Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie miał litości, nie wyraził skruchy

Mariusz Parkitny
Tomasz P. nie pojawił się na ogłoszeniu wyroku. Tak jak uciekł z miejsca wypadku, tak też zabrakło mu odwagi, by spojrzeć w oczy matce zabitego chłopca.
Tomasz P. nie pojawił się na ogłoszeniu wyroku. Tak jak uciekł z miejsca wypadku, tak też zabrakło mu odwagi, by spojrzeć w oczy matce zabitego chłopca. Marcin Bielecki
Korytarz sądu rejonowego w Szczecinie. Matka 15-letniego Krzysztofa czeka na zabójcę swojego syna. On woli jednak zostać w celi.

- Byłam na każdej rozprawie. Miałam nadzieję, że choć raz spojrzy mi w oczy. Albo powie przepraszam - mówi kobieta.

W sądzie jest też matka oskarżonego, 25-letniego Tomasza P. Też nie spojrzy w kierunku rodziców Krzysia. Tylko w ostatnim słowie przed wyrokiem adwokat przekaże przeprosiny w imieniu swojego klienta.

- Gdzieś mam takie przeprosiny. On zabił mojego syna i nawet nie jest mu przykro - nie wytrzymuje matka gimnazjalisty. I z płaczem wybiega z sądu.

Zabił i uciekł

Krzysztof wracał do domu, gdy rozpędzony citroen wypadł zza zakrętu. Uderzenie było tak wielkie, że chłopiec odbił się od maski auta i wpadł na pobliskie ogrodzenie domu. Samochód zatrzymał się na drzewie. Krzyś zginął na miejscu.

- Zmarł praktycznie w chwili uderzenia. Przynajmniej nie cierpiał. Ale dla nas to marna pociecha - mówi jego ojciec.

Kierowcą był Tomasz P. Nigdy nie miał prawa jazdy. Wracał ze sklepu, gdzie prawdopodobnie kupował piwo na kolejną imprezę. Gdy citroena nie udało się odpalić, uciekł. Policja znalazła go dopiero dwa miesiące później.

Tomasz P. jechał razem ze swoim kolegą z pracy. Pasażer nie uciekł.

- Gdy zwróciliśmy im uwagę, że zabili człowieka, któryś z nich zaczął mówić, abyśmy byli cicho i nie zawiadamiali policji - opowiada jeden ze świadków.

Gdy ktoś zapytał, kto leży przy ogrodzeniu, Tomasz P. miał powiedzieć, że "pijak".
Właśnie został skazany na osiem lat więzienia. Przez kolejne dziesięć nie będzie mógł jeździć samochodami. Sędzia Rafał Pietrzak nie pozostawił na nim suchej nitki.

- To był straszny czyn. Oskarżony jechał szybko, bez prawa jazdy, po wcześniejszym wypiciu alkoholu. Na koniec uciekł po wypadku, który sam spowodował. Zginął Bogu ducha winny chłopiec - grzmiał.

Miał być sportowcem

Do tragedii doszło w listopadzie ub.r. w Nowym Warpnie. To niewielkie miasteczko przy Zalewie Szczecińskim. Piękny kościół, kilka sklepów, szkoła. Miasteczko dzieli na pół ul. Wojska Polskiego. Ma ponad kilometr długości. To była codzienna trasa treningów Krzysia. Kochał sport. Dobrze się zapowiadał. Miał świetne wyniki w biegach. Trenował codziennie wieczorem o tej samej porze. Sąsiedzi żartowali, że dzięki Krzysiowi mogą punktualnie nastawiać swoje zegarki. Chodził do drugiej klasy miejscowego gimnazjum. Koledzy go lubili. Spokojny, ułożony.

Mama pokazuje jedno z jego ostatnich zdjęć. Na fotografii widać uśmiechniętego młodego człowieka. Szczupły, krótko obcięte włosy. Dobre oczy.

- Lubiłyśmy go, bo szanował dziewczyny, nie tak jak niektórzy - mówią Ula i Kasia, koleżanki z klasy.

- Fajny. Był moim sąsiadem. Jak był młodszy, bawiliśmy się razem. Lubił sport i bieganie - mówi 11-letnia Ala.

Sąsiedzi do dziś pokazują mamie Krzysia zdjęcia, które robili mu telefonem komórkowym, gdy biegał ulicą. Po śmierci chłopca w szkole uczczono jego pamięć minutą ciszy. Z uczniami rozmawiali psycholodzy. Pod drzewem, gdzie zginął Krzysiu, często palą się znicze. Ciągle ktoś przynosi świeże kwiaty.

Krzyś zostawił dwóch starszych braci. Bardzo przeżywają jego śmierć do dzisiaj.

- Teraz śniadania robię już tylko dla dwóch synów. Czasem brakuje mi sił. Gdy wracam do domu, odwracam głowę od cmentarza. Tak bardzo mi go brakuje - mówi mama Krzysia.

Rozstali się przy krzyżu

Ostatnią osobą, która widziała Krzysia żywego, był 16-letni Mateusz. Przyjaźnili się. Kilka godzin przed tragedią poszli do sąsiedniego Podgrodzia odwiedzić koleżankę. Gdy wychodzili od niej, była godz. 20.30. Pożegnali się na rozstaju dróg, koło krzyża. Mieli się zobaczyć rano w szkole.

- Ja wszedłem do domu, a Krzysiek poszedł dalej. Miał do komu jeszcze kilkaset metrów - opowiadał Mateusz.

Krzysiek zdążył przejść jedynie ok. 200 metrów, kiedy zza zakrętu wyjechał na niego citroen. Biegli ustalili, że pędził co najmniej 100 km na godzinę.

Zabił w przerwie w imprezie

Właścicielem citroena był 35-letni Dariusz P. Razem z Tomaszem P. pracowali na budowie w Podgrodziu. Pożyczał mu samochód, którym wozili materiały budowlane.

- Ale tamtego wieczoru wziął kluczyki bez pozwolenia. Leżały na szafce jak zawsze. Musiał to zrobić wtedy, gdy zasnąłem, bo zmuliło mnie po piwie - mówi Dariusz P.

Przed sądem opowiadał, jak wyglądał ich dzień pracy. Od rana remontowali stołówkę na ośrodku wczasowym. W trakcie pili piwo.

- To była taka praca, że piwko nie przeszkadzało - wypalił szczerze Dariusz P.

Wieczorami chodzili na ryby i dalej pili. Dariusz P. przyznaje, że dziennie wypijał 6-8 butelek.
- Tomek pił mniej. Krótko tu pracował i nie miał pieniędzy - przyznał.

Feralnego dnia kupili sześć piw. Przywieźli je samochodem po pracy. Do pokoju, który wynajmował Tomek, przyszło kilka osób. Oglądali mecz. Pili. Potem oskarżony wsiadł do citroena z kolegą i pojechali do Nowego Warpna. Do wypadku doszło, gdy wracali ze sklepu. Z rozbitego bagażnika wypadły butelki piwa.

Oskarżony bronił się, że uciekł po wypadku, bo był w szoku. Biegli psychiatrzy to wykluczyli.

- Nie karzmy go surowo. To młody człowiek. Żałuje tego, co zrobił - mówił jego obrońca, mec. Michał Marszał.

Ten młody człowiek był już wcześniej trzykrotnie karany. M.in. za narkotyki i jazdę po pijanemu.

- To młody człowiek, ale wiele złego już w życiu zrobił. Może więzienie go otrzeźwi - mówił sędzia Pietrzak.

- Żaden wyrok nie ukoi mojego bólu. Straciłam dziecko, które kochałam nad życie - mówi mama Krzysia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński