku do zwycię­żonych zostały potępione jako nie licujące z godnością i tradycją narodową Polaków", represje widoczne były od pierwszych tygodni polskiego Pomorza. Ich najbardziej jaskrawym przejawem było zmuszanie Niemców do noszenia białych opasek na rękawach albo wprowadzenia specjalnych dla nich przepustek i godziny milicyjnej. Pierwsze z wymienionych wyżej zjawisk, powszechne przede wszystkim na Śląsku, dostrzec można było latem i jesienią 1945 r. na przykład w Słupsku, Ustce czy Lęborku.

Sytuacji społecznej autochtonów nie polepszały przypadki potyczek zbrojnych z udziałem Wojska Polskiego i milicji, których drugą stroną były wycofujące się na zachód niedobitki Wehrmachtu albo Waffen-SS. O tym, że taki eksodus trwać mógł nawet kilkanaście miesięcy, podczas których krążono po różnych częściach kraju, w wydanych na początku XXI w. wspomnieniach pisał jeden z niemieckich żołnierzy uczestniczących w bojach o Poznań, Wilhelm Berlemann. Odrębne zagrożenie wywoływały zręby pohitlerowskiego podziemia; magazyny broni albo radiostacje wykrywano kilkakrotnie między innymi w Koszalinie, Słupsku i Szczecinku.

Pomorze wysiedlone
Początek odpływu ludności niemieckiej Pomorza w kierunku zachodnim odnotowano już pod koniec 1944 r. Ucieczka przed owianą złą sławą Armią Czerwoną nasiliła się po 20 stycznia roku kolejnego, kiedy w całym regionie padło hasło "Gneisenau". Oznaczało to, że południowy brzeg Bałtyku znalazł się w strefie bezpośrednich działań zbrojnych. Dla wielu Niemców marsz za Odrę miał jednak charakter czasowy. Niejednokrotnie zakładano, iż po zakończeniu wojny sytuacja wróci do stanu wcześniejszego.

To, że w odradzającej się ojczyźnie nie ma miejsca dla popleczników Hitlera, za jakich w ogólnym ujęciu uznawano całość narodu niemieckiego, oficjalnie zapowiedział przemawiający podczas zorganizowanego w maju 1945 r. plenum Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej Władysław Gomułka. Ten i podobne głosy sprawiły, że kilka tygodni później rozpoczęła się pierwsza fala masowych, zorganizowanych wysiedleń, określana często mianem "wojskowych". Od końca czerwca z terenów przygranicznych, czyli powiatów odrzańskich, dotychczasowych mieszkańców usuwać zaczęto siłą lub dobrowolnie - po uprzednim zgłoszeniu chęci wyjazdu. Operacja ta, nieuzgodniona z pozostałymi członkami koalicji antyhitlerowskiej, wywołała sprzeciw opinii międzynarodowej, w związku z czym w krótkim czasie została przerwana.

Nowe możliwości otworzyły postanowienia konferencji w Poczdamie, podczas której ostatecznie potwierdzony został kształt polskich granic. Krótko potem zawarto porozumienia dotyczące przyjmowania Niemców wysiedlonych ze Śląska, Warmii, Mazur i Pomorza, w radzieckiej i brytyjskiej strefie okupacyjnej, obejmującej teren pokonanej Rzeszy. Jesienią 1945 r. rozpoczęły się, przeplatane z wyjazdami prywatnymi, wysiedlenia o charakterze totalnym. Punktem, w którym formowane były transporty ruszające za Odrę, obrano Szczecin-Gumieńce. Zawsze przepełnione wagony kolejowe i ładownie czy pokłady statków przed wyjazdem z miasta drobiazgowo kontrolowali funkcjonariusze Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.

Częstym zjawiskiem zarówno w punkcie początkowym, jak i już na trasie było grabienie deportowanych przez cywilów, milicjantów albo żołnierzy polskich i radzieckich. Ponieważ 80 proc. wywożonych stanowiły kobiety i dzieci (mężczyźni w sile wieku, w tym czasie przebywali w obozach jenieckich albo błąkali się po całej Europie w rozbitych przez sprzymierzonych oddziałach Wehrmachtu), opór stawiano rzadko. Dziennie, mię­dzy innymi w kierunku Lubeki, z dzisiejszej stolicy województwa zachodniopomorskiego wyjeżdżało co najmniej 2,5 tys. osób.

Akcja wysiedleńcza trwała do października 1947 r. W tym czasie Pomorze opuściło około 760 tys. osób. Z samego Szczecina tylko do brytyjskiej strefy okupacyjnej przez niespełna dwa lata wyjechało 148 składów kolejowych i wypłynęło 37 statków. Zwłaszcza w początkowym okresie na włączonych do kraju obszarach pozostawiano osoby przydatne do pracy przede wszystkim w gospodarstwach rolnych, zarówno ci zatrudnieni legalnie (w 1946 r. w regionie status taki miało ok. 3 tys. Niemców), jak i zasilający szarą strefę.

Ku normalizacji
Koniec masowej akcji wysiedleńczej, jak i niekiedy drastycznych represji wobec ludności niemieckiej Pomorza przyniosło utworzenie w orbicie ZSRR "bratniej", Niemieckiej Republiki Demokratycznej. W 1950 r. zezwolono autochtonom, którzy na południowym brzegu Bałtyki pozostali, lecz nie zdecydowali się na przyjęcie obywatelstwa polskiego, tworzyć zręby własnych organizacji. Powstały też przeznaczone dla nich organa prasowe, w tym wydawany w latach 1954-1955 pod szyldem "Głosu Koszalińskiego" periodyk pt.: "Der PGR-Arbeiter" (w latach 1955-1957 funkcjonował jako cotygodniowy dodatek "Der Landarbeiter"). W połowie szóstej dekady XX w. Niemcy kandydowali także do rad narodowych - w samym województwie koszalińskim mandaty otrzymało 41 osób.

Choć operacja totalnego wysiedlania została oficjalnie zakończona, odpływ rdzennych mieszkańców trwał dalej. Związane było to przede wszystkim z kontynuowaniem przez władze w Warszawie, choć już nie w sposób tak otwarty jak tuż po zakończeniu wojny, procesu porządkowania Ziem Odzyskanych. Na wyjazdy rodaków przychylnym okiem patrzono też z Berlina Wschodniego; w NRD potrzebna była w tym czasie niemal każda para rąk do pracy. Ostatecznie proces deportacyjny zakończył się dopiero na przełomie lat 50 i 60.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński