Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie każdy ma odwagę powiedzieć – jest mi źle. Autorzy kulinarnego bloga Eintopf o życiu w czasach pandemii

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
Starają się nie narzekać, ale nie owijają też w bawełnę – nie zawsze jest kolorowo. Czasem po prostu chce się krzyczeć. Justyna i Daniel Hof, autorzy kulinarnego bloga Eintopf i prekursorzy Kolacji Sąsiedzkich w Szczecinie, prywatnie rodzice Franka i Filipa, uczniów podstawówki opowiadają jak zmieścili szkołę, pracę i życie prywatne pod jednym dachem, a także o Wielkanocy w wersji online.

Za nami prawie miesiąc izolacji. Jak się czujecie?

Daniel Hof - Fizycznie czujemy się dobrze. Co najważniejsze jesteśmy też zdrowi. Chociaż przyznaję, że były momenty kiedy stwierdzaliśmy u siebie koronawirusa (śmiech). Dlatego, jak się domyślasz z kondycją psychiczną bywa różnie. Targają nami silne emocje, nie wiemy co przyniosą najbliższe tygodnie, ani kiedy sytuacja się ustabilizuje. Kilka razy mierzyłem się z atakami paniki, przez co mam za sobą parę nieprzespanych nocy.

Justyna Hof - Ja też ostatnio zaliczyłam mocny spadek formy psychicznej. Na szczęście znalazłam na to metodę. Z Danielem przez cztery godziny sprzątaliśmy balkon (uśmiech). Do tego piwnica i wszystkie szafy błyszczą. Ale tak jak powiedział Daniel - najważniejsze, że my i nasi bliscy jesteśmy zdrowi. Bo przecież trzeba pamiętać, że poza pandemią życie toczy się dalej. Nadal zdarzają się wypadki, nadal pojawiają się różne choroby, nadal ludzie potrzebują pomocy lekarskiej…

D.H. - Do tego, jeśli popatrzymy na naszą sytuację z boku, chyba nie powinniśmy narzekać. Możemy pracować zdalnie, nasza praca nie jest obciążona ryzykiem zawieszenia, to co robimy jest też stosunkowo bezpiecznym zajęciem. Przez co z wielkim szacunkiem patrzymy w stronę lekarzy, służb mundurowych, transportu czy usługodawców, którzy codziennie narażają swoje zdrowie dla innych.

Czyli home office Was nie wystraszyło?

D.H. - Powiem tak, zawsze marzyłem o pracy o zdalnej. Tylko nie wyobrażałem sobie, że będzie wyglądała w ten sposób (śmiech).

Zanim przejdziemy dalej, chciałabym wrócić do tego co powiedziałeś na początku o stwierdzaniu u siebie koronawirusa. Niestety, ale wiele zdrowych osób robi to posiłkując się wskazówkami znalezionymi w Internecie. Jak było u Was - efekt paniki czy coś się stało?

D.H. - Zacząłem łapać przeziębienie. Pojawił się kaszel...

J.H. - Podświadomość zaczęła działać.

D.H. - Tak przyszły uderzenia gorąca i duszności. Po prostu się nakręciłem.

J.H. - Może to banalne, ale dziś tylko spokój może nas uratować. Szkoda, że tak trudno o niego.

Jesteście bardzo zgodnym i zgranym małżeństwem, do tego fantastycznymi rodzicami, ale czy spędziliście ze sobą kiedyś tyle czasu w jednym miejscu?

D.H. - Lubimy ze sobą przebywać, więc zamknięcie na kilkudziesięciu metrach kwadratowych nie jest dla nas kłopotem. Każde wakacje spędzamy razem - godzinami podróżujemy autem tylko w swoim towarzystwie, później tygodniami mieszkamy w nowym miejscu. Nie męczymy się sobą. Poza tym Justyna jest naszą planistką (uśmiech). Stworzyła w Excelu harmonogram, w którym są rozpisane zajęcia online chłopców i prace domowe. Szkoła średnio trwa od g. 8 do 14. Praca od 8 do 16 czy 17. Później jest czas na wspólne przygotowanie posiłku, książkę, film czy gry.

J.H. - Codziennie staramy się być dobrze zorganizowani. Ja i Daniel, tak samo jak nasi chłopcy, potrzebujemy czasu tylko dla siebie. Staramy się tak to wszystko poukładać, żeby wieczór był nasz.

To zdradźcie jak zmieściliście w jednym mieszkaniu dwa biura, dwie klasy podstawówki i jeszcze przestrzeń do czasu tylko dla siebie?

J.H. - Przestrzeń do pracy i nauki zorganizowaliśmy w jednym pomieszczeniu. Nasze mieszkanie jest całkiem spore, a na pewno na tyle spore żeby podzielić się miejscem. Jednak nie chcemy tego robić. Szkoła jest teraz zdalna, ale chłopcy potrzebują pomocy przy niektórych zadaniach. Zawsze mocno ich wspieraliśmy i często siedzieliśmy z nimi nad książkami. W tej sytuacji to się nie zmieniło.

D.H. - Można powiedzieć, że na dwóch stołach stworzyliśmy taki domowy „open space”.

J.H. - To prawda! Robimy sobie kanapki, jest kawa, herbata... Jak zgłodniejemy to mamy co trzeba pod ręką.

D.H. - Oczywiście są momenty, w których potrzeba ciszy, np. kiedy zaczyna się lekcja online albo telekonferencja czy rozmowa z klientem. Wtedy przechodzimy do pokoju obok.

Nie mieliście problemów ze sprzętem? Cztery komputery to chyba jednak rzadkość w domach.

J.H. - I ja i Daniel mamy służbowe laptopy. Prywatnie w naszym posiadaniu komputerów było sztuk jeden. Dzieci sztuk dwie (uśmiech). Na początku była o to bitwa. Na szczęście, nasza szkoła wyszła naprzeciw nam i innym rodzinom organizując możliwość wypożyczenia laptopów. Dodatkowo Daniel pożyczył drukarkę z pracy. To spora oszczędność czasu, bo chłopcy nie muszą wszystkiego przepisywać do zeszytów.

Lekcje w formie online pojawiły się od razu? Czy zaczęło się od typowej laby?

J.H. - Absolutnie nie było mowy o labie. Pierwszy tydzień był bardzo trudny. Dla wszystkich to był szok - dla rodziców, dzieciaków, nauczycieli. Nagle przychodzi poniedziałek i nie trzeba iść do szkoły, za to na Librusie pojawiają się kolejne zadania domowe. Nie będę oszukiwać, było nam bardzo trudno zmotywować chłopaków do pracy. Bardzo nam się buntowali.

D.H. - Filip i Franek trwali w takim trybie weekendowym - jesteśmy w domu, rodzice są z nami, czyli jest wolne. A jeśli chodzi o lekcje online, to te pojawiły się stosunkowo niedawno.

Długo trwał ten stan przejściowy?

J.H. - Początkowo wszystkim wydawało się, że to chwilowa zmiana. Dopiero po kilku dniach młodzi zobaczyli, że nic się nie zmienia, zadania domowe nie przestają spływać, a informacji o powrocie do szkoły brak. Myślę, że gdzieś po 1,5 tygodnia chłopcy złapali swój rytm. To ważne, bo tak łatwiej opanować dzień.

Domowa nauka zdobyła aprobatę chłopaków?

J.H. - Filip powiedział nam wprost, że tęskni za szkołą i chciałby już wrócić. Za to Franek stwierdził, że mógłby w takim systemie skończyć podstawówkę. Zapytał się też - czy któreś z nas może zostać jego nauczycielem (śmiech).

A za czym chłopcy tęsknią najbardziej?

J.H. - Sami mogą o tym opowiedzieć.

Filip Hof - Chyba najbardziej brakuje mi wyjść na świeże powietrze i kolegów. Kontakt nadal mamy. Dzwonimy do siebie przez telefon lub online w trakcie gry, ale to nie to samo. Ogólnie tęsknie szkołą… Po prostu za atmosferą.

Franek Hof - Ja chyba, aż tak bardzo za niczym nie tęsknie. Ale jednak wolałbym móc od czasu do czasu wyjść na dwór.

A co robiliście na dworze czego w domu nie wolno?

Filip Hof - Jeździliśmy na deskorolce, na hulajnodze, rowerze i wychodziliśmy też tak po prostu żeby sobie pochodzić.

Czyli mama nie pozwala jeździć na desce w domu?

Filip Hof - Nie, ale pozwala jeździć w garażu.

W garażu?

J.H. - Nauczyciel chłopaków od wychowania fizycznego bardzo się stara i przesyła mnóstwo linków z ćwiczeniami, ale mimo to młodym brakuje ruchu. Dlatego, Daniel ostatnio zabrał ich do garażu. Tam pokopali sobie piłkę i pojeździli na deskorolce.

Kto by się spodziewał ile zastosowań może mieć dziś garaż (uśmiech). Czyli sprawdziło się powiedzenie - potrzeba matką wynalazków. Co jeszcze odkryliście?

D.H. - W zasadzie nie odkryliśmy za wiele nowego. To trochę czarny humor, ale żartujemy, że musiało dojść do pandemii, żebym nie musiał latać na spotkania do Warszawy. Wideokonferencja załatwia dziś wiele.

J.H. - Mamy to szczęście, że byliśmy obeznani ze wszystkimi rozwiązaniami utrzymującymi nas w kontakcie z innymi.

Czyli z domu jesteście w stanie załatwić wszystko?

J.H. - Daniel od czasu do czasu musi spotykać się z klientami, ale mamy na stanie rękawiczki, maseczki i środki do dezynfekcji. Po Internecie krąży taki mem, że tę „najmniej chcianą” osobę w rodzinie wypuszcza się na zewnątrz (śmiech). Muszę to zdementować. Kocham Daniela miłością wielką. Jednak skoro i tak już wychodzi, to właśnie jemu przypadła rola robienia zakupów i załatwiania koniecznych spraw w mieście. Staramy się jednak mocno ograniczać te wyjścia. Robimy listę zakupów i zapisujemy co będziemy gotować. Kiedy Daniel wraca żartujemy, że jest naszym łącznikiem ze światem. Wypytuję go - jak wyglądają ulice? Czy były kolejki? Kogo spotkał? (uśmiech)

Wspieracie lokalne biznesy? Dużo mówi się o dramatycznej sytuacji rynku gastronomicznego, a Wy w pewnym stopniu jesteście jego częścią.

J.H. - Jestem za tym, żeby wspierać wszystkie branże, ale to prawda, sprawy kulinarne są nam najbliższe. Regularnie organizujemy Kolacje Sąsiedzkie, które teraz z oczywistych powodów zawiesiliśmy. Staramy się wszystko wyważyć. Część rzeczy robimy sami, część zamawiamy. Dużo pieczemy, żeby jak najrzadziej chodzić do piekarni. A jeśli już idziemy, to kupujemy więcej i mrozimy. Zakupy też robimy w lokalnych sklepikach, np. takich gdzie oferują własną garmażerkę.

D.H. - W tym tygodniu już trzy razy zamawialiśmy posiłki na dowóz. Staramy się wybierać rozważnie lokale i pomagać tak jak możemy. Wspieramy też różne zbiórki, nawet małymi kwotami, ale przecież te też się liczą.

Nie obawiacie się opcji na dowóz? Internet jest zalany kontrowersyjnymi uwagami i komentarzami.

J.H. - Czytałam o tym, że ludzie mają obawy - czy aby na pewno wszystko jest przygotowywane jak trzeba? My wychodzimy z założenia, że właściciele knajp, które znamy i cenimy, nagle nie zapomnieli o swoich standardach. Wierzymy, że to co robią, robią dobrze. A w sytuacji, w której się znaleźli robią to nawet lepiej. W końcu dla wielu z nich to być albo nie być.

Zostawmy na chwilę sprawy kulinarne, a nie brakuje Wam wizyt np. u… fryzjera?

J.H. - Daniel stwierdził, że zapuszcza włosy. Franek chce mieć dredy, a Filip świętuje, bo i tak zawsze miał długie loki, a teraz nie musi ich podcinać (śmiech). I chyba tylko ja ubolewam, bo mam już straszne odrosty. Trudno, jakoś dam radę (uśmiech). Ale mówiąc serio, to przykro nam, że tej branży tak mocno się oberwało. Wśród naszych znajomych też są fryzjerzy czy kosmetyczki.

D.H. - Niestety, ale tych usług nie da się zrealizować zdalnie. ]

Jakie macie metody żeby trochę oderwać się od rzeczywistości i zapomnieć na chwile o tych smutkach czy stresie?

D.H. - W naszym mieszkaniu jest sporo muzyki. Polecamy piątkowe audycje Anny Gacek „Sweet 90s”. Do tego razem z chłopcami oglądamy mnóstwo filmów i seriali. Staramy się tak dobierać repertuar żeby niósł za sobą pewien przekaz. Ostatnio oglądaliśmy „Stowarzyszenie umarłych poetów”, później „Lot nad kukułczym gniazdem” czy „Rain Man”.

J.H. - Niektóre z tych filmów są trudne w odbiorze, ale najważniejsze to po wszystkim przegadać sprawę.

D.H. - My sami wróciliśmy ostatnio do „Twin Peaks” z lat 90. Staramy się też czytać, ale...

J.H. - ...ale ja mam z tym duży problem. Ciężko mi się skupić. Paradoksalnie mimo tego, że jesteśmy wyłączeni ze świata, to emocji wokół nas jest bardzo dużo. Nie mam w sobie tego czegoś, co pozwoliłby mi się odciąć i osiągnąć spokój. Część osób namawiało mnie na jogę czy medytację... Powoli biorę to pod uwagę, bo czuję, że zaczynam dochodzić do swojej ściany.

Mimo kryzysów na Waszym Facebooku, wciąż możemy oglądać mnóstwo pięknych zdjęć jedzenia i czytać mnóstwo inspirujących postów. To forma autoterapii?

J.H. - Tak! Dzięki za to pytanie! Dla mnie to totalna autoterapia. Zawsze było dla nas ważne to co jemy i jak jemy. Jak to wszystko jest podane. Teraz to się stało nawet ważniejsze. Przygotowanie obiadu czy kolacji daje nam mnóstwo radochy. Mocno celebrujemy te momenty. Ale to nie tak, że u nas zawsze jest kolorowo. Ostatnio odważyłam się o tym napisać na forum. Zauważyłam, że nie każdy ma odwagę powiedzieć - jest mi źle, nie radzę sobie, mam ochotę krzyczeć. A ja właśnie teraz miewam takie nastroje. I ratuję się tym co robimy. Dlatego nadal skrzętnie prasuję swoje kolorowe obrusy i zastanawiam się w jakich talerzach nakryć do stołu. Wiem, że ktoś słuchając tego z boku może popukać się w głowę i powiedzieć - Justyna, są teraz ważniejsze sprawy do ogarnięcia. Ale ja czuję, że nasze gotowanie i blog, to rodzaj terapii, której mi trzeba. Pod moim wpisem pojawiło się mnóstwo komentarzy ze słowami wsparcia. Widzę, że ludzie też potrzebują takich postów i cieszę się jeśli dzięki nim ktoś poczuje się lepiej.

Ludzie raczej unikają mówienia wprost o tym co ich boli. Długo zbierałaś się do napisania tego postu?

J.H. - To nie tak, że się do tego zbierałam. Te uczucia we mnie po prostu narastały. Przygotowując wpisy na nasz FB zawsze staram się popatrzeć na nie z perspektywy odbiorcy. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać czy ludzie nie posądzają nas o fałsz. - To wszystko u nich takie piękne, że chyba nieprawdziwe. Wtedy zdecydowałam się napisać, że to nie tak, że zawsze nam się chce, że zawsze wstaję z uśmiechem do pracy i że są dni, kiedy jest bardzo ciężko. Poza tym zdarza nam się zrobić zwykłe kanapki i podać je w stosie książek z drukarką w tle. Na szczęście, kulinarny zakres naszych zainteresowań sprawia, że codziennie coś musimy zrobić, coś zaplanować i przygotować. Uważam, że każdy z nas powinien mieć takie źródło autoterapii. Powszechnie mówi się, że wiele branż ma problemy, zastanawiamy co z gospodarką, ale wciąż mało rozmawiamy o tym, że to my ludzie za chwilę będziemy mieć olbrzymi kłopot ze sobą. Niektórzy żartują, że już powinniśmy zacząć umawiać się do psychologa, bo kolejka będzie ogromna. I coś w tym jest, bo wiele osób z pandemii wyjdzie, ale z depresją. Trzeba mocno dbać o swoje wnętrze.

A jak na to wszystko wpłynęło zawieszenie Kolacji Sąsiedzkich i ograniczenie kontaktu z rodziną i znajomymi. Nie myśleliście o przeniesieniu tego to strefy online?

D.H. - Przyznam, że nie myśleliśmy o Kolacjach w wersji online. Chodzą nam po głowie relacje czy live na Instagramie… ale jeszcze jest za wcześnie żeby o tym mówić. To co teraz trapi nas najbardziej to jak ugryźć zdalnie Wielkanoc. Na pewno mocno będzie nam brakowało naszej rodziny, przyjaciół i znajomych.

Wielkanocne śniadanie przy Skypie jest możliwe?

D.H. - Myślę, że tak. Postaramy się wykorzystać Skype czy inne narzędzia aby połączyć się przy śniadaniu z rodziną i znajomymi. Martwi nas trochę, że nie spotkamy się z babcią Justyny.

Czy chodzi tylko o rozwiązania techniczne?

J.H. - Moja babcia, a prababcia chłopaków to słynna (myślę, że mogę już tak powiedzieć, bo często o niej piszemy) prababcia Rozalia. Ma już 97 lat. Na co dzień mieszka w domu opieki, który od trzech tygodni ze względów bezpieczeństwa jest zamknięty dla odwiedzających - nawet na możliwość dowiezienia zakupów. To coś przez co czuję się fatalnie i jest mi po prostu źle. Na szczęście, zostają nam telefony. Mam nadzieję, że uda nam się połączyć z babcią w Wielkanoc.

Podsumowując, prócz zdrowia i spokoju czego byście życzyli sobie i wszystkim?

J.H. - Olga Tokarczuk ostatnio napisała, żeby może tak bardzo przed tą izolacją nie uciekać, żeby trochę sobie na nią pozwolić. Bo to przecież czas na zatrzymanie się. To taki powrót do rytmu z dzieciństwa. Mamy teraz czas na gapienie się przez okno na drzewa, na ptaki, na słońce. Pamiętajmy o tym, bo jest to pozytywny skrawek całej tej tragicznej sytuacji. Tych skrawków trzeba szukać, bo to one dają nam siłę. Boję się jednak, że szybko zapomnimy o tym wszystkim, że nie zdążymy wyciągnąć z tego lekcji i doświadczenia. Oby te obawy były niesłuszne.

od 7 lat
Wideo

Burze nad całą Polską

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński