Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jestem niewinny!

Marzena Domaradzka, 15 października 2004 r.
- Czekam na kolejną rozprawę. Zrezygnowałem z wyjazdu do Wielkiej Brytanii. Nie śpię, nie mogę normalnie funkcjonować. Ten, co bił i kopał, chodzi wolny i jest świadkiem w mojej sprawie. Państwo płaci za jego dojazd na rozprawy. Ja nie zrobiłem nic, a jestem traktowany jak najgorszy zbrodniarz - mówi z goryczą Paweł.
- Czekam na kolejną rozprawę. Zrezygnowałem z wyjazdu do Wielkiej Brytanii. Nie śpię, nie mogę normalnie funkcjonować. Ten, co bił i kopał, chodzi wolny i jest świadkiem w mojej sprawie. Państwo płaci za jego dojazd na rozprawy. Ja nie zrobiłem nic, a jestem traktowany jak najgorszy zbrodniarz - mówi z goryczą Paweł. Marzena Domaradzka
- Nie mogę dłużej tak żyć, niepewny dnia. Musiałem zrezygnować z dobrej pracy, czuję się zaszczuty - mówi Paweł Siatecki. Przed rokiem zasiadł na ławie oskarżonych w gryfickim sądzie.

Bójka, wiejska potyczka, która dla dwójki braci i kolegów skończyła się wyrokami. Siatecki, jako jedyny z całej czwórki został uniewinniony.

Zaczął wszystko od nowa. Wyjechał za granicę. W Polsce pokazywał się rzadko. W Wicimicach, małej wsi pod Płotami nie ma żadnej pracy. Kiedyś prowadził tu sklep, ale nie udało się. Jak mówią mieszkańcy wioski, w takich miejscach jak Wicimice nie ma przyszłości a człowiek popada w beznadzieję.

- Myślałem, że zaczynam nowe życie. Oczyszczony z zarzutów. Tymczasem prokurator zaskarżył wyrok do Sądu Okręgowego w Szczecinie, a ten skierował ją do ponownego rozpatrzenia. Mam wrażenie, że ktoś robi na mnie nagonkę - mówi chłopak.

Wątpliwości budzi fakt, że poszkodowany mężczyzna, który padł ofiarą bójki jest zdziwiony, że sprawa powraca na wokandę. W rozmowie z reporterem "Głosu" powiedział, że nie ma pretensji do Pawła.

Pewnej niedzieli...

Czerwiec 2003 roku. Siatecki od kilku miesięcy pracuje dorywczo za granicą. Interes z wiejskim sklepikiem nie wypalił. Jak mówi, ludzie brali "na zeszyt", potem nie było komu oddać. Największych dłużników pozwał do sądu.

- Przyjechałem na kilka dni do Polski, żeby iść do lekarza i dentysty, bo za granicą to się każdy grosz oszczędza - opowiada. - W gryfickim szpitalu przeszedłem niewielki zabieg. W Wicimicach planowałem posiedzieć zaledwie kilka dni.

Niedziela - 8 czerwca zaczęła się zwyczajnie. Śniadanie, msza, obiad. Potem leniwe, upalne popołudnie. Nic nie wróżyło zdarzeń, które miały nastąpić.

- Pamiętam siedziałem na podwórku, piłem kawę. Tuż przy podwórku stało dwóch kolegów - Adam i Łukasz pili piwo. Starszy brat Tadek robił coś przy gołębiach - relacjonuje Paweł.

Wreszcie ktoś proponuje, by wybrać się nad jezioro. Towarzystwo wsiada do samochodu. Brakuje tylko Przemysława M. i Adama N. Jeden to daleki kuzyn Siateckich, drugi kolega z tej samej wioski. Mężczyźni wciąż piją piwo. Podbiega do nich trzeci - Przemysław M. - brat Łukasza. Z rozmowy wynika, że ktoś "nadepnął mu na odcisk".

- Chodziło o jednego chłopaka z Rymania, który często przyjeżdżał do Wicimic, do swojej dziewczyny. Przemek prosił Adama, żeby mu pomógł "pogadać" z tamtym, ale ten wykręcił się jakimś pretekstem. Zwrócił się więc do mojego brata Tadka, żeby go podwiózł na szosę - relacjonuje Paweł Siatecki.

Dalej wypadki toczą się błyskawicznie. Mężczyźni jadą szukać, jak opowiada Paweł "tego z Rymania". Chodzi o Krzysztofa K. Dochodzi do bójki. Padają razy i kopniaki. Obdukcja wykaże stłuczenie głowy z licznymi krwiakami oraz wyraźne otarcie naskórka i klatki piersiowej. Świadkiem zajścia jest dziewczyna poszkodowanego, jej brat oraz koleżanka. To właśnie oni powiadamiają policję.

Zostałem uniewinniony

Mijają trzy godziny. W domu Siateckich zjawia się policja. Do aresztu trafiają Przemysław M., dwaj bracia S. - Tadeusz i Andrzej oraz Adam N.

- Tylko mnie nie zabrali, bo w czasie bójki stałem przy samochodzie. Andrzeja w ogóle nie było na miejscu zdarzenia, choć świadkowie zeznali inaczej. Trzeci z moich braci, Tadek chciał rozdzielić szarpiącego się Przemka z Krzyśkiem K. - opowiada Paweł Siatecki.
Jak mówi, był dzień po zabiegu chirurgicznym. Wrastający paznokieć nie pozwalał normalnie funkcjonować.

- Bolała mnie jeszcze noga, miałem opatrunek. Nie brałem udziału w tej bójce i nikogo nie namawiałem ani nie podpuszczałem - dodaje.

Po zatrzymaniu uczestników zdarzenia Prokuratura Rejonowa w Gryficach podejmuje decyzję o aresztowaniu Andrzeja i Tadeusza S. oraz dwójki ich kolegów.

- Chłopcy siedzieli do sprawy, ja zostałem na wolności - mówi Paweł.

Poszkodowany w czasie pierwszych przesłuchań nie wspomina o Pawle. Robi to dopiero na procesie. Ten właśnie fakt budzi wątpliwości sądu. Naszemu Czytelnikowi zostaje postawiony zarzut "czynnego zachęcania pozostałych osób do bicia pokrzywdzonego".

Wszyscy, prócz Pawła, dostają wyroki od dziesięciu miesięcy do roku pozbawienia wolności. Siedzieć idzie tylko Andrzej. Pozostali otrzymują kary w zawieszeniu oraz grzywnę 500 złotych na rzecz poszkodowanego Krzysztofa K. Paweł zostaje uniewinniony.

Miało być nowe życie

- Byłem szczęśliwy, że sąd wydał taki wyrok - mówi Paweł. - Nie jestem człowiekiem agresywnym. Nigdy z nikim nie wdałem się w bójkę. Ludzie mnie znają, każdy może to zaświadczyć.

Kiedy pytamy we wsi o Pawła opinie są różne.

- Umie sobie radzić, od małego był taki bystrzak, jak miał 10 lat sprzedawał bułki w sklepie - mówi jeden z mieszkańców wsi. - Co by nie powiedzieć agresywny nie jest, nikogo nie zaczepia. To, że ma talent do biznesów, to jeszcze nie dowód, że musiał kogoś bić - dodaje inna kobieta.

Rozmówcy proszą o anonimowość. W tak małej społeczności znają się wszyscy. O Pawle mówią w podobnym tonie.

- Uczył się podobno na księdza, do kościoła chodzi, ale teraz to coś go mało widać w Wicimicach - dodają.

Po wyroku uniewinniającym Paweł wyjechał za granicę. Pracował dorywczo w Niemczech i Szwecji. Odetchnął z ulgą przekonany, że zły czas w jego życiu mija. W lutym tego roku dowiedział się o apelacji prokuratora, który zarzucił wyrokowi gryfickiego sądu błąd w ustaleniach faktycznych.

Sąd okręgowy uwzględnił odwołanie i unieważnił decyzję wydaną w pierwszej instancji. Świetlisty scenariusz na przyszłość, który ułożył sobie Paweł, zaczął tracić barwy.

- W lutym wróciłem do Polski. Od mecenasa dowiedziałem się, że jestem znów oskarżony, że wyrok gryfickiego sądu się nie liczy - relacjonuje.

W lipcu tego roku znów wyjechał za granicę. W tym czasie przyszło powiadomienie o pierwszej rozprawie. Nie odebrał. Nie był w sądzie.
- Zwyczajnie nie wiedziałem, a przecież nikt za mnie nie mógł tego pisma wziąć - dodaje.

Na kolejną rozprawę miał zostać doprowadzony przez policję. Napisał pismo do sądu wyjaśniając przyczyny nieobecności. Poprosił o zmianę decyzji. - W końcu nie jestem jakimś zbrodniarzem, żeby mnie pod eskortą doprowadzać - mówi chłopak.

Ja nic do niego nie mam

Tak miał zeznać na sprawie poszkodowany Krzysztof K.

- Prokurator bardzo się zdziwił i my także - mówi Paweł.

Reporter "Głosu" spotkał się z poszkodowanym Krzysztofem K. - Nie mam nic do niego. On mi nie zawadzał. To nie ja założyłem tę sprawę, tylko prokuratura. Ja chciałem ją wycofać. Zgłosiłem się więc do sądu, ale powiedzieli mi, że nie mam na to wpływu. On nie brał udziału w tej bójce, nie pamiętam też czy krzyczał coś do innych, czy nie. Jestem już zmęczony całą tą sprawą, chciałbym o wszystkim zapomnieć - mówi Krzysztof K.

Jaką decyzję podejmie gryficki sąd? Jaki wypływ na wynik sprawy będą miały zeznania poszkodowanego oraz innych osób wezwanych na świadka? Paweł Siatecki jest pełen obaw. Boi się..

- Nie mogę zrozumieć, co da prokuratorowi, że zniszczy mi życie. Że będę siedział w kryminale, bo mi tak powiedział, że pójdę siedzieć? Dlaczego nie daje wiary decyzji sądu? Co kryje się za tą uporczywością? - zastanawia się nasz Czytelnik.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński