Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak żyć, gdy tylu nie żyje

Emilia Chanczewska
Dopiero jak w Stargardzie jechałam taksówką ze szpitala i zobaczyłam flagi z czarnymi wstęgami, zaczęło mi się wszystko przypominać - mówi Ewa Prunesti (na zdjęciu z siostrzenicą Kamilą). - Dotarło do mnie, co się stało.
Dopiero jak w Stargardzie jechałam taksówką ze szpitala i zobaczyłam flagi z czarnymi wstęgami, zaczęło mi się wszystko przypominać - mówi Ewa Prunesti (na zdjęciu z siostrzenicą Kamilą). - Dotarło do mnie, co się stało. Andrzej Szkocki
Brat Ireny do końca miał nadzieję, że siostra ocalała. Poleciał do Francji. Rozpoznał jej twarz na zdjęciu. Wśród zdjęć zmarłych.

To już szósty dzień po wypadku. Stargard Szczeciński, cały we flagach przepasanych kirem, pogrążył się w żałobie. Katastrofa autokaru we Francji to temat numer jeden w tym 70-tysięcznym mieście, gdzie wszyscy się znają. I skąd pochodziła większość pielgrzymów. Trudno znaleźć osobę, która nie zetknęła się z kimś, kogo bezpośrednio czy pośrednio nie dotknęła ta tragedia. Mnożą się wpisy na stargardzkich forach internetowych. Ludzie wpisują komentarze i kondolencje. Rozmawiają o katastrofie w domach, w sklepach i na ulicach. Śledzą publikacje w gazetach, oglądają przekazy telewizyjne.

Na pamięć znana jest lista pielgrzymów. Fryzjerka, pielęgniarka, katechetka, była nauczycielka - pojechały tam powszechnie znane w mieście osoby.

Dostała drugie życie

Osiedle Letnie. Obok cmentarza. Na klatkę jednego z bloków wpada wesoła gromadka ślicznych ciemnowłosych dziewczynek. To wnuczki państwa Prunesti, rodziców czwórki dzieci. Mają syna i trzy córki. Ewa jest najmłodsza z nich. Dziewczynki wracają do swoich zabaw, przy rozmowie zostaje tylko trzyletnia siostrzenica Ewy, Kamilka. Cały czas tuli się do cioci.

- Ewa jest lubianą, ciepłą osobą, wszyscy do niej lgną - mówi Jadwiga Prunesti, mama Ewy. - Mieliśmy bardzo dużo telefonów, ludzie pytali się o nią, gdy tylko usłyszeli o tragedii. Dostała drugie życie, musi to teraz dobrze wykorzystać. Boję się nawet myśleć, że mogło być inaczej...

Mimo trzykrotnego potwierdzenia, że Ewa przeżyła, pani Jadwiga czuła niepewność, gdy leciała do Francji.

- Niepokoiłam się - przyznaje. - Na miejscu zastaliśmy dobrą opiekę, wszyscy bardzo się starali. Jestem pełna wdzięczności. Ze szpitala pojechaliśmy na miejsce wypadku. Tam jest bardzo dużo drzew, krzaków. Myślę, że to zamortyzowało upadek autokaru.

W poniedziałek przed północą, gdy na płycie lotniska w Goleniowie wylądował samolot z Grenoble, wszyscy z zapartym tchem śledzili każdy krok młodej dziewczyny, która o własnych siłach zeszła z pokładu i wsiadła do karetki. Ta 24-letnia studentka zootechniki ze Stargardu miała najwięcej szczęścia.

- Śmialiśmy się przez łzy, że prezydenckim samolotem leci na gapę - mówi pani Jadwiga. - Mało brakowało, aby wsiadła do niego w szpitalnej koszuli!

Pomagała innym

Wtedy, w niedzielę, w autobusie Ewa opuściła się na siedzeniu, oparła kolanami o drugi fotel, założyła na uszy słuchawki i włączyła muzykę. Nagle przez wesołe rytmy przedarł się rozpaczliwy krzyk.

- Chciałam się podnieść, zobaczyć, co się dzieje i poczułam, jak wielka siła obraca cały autobus - opowiada Ewa Prunesti. - Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Gdy się ocknęłam, leżałam na ziemi pod autobusem, ale widziałam niebo. Gdy autobus się przekręcił, prawdopodobnie wypadliśmy przez okno.

Mimo że Ewa słaniała się na nogach, pomogła swojej koleżance Karolinie ze Szczecina wydostać się spod autobusu. Karolina krzyczała, że nie może się ruszać, że ma złamaną nogę. Ewa szukała jeszcze jej bagażu, by wydobyć leki na astmę. Pomogła też przejść dalej starszej pani, z którą w autokarze zamieniła się na miejsca.

Serce matki

- Boże, dopomóż! - krzyczała Maria Morawska, gdy po powrocie z niedzielnej mszy dowiedziała się o straszliwym wypadku polskiej pielgrzymki.

Była na niej jej młodsza siostra, Krystyna Leśniańska, emerytowana nauczycielka, panna.

- Zaczęłam straszliwie płakać - opowiada pani Maria - Wzięłam tabletki na uspokojenie. Nasza 90-letnia mama Helena powtarzała mi - nie płacz, ona żyje.
Skąd wiedziała? - Serce matki... - mówi starsza pani, przekładając w palcach paciorki różańca.

Krystyna dzwoniła w poniedziałek i we wtorek. Mówiła, że wszystko ją boli. Jest cała potłuczona, ma złamaną w czterech miejscach lewą rękę. W poniedziałek ją operowali, dostaje morfinę.

- Modli się i prosi, żebyśmy się też modlili i nie martwili o nią - mówi Maria Morawska. - To ręka boska i moc Chrystusowa, że siostra żyje! To taki dobry człowiek. Religijna, spokojna, zrównoważona, inteligentna. Jest też bardzo lubiana i towarzyska. Wciąż dzwonią znajomi i rodzina, by zapytać o jej zdrowie.

Szczęśliwa "13"

Do niedzieli w Grenoble zostanie Marcin Maruszak, pracujący jako celnik w Goleniowie siostrzeniec Krystyny. We Francji nie jest sama także Jolanta Wolańska, pielęgniarka ze stargardzkiego szpitala. Jak opowiada jej mąż Piotr, apartament w Grenoble ma ich przyjaciel, Polak ze Śląska, mieszkający na stałe we Francji. Tamtejsi Polacy bardzo pomagają ofiarom tragedii i ich rodzinom.

- To jest szczęście w nieszczęściu - mówi Piotr Wolański. - Zanim się od niego dowiedziałem, że stan żony jest stabilny, przeżyliśmy pół dnia w niepewności. Podtrzymywałem wszystkich na duchu. Zobaczyłem, że żona na liście pielgrzymów jest trzynasta, a to - w przeciwieństwie do mnie - jej szczęśliwa liczba.

Zostałem sam

- Już się nic nie zrobi. Trudno... - cicho mówi Danuta Zubowicz, która straciła córkę.
(fot. Andrzej Szkocki)

Danuta i Jan Zubowiczowie mieli troje dzieci. Dwóch synów i córkę. Dziś został im tylko najstarszy, 52-letni Janek, który z nimi mieszka.

- Pięć lat temu brat miał wylew, zmarł w wieku 45 lat, teraz zginęła siostra, też miała 45 lat - mówi Jan Zubowicz, brat Ireny, katechetki ze Stargardu, która nie wróciła z pielgrzymki. - Siostra od miesięcy szykowała się do tego wyjazdu, jechała z wielką radością.

Najbardziej śmierć Ireny przeżywa jej ojciec. Bierze leki uspokajające, podczas naszej wizyty spał w innym pokoju.

- Nie wytrzymuje nerwowo - mówi Jan. - My z mamą staramy się jakoś to przeżyć, ale też jesteśmy w szoku. Dobrze, że przychodzi koleżanka siostry, rozmawia z rodzicami, a ja w tym czasie chodzę załatwiać różne sprawy.

Brat Ireny poleciał do Francji. Mówi, że do końca miał nadzieję, że siostra żyje.

- Wyczytywali nazwiska i mówili, co i jak, a tłumacze tłumaczyli - opowiada. - Pokazali nam 10 zdjęć zmarłych, same twarze. Od razu ją poznałem.

W domu byli już lekarz i psycholog. Jednak nie bardzo potrafili skutecznie pomóc.
- Już się nic nie zrobi. Trudno... - cicho mówi zapłakana Danuta Zubowicz.
Jest im bardzo ciężko

- Nie jesteśmy jeszcze gotowi na rozmowę o tym, naszych uczuć nie da się opisać - mówi syn zmarłej kobiety. - Wiem, co czują inne rodziny, które straciły bliskich.

- Cały czas miałam nadzieję - wyznaje pani Grażyna, żona zmarłego Stanisława. - Poleciałam do Francji. Tam pokazywali nam jedynie zdjęcia twarzy tych, którzy zginęli. Ciała męża nie widziałam. Chciałabym, by pogrzeb odbył się jak najszybciej, ale zdaję sobie sprawę, że to może potrwać do dwóch tygodni.

Bóg wziął

Z wiarą w boski plan przyjął wiadomość o śmierci księdza Zenona Łuczaka, proboszcza parafii pw. św. Ap. Piotra i Pawła w Grzędzicach pod Stargardem, jego młodszy brat, także ksiądz.

- O śmierci brata dowiedziałem się w poniedziałek koło południa - mówi ks. Tadeusz Łuczak. - Trzeba to przyjąć. Widocznie tak miało być dla niego najlepiej... Ostateczne słowo ma Pan Bóg. On wie, co robi.

We wtorek wieczorem ks. Tadeusz odprawił w Grzędzicach mszę za duszę brata. Po księdzu Zenonie zostało wspaniałe dzieło - oddany rok temu do użytku kościół w niedalekim Lipniku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński