Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gołębie nie wrócą

Agnieszka Grabarska, 3 lutego 2006 r.
Hodowcy z Kamienia Ryszard Kos (z lewej) i Ryszard Piotrowski karmiąc gołębie przekazywali sobie informacje o kolegach, którzy byli na targach.
Hodowcy z Kamienia Ryszard Kos (z lewej) i Ryszard Piotrowski karmiąc gołębie przekazywali sobie informacje o kolegach, którzy byli na targach. Agnieszka Grabarska.
Żyją, bo wyjechali godzinę przed zawaleniem dachu. O dużym szczęściu mówią też ci, którym wyjazd ten z różnych przyczyn nie doszedł do skutku.

Tuż po tragicznych wydarzeniach udało nam się porozmawiać z hodowcami gołębi z regionu kamieńskiego, którzy byli na targach.

Leszek Marchewka z Wodzisławia koło Golczewa był na targach pierwszy raz. Razem z kolegami z Płot, Goleniowa i Przybiernowa wynajęli busa. Zwiedzanie rozpoczęli w sobotę rano.

- Pojechałem tam po wiadomości. Było tak wiele do oglądania, że przez sześć godzin nie zdążyłem wszystkiego zobaczyć - opowiada pan Leszek.

Z jego relacji wynika, że zwiedzających były tłumy. Duży tłok panował przy stoiskach ze zwierzętami, gdzie można było spotkać całe rodziny.

- W kulminacyjnym momencie czyli między trzynastą a czternastą mogło być ponad tysiąc osób. W hali było bardzo gorąco i duszno. Nie czułem się za dobrze w tym tłumie - relacjonuje Leszek Marchewka.

Telefony cały czas dzwoniły

Z Katowic wyjechali około godziny przed tragicznym wydarzeniem. W busie otrzymali telefon "Gdzie jesteście?" i informację o katastrofie.

- Cały czas dzwoniły nasze telefony. Rodzina i znajomi szukali nas. W moim telefonie aż "padła" bateria. Byliśmy zszokowani tą wiadomością, ale jeszcze nie mogliśmy sobie wyobrazić tego wszystkiego. Dopiero, gdy w nocy po powrocie włączyłem telewizor, rozpłakałem się, bo uświadomiłem sobie, że ja też mogłem tam zginąć - mówi nasz rozmówca.

W niedzielę, kiedy udało nam się porozmawiać z panem Leszkiem, do jego domu przyszła rodzina i przyjaciele.

- Cieszę się, że jestem cały i zdrowy, ale myślę o znajomych ze Śląska, którzy mogą tam być. Długo nie zapomnę tej tragedii - mówił gospodarz. - Będę nadal hodował gołębie, ale na żadną masową imprezę już nie pojadę.

Żelastwo pod dachem

Hodowca ze Świętoszewka koło Przybiernowa Ryszard Kobyłka na targi zabrał ze sobą gołębia.

Ptaki przewiezione były osobnym transportem kilka dni wcześniej. Z jego relacji wynika, że z kolegami umówili się na powrót około szesnastej. Jak twierdzi nasz rozmówca, trudno było jednak zebrać wszystkich o umówionej godzinie.

- Poganialiśmy kolegów, którzy jeszcze chodzili między stoiskami. Wyjątkowo niecierpliwiłem się, bo myślałem o podróży, która nas jeszcze czeka.

Pan Ryszard potwierdza, że zwiedzających było bardzo dużo.

- Największy tłum zebrał się właśnie po środku hali, kiedy była licytacja gołębi. Stałem tam razem z kolegą. Byłem pod wrażeniem wielkości tej hali. Spoglądaliśmy też do góry i nie mogliśmy się nadziwić, że tyle "żelastwa" jest pod dachem - opowiada.

Kiedy rozmawialiśmy stwierdził, że choć wrócił do domu, nadal nie może dojść do siebie. Nie ma także nadziei na powrót gołębia.

- Jest za zimno a w śniegu prawdopodobnie nie znajdzie on orientacji.

Dobrze, że nie pojechali

Sławomir Rudkowski z Wysokiej Kamieńskiej marzył o wyjeździe na targi.
Uczestnicy poprzednich edycji opowiadali mu, że można tam wiele zobaczyć i poznać hodowlane nowinki.

Plany pokrzyżowała mu praca.

- Jestem palaczem w kotłowni. Zima to okres, kiedy nie bierze się wolnego. Z żoną ustalaliśmy, że jak nie będę już pracował, to pojedziemy na dłużej, zatrzymamy się u rodziny a ja przez wszystkie dni będę mógł być na targach. Bogu dzięki, że nie udało się w tym roku zorganizować tego wyjazdu - mówi z ulgą.

W poprzednich latach w targach brał udział jeden z czołowych hodowców Ryszard Piotrowski z Kamienia Pomorskiego. Tym razem nie pojechał ze względu na stan zdrowia.

- Kiedy dowiedziałem się o tragedii, zacząłem dzwonić do kolegów o których wiedziałem, że są w Katowicach. Ulżyło mi, kiedy dowiedziałem się, że część z nich wyjechała tuż przed tragedią. Rozmawiałem także ze znajomym, który miał tam swoje stoisko i był w chwili katastrofy w hali. Udało mu się jednak wyjść.

Będziemy hodować gołębie nadal

Kiedy w poniedziałek odwiedził go inny hodowca Ryszard Kos, obaj nie kryli wzruszenia. Opowiadali, że prawie całą niedzielę oglądali telewizyjne relacje, wymieniali się informacjami o kolegach z innych okręgów.
Podczas spotkania najwięcej czasu spędzili w gołębniku, ze wzruszeniem patrząc na ptaki.

- Jesteśmy bardzo zżyci z kolegami, bo mamy wspólną pasję. Te tragiczne wydarzenia sprawiają, że jesteśmy z nimi jeszcze bardziej związani. Mamy nadzieję, że gołębie które są przecież znakiem pokoju, nie będą kojarzyły się z tą tragedią. My będziemy hodować je nadal.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński