Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzisiaj 5. rocznica śmierci Jana Pawła II. Zobacz jak go wspominamy na Pomorzu

Fot. Wikipedia.pl
Fot. Wikipedia.pl
Kiedy Janusz Rautszko ze Szczecinka pisał książkę o zamachu na wieże WTC w Nowym Jorku, nie śnił, że przekaże ją papieżowi. Równie mocno przeżyły audiencję słupszczanka Katarzyna Minda-Markowska i szczecinianka Marzena Górska.

W sierpniu upały w Rzymie stają się na tyle nieznośne, że miasto pustoszeje, a papieże wyjeżdżają do letniej rezydencji w Castel Gandolfo.

Szczecinecki leśnik i pisarz Janusz Rautszko z Leokadią Głogowską, Polką mieszkającą w Nowym Jorku, przyjechali jednak latem 2004 do Rzymu z cichą nadzieją zobaczenia Jana Pawła II choćby w oknie. Pani Leokadia cudem przeżyła atak terrorystów na wieże WTC. Jej losy pan Janusz opisał w książce "Więcej niż być". L. Głogowska pracowała na 82. piętrze wieży północnej, ostatnim niezniszczonym przez samolot. Po ataku, modląc się żarliwie, przez godzinę schodziła na dół płonącej wieży, a później - kierowana wewnętrznym głosem - zaczęła biec przed siebie. W ostatniej chwili, bo zaraz potem wieża runęła, grzebiąc także tych, którzy byli u jej stóp.

Teraz, w Rzymie, pisarz i jego bohaterka wraz z rodzinami zamieszkali w Domu Pielgrzyma przy Vinceto Monti. Tuż przed północą zadzwonił telefon z Polski. To kapelan biskupa toruńskiego Andrzeja Suskiego.

Wiadomość była wprost niewiarygodna: za niecałe osiem godzin mieli się stawić u bram rezydencji w Castel Gandolfo, aby wziąć udział w mszy świętej odprawionej przez Ojca Świętego. Potem zaplanowano spotkanie z Janem Pawłem II!

Janusz Rautszko: - Próbowałem zasnąć, ale sam obudziłem budzik... Gdy w papieskiej rezydencji przekraczaliśmy strzeżoną przez szwajcarskich gwardzistów bramę, niemal równocześnie przejeżdżał przez nią samochód korpusu dyplomatycznego. Szwajcarzy salutowali. Z samochodu wysiadła Hanna Suchocka, ambasador Polski w Watykanie, była premier rządu polskiego. Wkrótce nas poproszono.

Zjawił się arcybiskup Stanisław Dziwisz. Przeszliśmy korytarzami papieskiego pałacu i dotarliśmy do sąsiadującej z kaplicą sali. Zajęliśmy ławkę tuż za celebransami. Dzięki pomocy drugiego sekretarza, prałata Mieczysława Mokrzyckiego, Jan Paweł II wkrótce zajął centralną pozycję na wprost tabernakulum.

Słysząc znajomy głos naszego papieża, wzruszyliśmy się bardzo. W każdej minucie tej niezwykłej eucharystycznej uczty uświadamialiśmy sobie, że uczestniczymy w czymś, w czym nigdy wcześniej nie braliśmy udziału, i pragnęliśmy, by każda z tych minut trwała wieczność. Komunię przyjęliśmy z rąk księdza arcybiskupa Dziwisza. Byliśmy szczęśliwi.

Po mszy świętej rozpoczęła się audiencja. J. Rautszko i L. Głogowska klęknęli przed Janem Pawłem II. - Pragniemy podziękować ci, Ojcze Święty, i prosić o błogosławieństwo - pan Janusz ucałował pierścień z relikwiami świętego Piotra i opowiedział historię Leokadii. Wręczyli papieżowi "Więcej niż być" i drugą część - "Więcej niż być - postscriptum".

Pani Leokadia przekazała płyty z dźwiękową wersją książki i podziękowała za błogosławieństwo, jakiego Jan Paweł II udzielił jej w Rzymie... pięć miesięcy przed atakiem. - Ojciec Święty jak kochany i kochający ojciec, biorąc do ręki płytki, delikatnie dotykał nimi podbródka Lodzi, jakby chciał powiedzieć: - Widzisz, pomogło - wzrusza się pan Janusz. Osiem miesięcy później Jan Paweł II odszedł.

- Czasami mam wrażenie, że to było snem, ale ile razy biorę do ręki otrzymany od Ojca Świętego różaniec, przypominam sobie, że w nasze życie wpisana jest modlitwa - kończy swoją opowieść Janusz Rautszko ze Szczecinka.

Słupszczance odjęło mowę

Marzenie Katarzyny Mindy-Markowskiej ze Słupska spełniło się w roku 2003 w auli Pawła VI. - Z grupką przyjaciół dostałam wejściówki z możliwością indywidualnego podejścia i krótkiej rozmowy podczas audiencji generalnej - opowiada.

- Z takim przeświadczeniem promocyjnym lotem walentynkowym pofrunęliśmy samolotem do Rzymu. Zwiedzając bazylikę na Lateranie, otrzymaliśmy telefon od ojca Hejmo, u którego w ośrodku pielgrzyma mieszkaliśmy, że mamy natychmiast wracać i szykować się na wieczorną prywatną audiencję. Nie mogłam uwierzyć!

- Szliśmy przepięknymi korytarzami i tysiącem schodów do papieskich apartamentów. Emocje były ogromne - wspomina pani Kasia. - I nagle ujrzałam mojego ukochanego Jana Pawła II, siedzącego w dużym fotelu na lekkim podwyższeniu. Przywitał nas błogosławieństwem i promiennym uśmiechem, mimo widocznego już zmęczenia. Chciałam tylko patrzeć, słuchać i zapamiętać każdy szczegół. Poproszono mnie o podejście. Przyklękłam i... odjęło mi mowę.

- Pamiętam jego pogodne oczy, głębokie i ciepłe spojrzenie, ciepłe, drżące dłonie, do których się przytuliłam i ucałowałam. A także głos. Boże, ten głos brzmi mi w uszach do dziś. Piękny, niski, taki "teatralny" ton, którym powiedział do mnie "szczęść Boże, dziecko". Spytał, skąd pochodzę i o plany życiowe. Po radosnej rozmowie otrzymałam różaniec, który jest moim najcenniejszym prezentem. Wtedy chciałam, żeby czas się zatrzymał. Kto przeżył spotkanie z Janem Pawłem II, rozumie, o czym mówię. Niesamowita radość przebywania z człowiekiem, który - odnosiło się takie wrażenie - zna cię od lat i rozumie jak ojciec.

Szczecinian było słychać chyba w niebie

Marzena Górska ze Szczecina była z mężem u Jana Pawła w Rzymie na pół roku przed śmiercią papieża. - Było nas tam zaledwie osiem par i ksiądz - opowiada. - Jan Paweł II był zmęczony, schorowany, ale wszyscy chcieli koniecznie przynajmniej dotknąć jego buta, szaty, wózka, na którym się poruszał.

Patrząc na niego wtedy, chciało się powiedzieć, by wszyscy dali mu spokój, aby dali mu odpocząć. Ale spotkanie z papieżem było tak wielkim wydarzeniem, że chcieliśmy choć na chwilę być razem z nim, tak blisko. Ale największe wrażenie zrobiło na nas, jak w niedzielę, już po tej audiencji, podczas mszy na Anioł Pański na tym wielkim placu Świętego Piotra Jan Paweł II pozdrowił nas z balkonu. Pielgrzymów z całego świata było tysiące, setki tysięcy, a nas tylko 17 osób - a on to zapamiętał; zapamiętał, że byliśmy u niego. Pozdrowił nas chyba jednym z ostatnich swoich pozdrowień, bo to były ostatnie dni, gdy jeszcze mógł mówić. Kiedy to usłyszeliśmy, to ta cała nasza garstka wydobyła z siebie taki ogromny okrzyk, że chyba w niebie nas było słychać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński