Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podróż sentymentalna

Elżbieta Lipińska, 21 października 2005 r.
Pani Halina T. miała 14 lat, kiedy wyjechała na stałe z Choszczna.
Pani Halina T. miała 14 lat, kiedy wyjechała na stałe z Choszczna. Elżbieta Lipińska
W Choszcznie spędziła najpiękniejsze lata życia. Potem wyjechała do Kanady. Teraz mogła zachwycić się miastem swojego dzieciństwa.

- Przepraszam panią. Gdzie tu można zjeść obiad - usłyszała w sobotę reporterka "Głosu" kiedy na parkingu wsiadała do swojego samochodu. Przed nią zatrzymało się czarne volvo z niemieckimi numerami rejestracyjnymi. - O tej porze czynna jest chyba restauracja "U Jędrusia". Akurat jadę w tym kierunku, więc proszę za mną - odpowiedziałam.

Już na miejscu okazało się, że o pomoc poprosił mieszkaniec Toronto, który wraz z żoną przyjechał tu z lotniska w Berlinie.

- Halina wyjechała z Choszczna jako 14-letnia dziewczynka, w 1966 roku. Tyle razy mi opowiadała o tym mieście, że w drodze do Gdańska, gdzie mieszkają teraz jej rodzice, postanowiliśmy się tu zatrzymać - mówi kierowca volvo pan Jan.

Jego żona zaraz dodała, że jej dom rodzinny znajdował się przy ulicy Wolności.

- To ten blok koło sądu i aresztu. Czy jeszcze tam jest - zapytała. - Pamięta pani dokładniejszy adres - zapytałam. - Tak, to była pierwsza klatka od strony sądu. Mieszkaliśmy na drugim piętrze - mówi pani Halina. W ten sposób okazało się, że mam do czynienia z ...nieznaną sąsiadką, która mieszkała piętro niżej.

- Lepiej nie mogliśmy trafić! Jaki ten świat jest mały! Chyba tylko sekundy zadecydowały, że się spotkaliśmy - cieszy się pan Jan.

Z kluczami na szyi

Jak się okazało, żona pana Jana urodziła się w Myśliborzu, ale wraz z rodzicami przyjechała do Choszczna jako dziecko. Najpierw na krótko zamieszkali w bloku przy ulicy Bohaterów Warszawy. Też koło aresztu. Potem przeprowadzili się do wspomnianego już lokum przy ulicy Wolności.

- W Choszcznie spędziłam najpiękniejsze, bo zupełnie beztroskie lata mojego życia. To był czas kiedy wszyscy rodzice pracowali, a dzieci biegały z kluczami na szyjach. Sąsiedzi nawzajem opiekowali się nami. Nikt nikogo nie musiał o nic prosić. Każde dziecko dostało od jednej czy drugiej sąsiadki kromkę chleba z masłem i cukrem, który tak wspaniale smakował - opowiada pani Halina.

- Kiedy zamieszkaliśmy w Toronto, mojej żonie tego brakowało. Wspominała ciągle Choszczno i pytała czemu nasze dzieci nie mogą mieć kluczy na szyjach - śmieje się pan Jan.

Podobno w Toronto łatwo natknąć się na kogoś, kto z Choszczna przyjechał lub ma tam rodzinę.

- Nawet kiedy byliśmy na spacerze nad jednym z jezior usłyszeliśmy nagle: w Choszcznie to dopiero łowiło się ryby! Wdaliśmy się w pogawędkę, ale trochę szkoda, że nie zapytaliśmy wędkarza o nazwisko - wspomina mieszkaniec Kanady. - Teraz też jest tu nasz kolega Wiesław Nowicki. Jego mama mieszka w pobliżu Choszczna, a on raz na rok przyjeżdża tu, by naładować akumulatory - mówi.

Na plaży dawano kefir

Zachwyt wzbudziło w nim jezioro Klukom znane z opowiadań żony.

- Ja co tydzień z rodzicami chodziłam na spacery dookoła jeziora. Wszędzie było pełno laskowych orzechów. Tatuś brał mnie na łódkę i pływaliśmy po jeziorze. Potem ktoś ją ukradł. Na plaży dawano nam kefir - mówi pani Halina.

- Z Miejskiej Góry zjeżdżałam na sankach. A czy jest ta kapliczka w parku? - spytała nagle. Tam też spacerowała. Pamięta sporo, m.in. piękny dworzec kolejowy.

- Z mamusią jeździłyśmy stamtąd na zakupy do Szczecina. Co chwilę odchodził pociąg - mówi.

Zatarły się w jej pamięci nazwiska.

- Musiałabym zobaczyć twarze. Byłoby mi łatwiej. Chodziłam do przedszkola koło szpitala. Tam mieszkała moja koleżanka. Do pierwszej komunii przystąpiłam w Choszcznie. Imiona koleżanek to Agnieszka, Grażynka, Irenka. Pamiętam też panią Pudełko. Muzyki uczył nas taki młody nauczyciel. Nazywał się chyba Kmetyk.

Dyrektorem też był młody mężczyzna. Nie pamiętam jego nazwiska - mówi pani Halina przywołując wspomnienia. Nie chce jednak, by podać jej panieńskie nazwisko.

- To jest taka moja podróż sentymentalna. Chcę pewne obrazy pozostawić bez zmian. To, co pozostało w moim sercu jest skarbem - mówi spacerując po mieście. - Ja tak strasznie tęskniłam. Niektóre domy przypominają kamieniczki z Gdańska. Zupełnie jak w filmie "Panienka z okienka" - wskazuje jeden z domów przy ulicy Wyzwolenia.

Jej męża zafascynowały nowe domy i ogrodzenia wielu posesji.

- Zobacz takiego płotu, to nawet my nie mamy. W Kanadzie kosztowałby pewnie z 30 tysięcy dolarów - pokazał pan Jan na ogrodzenie wykute ze stali.

Kiedy była w ostatniej klasie szkoły podstawowej, jej ojca przeniesiono do pracy w Gdańsku. Ona z mamą dotarły tam dopiero po roku. W Gdańsku skończyła liceum i studia medyczne. Poznała młodego inżyniera Jana i wyszła za niego za mąż. Tam urodził się im pierwszy syn Paweł, drugi Tymoteusz już w Toronto. Oboje mają dobrą pracę. Ona jest stomatologiem, a on inżynierem w przemyśle samochodowym. Ma na swoim koncie kilka zarejestrowanych patentów.

- Wyemigrowałem najpierw do Austrii tuż przed stanem wojennym. Potem dopiero do Kanady. Moją żonę zobaczyłem po prawie trzech latach, kiedy do mnie przyjechała. Nasi synowie mówią po polsku. Starszy skończył akurat studia z literatury angielskiej i historii, młodszy ma 16 lat i chodzi do liceum. Do niedawna mieli trudności z wymówieniem nazwy sąsiedniego miasta, czyli Stargardu Szczecińskiego - mówi pan Jan.

Pozdrowienia dla pana Chmury

- Nawet trzepak do dywanów jest ten sam. I piaskownica, w której się bawiłam jest w tym samym miejscu. I teren za garażami, gdzie biegaliśmy, pozostał bez zmian - mówi uradowana pani Halina. -Ciekawe czy moi dawni sąsiedzi tu jeszcze mieszkają - pyta wbiegając po schodach.

Pierwsze kroki kieruje w stronę drzwi, od których klucz nosiła na szyi.

- Szkoda, że zamknięte - mówi wzruszona. - Obok nas mieszkało młode małżeństwo bez dzieci - wspomina. - Na dole mieszkali państwo Chmurowie z córką i synem oraz państwo Grabarczykowie z dwoma synami.

Spotkanie z dawną sąsiadką wiele wyjaśnia.

- Jest pani bardzo podobna do swojej mamy. Dzieci Chmurów pokończyły studia i rozjechały się po Polsce. Pani Chmurowa już nie żyje. Tak samo Krystyna i Tadeusz Grabarczykowie. Ich syn Krzysiek mieszka w Anglii, a Stefan... w Kanadzie - mówi pani Teresa Chojnacka zdumionej pani Halinie, która nie wiedziała, że jej przyjaciel z dzieciństwa od wielu lat mieszka blisko niej.

Tam, gdzie mieszkali państwo C. z córką, wprowadzili się państwo Majewscy. Oboje też już nie żyją. Mieszkanie odziedziczyła wnuczka Daria, która wraz z mężem Mariuszem przeprowadza remont. Pani Halina zobaczyła ich wychodząc z bloku. Było już bardzo późno. Młode małżeństwo wracało akurat do swojego mieszkania. I zaprosiło Kanadyjczyków do siebie.

- Proszę pozdrowić pana Albina Chmurę. Nie będziemy go budzić. Cieszę się, że mogłam tu być znowu. Pokazałam mojemu mężowi miejsca, w których byłam bardzo szczęśliwa - mówi pani Halina ciesząc się pamiątkami z Choszczna.

Wśród nich znalazła się grafika Barbary Widły, płyta choszczeńskiego zespołu iNNi, album o mieście oraz książki Grzegorza Jacka Brzustowicza.

- Przyjedziemy tu z synami - oznajmił na koniec spotkania jej mąż

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński