Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Matkowski o Roland Garros: To był mimo wszystko udany turniej [rozmowa]

Hubert Zdankiewicz, Paryż (AIP)
- Graliśmy niby dobrze, ale nie było wyników. Potrzebowaliśmy jakiegoś nowego impulsu - mówi Marcin Matkowski o zakończeniu współpracy z Mariuszem Fyrstenbergiem
- Graliśmy niby dobrze, ale nie było wyników. Potrzebowaliśmy jakiegoś nowego impulsu - mówi Marcin Matkowski o zakończeniu współpracy z Mariuszem Fyrstenbergiem Andrzej Szkocki/archiwum
Szczecinianin Marcin Matkowski podsumowuje swój występ w tegorocznym wielkoszlemowym turnieju Roland Garros na kortach ziemnych w Paryżu.

3:0, 4:1 i 5:3 w pierwszym secie. Co się stało potem [rozmawialiśmy zaraz po porażce Matkowskiego i Czeszki Lucie Hradeckiej w finale miksta].

Było też 4:2 i 30:0 dla nas przy serwisie Lucie. 5:3 i 40:30 dla nas na moim serwisie. W pierwszym secie byliśmy lepsi [grali z Amerykanami: Bethanie Mattek-Sands i Mike'm Bryanem - red.] i powinniśmy go wygrać. Mikst to jednak zawsze trochę loteria, a nam zabrakło szczęścia, które mieliśmy w poprzednich meczach. Drugi set nie wyszedł nam zupełnie. Byliśmy podłamani porażką w pierwszym, tym bardziej że w drodze do finału wygrywaliśmy wcześniej wszystkie tie-breaki. Do tego na samym początku najpierw ja zepsułem łatwego woleja, potem zrobiła to Lucie i wszystko się w naszej grze posypało. A rywale uwierzyli w siebie i zaczęli grać dużo lepiej.

I jedynymi polskimi zwycięzcami turniejów Wielkiego Szlema w erze open pozostają na razie Wojciech Fibak z Łukaszem Kubotem [przed wojną dokonała tego Jadwiga Jędrzejowska].

Cóż mogę powiedzieć. No szkoda, z drugiej strony byłem już w trzech finałach [jednym w deblu i dwóch w mikście - red.], to chyba też coś znaczy. Za dużo tych wielkoszlemowych finałów z udziałem polskich tenisistów nie mieliśmy. Mam nadzieję, że uda mi się w końcu pójść o krok dalej i zdobyć tytuł. Przede wszystkim w deblu, choć mikstem też nie pogardzę. Mimo wszystko to był dla mnie i dla Lucie udany turniej. Dwa meczbole obronione w drugiej rundzie, bardzo ciasne mecze w ćwierćfinale i półfinale. Na swój występ w deblu też nie mogę narzekać, choć liczyłem na więcej, niż ćwierćfinał.

Chyba wyszło Panu na dobre rozstanie z Mariuszem Fyrstenbergiem? A już na pewno lepiej, niż jemu, przynajmniej na razie.

Decyzja o końcu naszej współpracy nie była absolutnie podyktowana kalkulacjami, który z nas lepiej na niej wyjdzie. To była w tamtym momencie jedyna słuszna decyzja, bo choć wciąż jesteśmy bardzo dobrymi kolegami i dogadujemy się świetnie na różne tematy, to na korcie nie było już między nami żadnego ognia. Był taki okres, że czy wygrywaliśmy, czy przegrywaliśmy to dla nas było to samo. Graliśmy niby dobrze, ale nie było wyników. Potrzebowaliśmy jakiegoś nowego impulsu. Już kiedyś się rozstaliśmy po to, żeby do siebie wrócić, ale teraz, po jedenastu latach wspólnego grania, innego wyjścia nie było. Ja miałem przy tym trochę szczęścia po moim niezbyt udanym dwumiesięcznym partnerstwie z Robertem Lindstedtem.

Dlaczego Pana zdaniem nie było udane? Wydawało się, że jesteście niemal dla siebie stworzeni.

Stworzeni dla siebie na pewno nie byliśmy. Tak naprawdę to decyzja zapadła po tym, jak zagrałem z Robertem dwa turnieje w Ameryce, w Cincinnati i Montrealu. Wygraliśmy wtedy z Ivanem Dodigiem i Marcelo Melo, z Jamie'm Murray'em i Johnem Peersem... No i wydawało się, że to wszystko dobrze wygląda. Robert grał jednak ze mną wtedy z doskoku, tylko te dwa turnieje, więc trudno było zweryfikować pierwsze wrażenia. Wszystko wychodzi w praniu po dłuższym czasie, gdy lepiej pozna się nowego partnera, jego zwyczaje. No i nie wiem, może to ja jestem trudny we współpracy, a może to z nim jest więcej problemów... Nie chcę teraz szukać winnego, myślę że obaj po części byliśmy. W każdym razie dobrze, że to się skończyło już po dwóch miesiącach, bo dalsza gra razem była by dla nas stratą czasu.

I wtedy pojawił się Nenad Zimonjić.

Tak się szczęśliwie złożyło, że on też szukał w tym czasie nowych rozwiązań. No i zapytał mnie, czy chciałbym z nim zagrać. To była propozycja z gatunku tych nie do odrzucenia, bardzo się cieszę, że mogę grać z tak doświadczonym i utytułowanym partnerem. Zwycięzcą turniejów wielkoszlemowych.

Mariusz miał na razie mniej szczęścia.

To prawda. Dzięki Nenadowi i jego pozycji w rankingu, od razu mogliśmy się dostać do większości turniejów i jeszcze byliśmy w nich rozstawiani. Mariusz z kolei spadł w rankingu do drugiej pięćdziesiątki, stanowczo za nisko jak na niego. Problem w tym, że z takim rankingiem nie ma za bardzo gdzie się łapać. Ranking jest niestety tak skonstruowany, że jak już spadniesz, to długo trwa zanim zdołasz się odbudować. Miał pecha, bo najpierw jego partner był kontuzjowany, teraz on ma kontuzję. Wierzę jednak, że prędzej czy później wróci. To nie kurtuazja, bo obaj życzymy sobie jak najlepiej i absolutnie ze sobą nie rywalizujemy, kto jest wyżej. Ja rywalizuję z 18 zawodnikami, którzy są przede mną w rankingu ATP.

A gdyby zaszła konieczność zagrania z Mariuszem w Pucharze Davisa? W ostatnim meczu z Litwą zagrał Pan co prawda z Łukaszem Kubotem i wyszło bardzo dobrze, ale gdyby coś mu się - odpukać - stało...

To nie ma żadnego problemu, powiedziałem Radkowi Szymanikowi, że mogę grać debla z każdym. Znamy się z Mariuszem, jak łyse konie i nie potrzebujemy żadnego przetarcia, żeby dobrze rozumieć się na korcie. Decyzję zostawiam naszemu kapitanowi.

Umowa z Zimonjiciem obowiązuje do końca sezonu?

Tak to wyewoluowało. Na początku mieliśmy grać ze sobą część sezonu na ziemi, ale w już w Paryżu ustaliliśmy, że gramy do końca. Jest o co, bo oprócz Wimbledonu i US Open jesteśmy na dobrej drodze, żeby zakwalifikować się do "Masters". Po Roland Garros będziemy parą numer sześć-siedem na świecie. Myślę, że to bardzo realny scenariusz, podobnie, jak sukcesy w Wielkim Szlemie. Szkoda trochę tych pierwszych dwóch miesięcy, bo trochę turniejów nam uciekło, ale pomimo późnego startu szybko udało nam się dogonić czołówkę.

Co po Roland Garros?

Gramy na trawie w Stuttgarcie. Traktujemy ten turniej, jako przygotowanie do Queen's, gdzie zwiększono rangę do ATP World Tour 500. Pięćset to już jest poważny turniej i dużo punktów do wygrania. W dodatku jest bardzo prestiżowy, w ogóle moim zdaniem Queen's to najlepszy turniej w roku na trawie, bo korty są lepsze, niż na Wimbledonie. Chcemy tam dobrze wypaść

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński