Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Romantyczny świat książek Agaty Przybyłek. Autorka wprowadza Szczecin na swoje łamy

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
Agnieszka-Werecha-Osinska, FotoDoKwadratu
W nasze strony przeniosła się z Mazowsza. I choć jeszcze zgłębia walory i atrakcje Pomorza Zachodniego, to już wprowadziła Szczecin na łamy swoich książek. Kim jest autorka, która tylko tego roku zaplanowała 6 premier swoich nowych książek? I jak udało jej się wypracować takie tempo wydawnicze? Postanowiliśmy to sprawdzić u źródła.

Powieść obyczajowa czy komedia romantyczna? Który z gatunków jest pani bliższy i oczywiście - z czego to wynika?

- W tym momencie życia oba gatunki są mi tak samo bliskie. Nie umiałabym wybrać. Po napisaniu poważnej książki zawsze potrzebuję zająć się pracą nad lżejszą powieścią i odwrotnie, po stworzeniu zabawnej opowieści zawsze czuję potrzebę podjąć ważne tematy. To mi pomaga zachować równowagę psychiczną jako pisarce, ponieważ zawsze bardzo wczuwam się w tworzone historie, w losy bohaterów.

Czy myślała pani, aby poszerzyć wachlarz swoich powieści o kryminał, thriller, horror czy fantastykę?

- W moich powieściach pojawiają się wątki kryminalne czy elementy thrillera. Fabuła najnowszej książki „Moje serce pamięta” kręci się wokół nierozwiązanej sprawy kryminalnej z przeszłości. Czytelnik obserwuje, jak młody detektyw prowadzi śledztwo. Ale to na razie tylko flirtowanie z innymi gatunkami, zmiany na dłuższą metę nie planuję. Za bardzo lubię pisać o miłości.

Autorki i autorzy literatury kobiecej często zderzają się z opiniami, że ten rodzaj powieści jest mało ambitny, a historie lekkie i banalne. Z drugiej jednak strony cieszy się dużym zainteresowaniem. I tu wyłania się pytanie - po co nam ten gatunek? Dla kogo jest to gatunek?

- Statystyki związane z czytelnictwem wskazują jednoznacznie – w Polsce po książki częściej sięgają kobiety. Mnóstwo z nich lubi czytać o miłości, sama do takiej grupy należę, choć sięgam też po kryminały czy thrillery. To, że powieści obyczajowe i komedie romantyczne trafiają tylko do kobiet to mit, choć wiem, że w Polsce często używane jest określenie „literatura kobieca”. Moje książki czytają również mężczyźni, niektórzy nawet dzielą się ze mną przez social media czy na spotkaniach autorskich swoimi wrażeniami po lekturze.

Czy jako autorka - kobieta, ma ani poczucie, że mężczyznom jest łatwiej na rynku wydawniczym? Że ich praca jest postrzegana poważniej i ma większą siłę przebicia?

- Myślę, że w Polsce mnóstwo kobiet, niezależnie od zawodu, zderza się jeszcze ze szklanym sufitem. W takim żyjemy społeczeństwie, pewne zmiany dopiero następują. Ja osobiście staram się jednak o tym zjawisku nie myśleć, skupiam się na swojej pracy i odnoszonych sukcesach. Oczywiście, stawiam przed sobą jakieś cele, ale nie porównuję się do innych, ani pisarek, ani pisarzy.

Pani dorobek literacki obejmuje ponad 30 tytułów. Biorąc pod uwagę pani młody wiek, to bardzo pokaźny wynik. Jak wygląda praca w takim tempie? Skąd pomysły, skąd czas na ich kreowanie, research i redakcje?

- Moją pracę cechuje systematyczność. Po wydaniu pierwszej powieści wyrobiłam w sobie nawyk pisania codziennie. Nie czekam na mityczną wenę, jestem zwolenniczką rzemieślniczego podejścia do pisania. A ponieważ poświęcam pracy sporo czasu, stąd tyle powieści na moim koncie. Na pewno inaczej by było, gdyby praca pisarki nie była moim głównym zawodowym zajęciem. W tym momencie jest.

W tym roku zaplanowano aż 6 premier pani książek. Pamiętam, jak niedawno w wywiadzie Marcin Meller zwierzył nam się, że według niego najgorsze w pisaniu, jest… pisanie. Ale czy wydając 6 powieści jednego roku mogłaby się pani zgodzić z tą opinią?

- Dla mnie najgorsze w procesie wydawniczym jest redagowanie powieści, czytanie po raz enty tej samej historii, wyszukiwanie błędów, przestawianie przecinków. O wiele bardziej lubię wymyślać i spisywać opowieść, tę kreatywną część pracy. Wtedy jestem w swoim żywiole.

Zdarza się pani pracować nad kilkoma tytułami jednocześnie?

- Nie, mój tryb pracy wygląda zupełnie inaczej. Pracuję nad jedną historią na raz, wynika to z tego, o czym wspomniałam już wcześniej, że zawsze bardzo głęboko wchodzę w świat stworzonych bohaterów i niesamowicie przeżywam ich losy. Nie wyobrażam sobie jednego dnia opisywać jedną historię, a następnego dnia opowiadać inną.

W tym roku zakończyła pani słynną „Serię z domkami”. To rozstanie przyszło łatwo? Ma pani na horyzoncie już pomysł na nową serię?

- Rozstania po latach często są trudne, a seria z domkami powstawała właśnie wiele lat. Zżyłam się z tą serią, ona bardzo oddaje moją wrażliwość, jest bliska mojemu sercu. Na początku miała liczyć sześć tomów, potem rozrosła się do dziesięciu. Ale mimo ogromnej sympatii i sentymentu nie chciałam jednak ciągnąć jej w nieskończoność i znudzić czytelnika. Sama jako pisarka potrzebowałam też nowości, stąd taka decyzja. Pracuję teraz nad serią, która może w pewnym stopniu zastąpić czytelnikom serię z domkami, ale jeszcze nie chcę zdradzać szczegółów.

Nie tak dawno Jakub Żulczyk, w obszernym poście na FB, zwrócił się do swoich czytelników, aby przestali wysyłać do niego swoje historie licząc na współudział w tworzeniu książki. - To, że masz fajną historię, to nic nie znaczy. Każdy ma przynajmniej jedną. - Jakie jest Pani zdanie? Materiały nadsyłane przez czytelników przydają się? Czy raczej więcej z tym kłopotu niż pożytku?

- Ja też dostaję od czytelniczek podobne propozycje, ale nigdy z nich nie korzystam. Nie jestem „złodziejką historii”. Zawsze proponuję takim osobom, żeby same spróbowały swoich sił w pisaniu. Tworzę fikcję, choć oczywiście każda moja historia mogłaby naprawdę się wydarzyć. Czasem wplatam do książki jakieś swoje wspomnienia z dzieciństwa albo sytuacje, o których słyszałam, ale to raczej wyjątki niż norma w mojej pracy. Taki tryb bardzo mi odpowiada i nie czuję potrzeby, żeby to zmieniać.

Od pewnego czasu mieszka pani niedaleko Szczecina. Czy to miasto, ten region, są równie inspirujące, co ludzie, którzy dają pani natchnienie do pisania? Może Szczecin i jego historia mają szansę na główną rolę w nowej powieści?

- Przez prawie rok mieszkałam w samym Szczecinie i to miasto pojawiło się już w kilku moich powieściach. Na przykład w „Masz wiadomość”, którą niezwykle polecam. Czytelnik może w niej przespacerować pod filharmonią, przejść się z bohaterami nad Odrą. Najnowszą powieść osadziłam natomiast w stronach rodzinnych mojego męża, w okolicach Chojny. Urzekł mnie klimat przygranicznych miejscowości. Prawdę mówiąc ja dopiero odkrywam zachodniopomorskie, jego uroki i historię. Wychowałam się na Mazowszu, czas studiów spędziłam w Gdańsku. W tych stronach mieszkam od czterech lat. Tu wszystko jeszcze jest dla mnie nowe i przez to niezwykle interesujące, więc na pewno fabułę niejednej książki osadzę w przyszłości w tych stronach.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Polski smog najbardziej szkodzi kobietom!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński