Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Składam sobie bohaterów

Ewa Koszur
Monika Szwaja - dziennikarka i pisarka. Ostatnią powieść, "Klub mało używanych dziewic", wydała sama jako współwłaścicielka wydawnictwa SOL.
Monika Szwaja - dziennikarka i pisarka. Ostatnią powieść, "Klub mało używanych dziewic", wydała sama jako współwłaścicielka wydawnictwa SOL. Andrzej Szkocki
Rozmowa z Moniką Szwają ze Szczecina, autorką wielu bestsellerów, między innymi "Powtórki z morderstwa".

- Jesteś dziennikarką telewizyjną, bohaterowie twoich powieści wywodzą się z twojego najbliższego środowiska. Piszesz pamiętniki? Wykorzystujesz je w swoich książkach?

- Pamiętnik jest, ale nie wykorzystuję tych zapisków w powieściach. Są upiorne. Dlatego nie rozumiem pędu do pisania internetowych blogów. Ludziom się wydaje, że jak napiszą o sobie, to będzie to interesujące dla innych. Otóż przeważnie nie. Może jedynie dla tych plotkarsko nastawionych. Generalnie musi o coś chodzić. Gdy byłam w piątej klasie, pani od polskiego pochwaliła moje wypracowanie. Pierwsze zdanie jej się spodobało, bo było nietypowe. Pamiętam je: "Niedziela zapowiadała się całkiem nieszczególnie". To był szlagwort. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co to jest, ale zrozumiałam, jak jest ważny. I to mi zostało.

- Długie były twoje wypracowania?

- Długie. Na maturze 12 stron kancelaryjnego papieru. Tematu sobie nie przypominam, ale pamiętam egzamin wstępny na polonistykę. Najpierw zdawałam na prawo, ale się nie udało. Potem doszłam do wniosku, że to bardzo dobrze i zaczęłam studiować polonistykę. Już wtedy, na egzaminie, zaczęłam od myślenia. Trzeba wiedzieć, co się chce napisać, a potem już tylko to robić. Najpierw siedziałam godzinę i podgryzałam długopis. Pan stróżujący, który koło mnie przechodził, miał coraz bardziej współczującą minę. To były chyba cztery godziny. Od razu je sobie podzieliłam: jedna na myślenie, trzy na pisanie. Potem złapałam za długopis i tylko kartki latały. Panu wyraźnie ulżyło. Walnęłam wtedy chyba z 15 stron o różnych aspektach literatury światowej. Pamiętam, że wymieniłam zupełnie nie używane w lekturach pozycje. Jak się dużo czyta, to się łatwo pisze. Jestem taką gąbką. Chłonę różne powiedzenia i style. To tak jest, że styl jest zbitką tego, co czytaliśmy gdzieś kiedyś i co tylko w części jest nasze. Bo nie jesteśmy pierwsi na tym świecie.

- Piszesz, nawet w tej ostatniej książce, w "Powtórce z morderstwa", ku pokrzepieniu serc...

- To jest bardzo potrzebne i mam tego mnóstwo dowodów na spotkaniach autorskich. Piszą do mnie różne kobietki, że je pokrzepiłam. Staram się jednak, żeby moje książki nie były głupie. Mają być zabawne. Czytelnik nie ma się namęczyć, zanim dojdzie do tego, o co mi chodzi. Staram się pisać jasno i wyraźnie. I z wdziękiem. Kiedy powstawała pierwsza książka - "Zapiski stanu poważnego" - okoliczności były takie, że byłam świeżo po bardzo poważnej operacji. Podejrzewano raka płuc.

- Paliłaś papierosy?

- Nigdy, ale wdychałam cudze. Więc musieli pół Moniki rozdziabać, żeby się przekonać, że to jednak nie był rak. Mnie zawsze cieszyły trawki i motylki, ale po wyjściu ze szpitala te trawki wydawały mi się jeszcze bardziej zielone. Człowiek cieszył się każdym drobiazgiem. To mi zostało. Po operacji i przejściu w tym samym czasie różnych tragedii rodzinnych, została mi radość z tego, że żyję. Kiedyś mój serdeczny przyjaciel lekarz powiedział, że najważniejsze jest zdrowie. Ja na to, że najważniejsze jest życie. Przyznał mi po namyśle rację. To, że teraz mam astmę i reumatyzm, że bolą mnie rączki i nóżki, już niewiele znaczy. Wszystko jest do przejścia. Mnie to oczywiście męczy, denerwuje i boli, ale da się z tym żyć.

- "Jestem nudziarą" też pisałaś w dramatycznych okolicznościach, podczas śmiertelnej choroby twojej siostry. Pisanie było dla ciebie terapią?

- Miałam napisane jakieś 100 stron "Nudziary", kiedy okazało się, że moja siostra jest chora. I od razu było wiadomo, że umrze. Więc to była ucieczka, nie terapia.

- Mieszkałyście razem?

- Całe życie. Gdy ja się urodziłam, ona miała 10 lat. I mnie wychowała. A potem musiałam ją pochować. Małgosia umierała półtora roku, ja umierałam razem z nią. Umarłam właściwie tego dnia, kiedy lekarz powiedział mi, że stan Małgosi jest beznadziejny. Był niesłychanie bezwzględny i brutalny. Oczywiście, trzeba mówić prawdę, ale mieć także wzgląd na ludzi. Prawda czasami zabija. I ja umarłam wtedy. Potem musiałam zebrać siły. Po pierwsze, żeby żyć, a po drugie, żeby Małgosia nie dowiedziała się, że jest aż tak źle. Bo nadzieja jest zawsze potrzebna. Jak jej nie ma, to choroba idzie szybciej. A Małgosia raz czuła się lepiej, raz gorzej, jak to przy nowotworach. Cały "Romans na receptę" napisałam w czasie jej choroby. I jeszcze część "Statecznej i postrzelonej".

- Szczecińscy czytelnicy rozpoznają w twoich bohaterach swoich znajomych, często ludzi z tak zwanego świecznika - architektów, lekarzy, szefów opery czy telewizji, jak w "Powtórce z morderstwa".

- Jestem wieloletnim reporterem i mam mnóstwo niewykorzystanych tematów. Zawsze lubiłam wymyślać historyjki, więc wymyślam też ludzi. Przeważnie ich składam. Wszystko na świecie jest powtarzalne. Ludzie też. Więc gdy tworzę nowego bohatera, on zawsze będzie miał czyjeś cechy. Wymyślam takiego składaka, który jest sympatyczny albo nie.

- Sympatyczny, gdy go lubisz.

- Czasami, gdy wymyślam kogoś, kogo nie lubię, mówię: a masz, ty draniu. Opisuję też literalnie moich znajomych, którzy wiedzą, że ich portretuję i nie mają nic przeciwko temu. Wręcz odwrotnie, cieszą się i bawią tym.

- A ci, których przedstawiasz krytycznie, nie obrażają się?

- Lubisz Agatę Christie?

- Oczywiście.

- Pamiętasz, jaka jest główna zasada panny Murple? Ona widzi kogoś, kto jej przypomina służącą, która 55 lat temu była bardzo niedobrą dziewczynką. I ona wtedy myśli: ten ktoś będzie mordercą. Ktoś jej przypomina jakiegoś drania, to u niej też będzie draniem. Mnie też się to zdarza. Wymyślam wyłącznie z głowy, a potem ktoś pyta, kto to jest? Akurat nikt. A on na to: Ale ja znam taką osobę. Taka sytuacja zdarza się nawet z nazwiskiem. A ono mi się wzięło akurat ze słuchania jakiejś płyty. Lubię pewnego gitarzystę, którego nazwisko przekręciłam, a tu okazuje się, że ktoś ma identyczne. Kiedy byłam w Jeleniej Górze, podeszła do mnie pewna pani i zapytała, skąd wiedziałam, że leśniczy z tamtych okolic poleciał za przekręty z drewnem. Dodała, że opisałam to w "Statecznej i postrzelonej". Nie miałam o tym pojęcia. Chciałam wprowadzić w książce nowego leśniczego, więc musiałam się pozbyć starego. A za cóż może polecieć leśniczy, jak nie za przekręty z drewnem?

- Podczas lektury "Domu na klifie" miałam wrażenie, że musiałaś kiedyś pracować w domu dziecka. Tymczasem nigdy tak się nie stało.

- Nauczycielki w szkole, w której spędziłam kilka lat jako polonistka, mają identyczne zachowania. Ludzie naprawdę są powtarzalni. Nie odkrywam nowych światów, bo chyba już wszystko zostało odkryte. Są tylko różne warianty. Zauważ, że te nieprzyjemne moje postacie zawsze są poskładane. W "Powtórce z morderstwa" wymyśliłam upiorną dyrektorkę telewizyjną. W Szczecinie nigdy nie było dyrektorki kobiety. Zawsze byli faceci. Natomiast tej mojej wrzuciłam wszystkie możliwe idiotyzmy znanych mi szefów. To jest składak z głupoty i arogancji dyrektorskiej. Kilka dni po ukazaniu się książki dostałam esemesa od nieznanej mi osobiście kobietki. Było tak: "Pani Moniko, dziękuję za książkę. Tam jest sama prawda". Podpisane: Koleżanka z telewizji, Warszawa, imię i nazwisko. Potem spotkałam innych ludzi z branży. Wieszali mi się na szyję i mówili, że to wszystko jest prawda, że tak właśnie jest.

- Dołożyłaś też naszemu dyrektorowi sceny muzycznej w "Statecznej i postrzelonej". Nie obraził się?

- Skąd. Warcisława Kunca lubię i cenię jako muzyka. Na pewnej premierze, już po ukazaniu się "Statecznej", podszedł do mnie i się przywitał. Umieściłam akcję w operze szczecińskiej, bo znam dobrze jej realia. Nie wszystkie mi się podobają. A postać dyrektora to też syntetyk.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński