Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Boli śmierć syna, bolą oskarżenia

Piotr Jasina
- Ludzie cierpią po swoich zmarłych. Ja cierpię po stokroć, nie wiem, czy dożyję pogrzebu - z trudem wydobywa z siebie Marek Mendyk.
- Ludzie cierpią po swoich zmarłych. Ja cierpię po stokroć, nie wiem, czy dożyję pogrzebu - z trudem wydobywa z siebie Marek Mendyk. Andrzej Szkocki
Gdyby cierpienie dało się zmierzyć, ich byłoby podwójne. Żałobę po synu pogłębiają komunikaty, w których oskarża się go o wypadek pod Grenoble.

Zrozpaczeni snują się po domu. Biorą fotografie syna do ręki. Zwłaszcza zdjęcie, na którym Paweł stoi przy autokarze i uśmiecha się. Marek Mendyk śledzi kolejne komunikaty. Słucha wypowiedzi tych, których najbliżsi przeżyli, i tych, którzy tak jak on, kogoś stracili. Słucha wszystkiego, co dotyczy tragedii we Francji. Żona, pani Krystyna, nie chce już słuchać ani oglądać. Wciąż powtarza sobie, że to tylko koszmarny sen. Obudzi się i syn wróci do domu z kolejnej wycieczki.

- Muszę wiedzieć, co mówią o wydarzeniu, o Pawle - tłumaczy Marek Mendyk. - Przecież mój 22-letni syn zginął, prowadząc ten autokar z pielgrzymami.

Zadaje sobie pytania. Szuka odpowiedzi. Próbuje powiązać tragiczne fakty w logiczną całość.

- Może gdybym tu nie przyjechał, zamieszkał gdzie indziej, do tego by nie doszło. Miałem inne propozycje pracy - tłumaczy komuś przez komórkę.

Został kozłem ofiarnym

- Wszyscy go obwiniają - mówi pełen bólu i żalu. - Ten, co nie żyje, już się nie obroni. Tylko Bóg wie, co się stało. Syn tam nie pojechał po to, by taka tragedia się stała, tylko po to, by ludzi zawieźć, by mogli się pomodlić. Francuzi też go obwiniają. A gdzie byli ich policjanci? Dlaczego żaden patrol nie zatrzymał autokaru? Dlaczego motocykliści, którzy jechali za nim, widząc dym, nie wyprzedzili pojazdu, nie dali znaku, że coś się złego dzieje z hamulcami?

Ma ogromne pretensje do producenta autokaru, Scanii.

- Jak to możliwe, że hamulce wysiadły po ośmiu kilometrach hamowania? - pyta. - Powinny wytrzymać o wiele więcej. Jeżeli nie, to producent powinien w instrukcji zaznaczyć, na przykład po dwóch kilometrach intensywnego hamowania zatrzymać pojazd.

Chciałby, aby przeprowadzono test hamulców na tej trasie, w podobnym autokarze, wypełnionym piaskiem.

Ten jedyny

Matka Pawła odcięła się od świata i mediów.

- Ja już nie chcę tego oglądać ani słuchać. Chcę go widzieć żywego, uśmiechniętego, zadowolonego - mówi ocierając łzy. - Nie wiem, jak to przeżyjemy. Cały czas myślimy, że wyjechał na wycieczkę, że wróci....

Był najstarszym dzieckiem i jedynym synem. Jego rodzeństwo, to trzy siostry, 21-letnia Justyna, 14-letnia Karolina i 7-letnia Kaja.

- Był bardzo dojrzałym młodym mężczyzną, podejmował czasami trafniejsze decyzje, niż ja - wspomina matka. - Był naszą ostoją.

Kochał jazdę

- Umiał jeździć, kochał to. To był prawdziwy talent. Prawo jazdy zdobył już w wieku 17 lat - wyznaje pani Krystyna. - Sama mu podpowiadałam, by szedł na kierowcę. "Rób, co lubisz!" - mówiłam do niego. Chociaż miał tylko 22 lata, był poważnym, dojrzałym człowiekiem, potężnie zbudowanym mężczyzną. Miał poważne plany. Chciał budować dom, kupić samochód.

Kiedy jechali gdzieś w trójkę, z mężem, zawsze za kierownicą był Paweł. Czuli się bezpiecznie, kiedy prowadził. Bardzo się ucieszył, kiedy dostał pracę jako kierowca.
Zaczął jeździć autokarem w góry, w Alpy francuskie, był na Monte Cassino zimą. Warunki bywały bardzo trudne. Najpierw jeździł ze swoim szefem, uczył się, przechodził testy. Potem ze starszymi kolegami.

- Jego szef stwierdził, że jest bardzo dobrym kierowcą, że ma znakomite kwalifikacje - dodaje matka.

Najstarsza siostra, Justyna, mówi, że to właśnie Paweł nauczył ją jeździć samochodem.

- Swoją dziewczynę Agnieszkę również nauczył - dodaje. - Miał do nas cierpliwość.

Był już w La Salette

Z Bonn do państwa Mendyków zadzwonił ks. Adam Ostapowicz, by złożyć kondolencje, podtrzymać na duchu. Był na pielgrzymce w czerwcu, odwiedził też sanktuarium w La Salette. Jednym z kierowców autokaru, którym jeździł, był Paweł.

- Byłem oczarowany tym młodym człowiekiem - mówił rodzicom. - To był bardzo utalentowany kierowca, dojrzały. Zjeżdżał wolno, ostrożnie.

Na tej samej pielgrzymce była Renata Langer. Mieszka w Bornheim, w pobliżu Bonn. Kiedy usłyszała o tragedii, także skontaktowała się z rodzicami Pawła.

- Jechaliśmy tym autobusem - wspomina. - Za kierownicą siedzieli ci sami kierowcy.
Pielgrzymi mieli nocleg w hotelu nieopodal La Salette, wysoko w górach.

- Droga była wąska, kręta, stromo wspinająca się, autobus ledwo się na niej mieścił - kontynuowała pani Langer. - Gdy dotarliśmy w górę, wszyscy uczestnicy pielgrzymki nagrodzili Pawła oklaskami i wyrazami podziwu. Na drugi dzień czekał nas zjazd w dół, który Paweł wykonał bardzo precyzyjnie, spokojnie, doskonale. W Bonn, po zakończeniu pielgrzymki, wyraziłam Pawłowi moje wyrazy podziwu i uznania. Zrobiło to bardzo wielu pielgrzymów. Był wręcz zażenowany.

Praca go wciągnęła

- "Mamo nie licz teraz na mnie, że wam pomogę w gospodarstwie, bo ja teraz pracuję" - tłumaczył matce. Zanim podjął pracę w firmie Caban, pomagał rodzicom w gospodarstwie. Mają ziemię, sad. Radził sobie doskonale. Dopiero zaczynał swoje życie.

- Praca była dla niego wszystkim - podkreśla pani Krystyna. - "Wiesz, jaka to odpowiedzialność, wiozę 50 osób" - powiedział mi kiedyś.

Tuż przed powrotem z poprzedniej wyprawy, na Litwę, zadzwonił z hotelu w Wilnie. Prosił matkę, by przygotowała mu rzeczy, garnitury, koszule. Bardzo dbał o wygląd. A zaraz po powrocie miał wyjazd z pielgrzymką do europejskich sanktuariów. Ten wyjazd. Wyruszyli 10 lipca.

We wtorek, 24 lipca, miał być już w domu.

- "Co tam słychać, tęsknię", takiego SMS-a rano, 22 lipca, wysłał do swojej dziewczyny, Agnieszki - wspomina najstarsza siostra. - Do mnie też napisał: "nie szalej moim samochodem".

Potem jego telefon zamilkł.

Ostatni zakręt

W niedzielę rano Paweł usiadł za kierownicą autokaru. Pielgrzymi ruszyli sprzed sanktuarium Matki Boskiej w La Salette w kierunku Gap. Wybrali krótki zjazd, tzw. drogę Napoleona. Po ośmiu kilometrach stromego zjazdu autokar runął w kilkudziesięciometrową przepaść. To był ostatni ostry łuk stromego zjazdu. Zabrakło kilkudziesięciu metrów, by wyjechać na dłuższą prostą.

Matka Pawła poleciała samolotem rządowym do Grenoble z członkami rodzin rannych i tych, którzy zginęli.

Ci, których najbliżsi przeżyli, mogli zobaczyć się z rannymi w szpitalu. Ciał zmarłych nikomu nie pokazano.

- Oglądałam miejsce tragedii z góry - mówi pani Krystyna. - Widziałam drzewa, które połamały się pod ciężarem autokaru. Gdyby były grubsze, może zmniejszyłyby uderzenie? Dlaczego tego miejsca nie zabezpieczono po wypadku Belgów? To okropne. Nigdy się z tym nie pogodzimy. Wiemy jedno, odpowiedzi na najważniejsze pytania zostały zabrane do grobu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński