Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Berlin: Biedne serce chorego człowieka Europy

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Trudno nie mieć uczucia, że dzisiejszy Berlin jest miastem niemal opustoszałym. Tętniąca zwykle życiem stolica Niemiec sprawia przygnębiające wrażenie.
Trudno nie mieć uczucia, że dzisiejszy Berlin jest miastem niemal opustoszałym. Tętniąca zwykle życiem stolica Niemiec sprawia przygnębiające wrażenie. Krzysztof Maria Załuski
Berlin do roku 1945 był brunatny - jak serce nazisty. Dziś w centrum jest czerwono-zielony, a na obrzeżach czarny - chrześcijańsko-demokratyczny, z tendencją do prawicowego populizmu. Generalnie niebrzydki, ale biedny. Coraz biedniejszy.

Berlin do roku 1945 był brunatny - jak serce nazisty. Dziś w centrum jest czerwono-zielony, a na obrzeżach czarny, chrześcijańsko-demokratyczny, z tendencją do prawicowego populizmu. Generalnie niebrzydki, ale biedny. Coraz biedniejszy.
Niemcy nazywane są coraz częściej chorym człowiekiem Europy. Określenie to szczególnie upodobali sobie zagraniczni korespondenci. Ale nie jest to bynajmniej epitet nowy. Po raz pierwszy niemal ćwierć wieku temu użył go tygodnik „The Economist”. Powodem była ówczesna mizerna kondycja niemieckiej gospodarki.

Teraz brytyjski magazyn ponownie pyta, czy z Niemcami wszystko jest w porządku? W odpowiedzi usłyszał, że Republika Federalna jest „chorym człowiekiem… świata”. Tak właśnie swoją ojczyznę nazwał sekretarz generalny CDU Carsten Linnemann. I zrobił to nie bez kozery. Bo najnowsze dane makroekonomiczne stawiają sprawę jasno - niemieckie państwo grzęźnie coraz bardziej: gospodarczo, finansowo i demograficznie. Gwałtownie spada także poczucie bezpieczeństwa mieszkańców.
Zdaniem ekspertów, jeśli nawet Niemcy nie zawisły nad przepaścią, to utknęły pomiędzy recesją a stagnacją. Postępującą pauperyzację społeczeństwa najwyraźniej widać w wielkich miastach i na terenie byłej NRD.

Zaczęło się od pandemii

Według oficjalnej definicji „indykator zagrożenia ubóstwem to wskaźnik pomiaru względnego ubóstwa dochodowego, definiowany jako odsetek osób o zarobku ekwiwalentnym mniejszym niż 60 procent federalnej mediany dochodu ekwiwalentnego populacji w prywatnych gospodarstwach domowych”. Mówiąc prościej - biedni ludzie to ci, którzy mają mniej niż 60 procent średniego dochodu i zarabiają rocznie nie więcej niż 15 tysięcy euro. Obecnie stanowią oni już ponad jedną piątą mieszkańców Niemiec, czyli około 17 mln obywateli. Co gorsza - jak wynika z danych Federalnego Urzędu Statystycznego - wartości te pozostają od dwóch lat niemal niezmienione.

Bieda eksplodowała w roku 2020 wraz z ogłoszeniem przez rząd pandemii COVID-19. Rok później osiągnęła niespotykany od dawna rekord - wskaźnik ubóstwa wyniósł 16,9 proc. Oznaczało to wzrost - w porównaniu ze stanem sprzed pandemii - o 840 tys. osób.

Najmocniej spadkiem poziomu życia dotknięte zostały gospodarstwa domowe z trojgiem lub większą liczbą dzieci oraz rodziny, w których potomstwo wychowuje jedno z rodziców. Smak ubóstwa nieproporcjonalnie poczuli także bezrobotni i osoby o niskim poziomie wykształcenia. To samo dotyczy imigrantów i rezydentów bez obywatelstwa niemieckiego. Najbardziej niepokojące okazało się jednak gwałtowne ubożenie niepełnoletnich mieszkańców Niemiec, które w skali całego kraju dobiło do 21,3 proc..
Ale nie tylko młodzi narzekają na niedostatek i drożyznę. Kryzys uderzył również w seniorów. W latach 2020-2021 odsetek ubogich w starszym wieku wzrósł z 16,3 do 17,6 proc. Ofiarami biedy częściej niż mężczyźni padały kobiety po 60. roku życia - nawet o 1,8 proc.

Bieda dramatycznie upokorzyła szczególnie duże miasta. Z badań przeprowadzanych jeszcze przed pandemią wynika, że ponad połowa mieszkańców aglomeracji uważała ubóstwo za „poważny” lub „bardzo poważny problem”. W skali całych Niemiec twierdziło tak jedynie 27 proc. badanych.

Obecnie sytuacja wygląda jeszcze bardziej dramatycznie. Rząd Olafa Scholza nie potrafi poradzić sobie ze skalą wyzwań gospodarczych i geopolitycznych. Przedsiębiorcy narzekają na nadmiar regulacji i państwowy interwencjonizm, na zbyt wysokie koszty pracy i kryzys energetyczny, wywołany „zieloną transformacją”. Na spadek konkurencyjności ma też wpływ przeciągająca się wojna na Ukrainie i spowodowane nią zakłócenia łańcuchów dostaw, niedobory materiałowe i brak tanich surowców energetycznych z Rosji. Ubożenie obywateli potęguje z kolei szalejąca inflacja. Dodatkowe obciążenie budżetu państwa stanowią miliony imigrantów, którzy skorzystali z „zaproszenia” Angeli Merkel.
Niemcy nie mają złudzeń - dobrobyt to już tylko historia.

Stan agonalny

Ubóstwo jest jak rak. Niezauważalne. Utajone albo ledwie widoczne. Większość ludzi utożsamia je z żebractwem i z bezdomnością. Z alkoholikami i narkomanami śpiącymi po bramach, pod mostami, w jakichś niszach, w których mogą się ukryć przed deszczem i policją. Początkowo widać ją tylko w statystykach… Gdy symptomy choroby stają się wszechobecne, na terapię zwykle jest już za późno.

Bieda to również nieposiadanie własnego mieszkania, brak środków na czynsz i codzienne potrzeby, często nawet te zbędne, bo narzucane przez konsumpcjonizm. Bieda to zależność od innych - od rodziny, od znajomych albo od państwa. To upokorzenie prowadzące do społecznej alienacji, do irracjonalnego lęku przed ludźmi, przed coraz bardziej wrogim światem.

Kiedy poprzednio byłem w Niemczech parę lat temu, Berlin zasklepiał właśnie ostatnie rany po komunizmie i po wojnie. Był już w zasadzie zrośnięty w całość. Ocalałe fragmenty muru odgrywały jedynie rolę wstydliwej pamiątki, zabytku po bolszewickim eksperymencie. Centralna aleja Unter den Linden była rozkopana. Na całej długości trwały kapitalne remonty. Znikał brud, parchy tynków i ślady po kulach. Pod Bramą Brandenburską, przy Checkpoint Charlie i pod wieżą telewizyjną na Alexander Platz były tłumy. Muzea i uliczne knajpki przeżywały istne oblężenie. Wydawało się, że stolica Niemiec szykuje się do detronizacji Londynu i Paryża. I przyszło mi wówczas do głowy, że Niemcy zapomną na zawsze o Marksie, Engelsie i Leninie… Ale chyba nie zapomnieli, bo przygnębienie i lęki pozostały. I to nie w jakiejś abstrakcyjnej formie statystycznych danych, które przestudiowałem przed kolejną, niedawną, podróżą. Nie, to nie były liczby. To był smutek - zniechęcenie w najczystszej formie. Pierwszy raz zobaczyłem tę zmianę na granicy. Niemcy tankowali auta i kanistry w zupełnej ciszy. Nie krzyczeli jak zwykle, nie szastali pieniędzmi. Starali się wtopić w tło, jakby obawiali się dekonspiracji, tego, że ktoś ich wyśmieje, bo przyjechali po polskie, dużo tańsze paliwo. Zdradzały ich jednak samochodowe rejestracje - ze Schwedt, z Prenzlau, z Bernau, a nawet z samego Berlina. Obserwując ich, pomyślałem, że ta apatia wynika ze zmęczenia tropikalnym upałem. Dopiero w Berlinie powiązałem ją z oficjalnymi raportami na temat stanu państwa.

Oderwani od rzeczywistości

Z danych Federalnego Urzędu Statystycznego wynika, że ponad 20 procent berlińczyków żyje w biedzie - i że gorzej jest tylko w Bremie.

„W najczarniejszych snach nie przypuszczaliśmy, że do tego dojdzie” - mówi Paul, poeta i dziennikarz, którego poznałem ze trzydzieści lat temu. „Nigdy wcześniej nie było tu takiej biedy, no może za Honeckera…” - dodaje. Winę za wszystko zrzuca na polityków. Nie tylko rządzącej koalicji. Jego „akt oskarżenia” dotyczy całej klasy politycznej, która „ma ludzi gdzieś i reprezentuje wyłącznie własne interesy”. Paul tłumaczy mi, że istnieją pomysły na walkę z biedą - na przykład poprzez podniesienie stawek zasiłku dla bezrobotnych i podstawowej emerytury do 725 euro. Rozważany jest też wzrost stypendiów studenckich i wprowadzenie podstawowego zabezpieczenia na rzecz dzieci.

- Ale co z tego, że takie plany istnieją, skoro nie są realizowane? - szydzi. - Rzeczywistość jest jeszcze gorsza, niż przedstawiają to oficjalne raporty. Inflacja jest niby niższa niż w Polsce, ale my jesteśmy dalej od granicy z Ukrainą. Nadal utrzymywany jest hamulec ceny energii, ale podwyżek w sklepach nikt nie kontroluje. Coraz więcej osób korzysta z pomocy społecznej. A co będzie, jak rząd uwolni rachunki za media, a zima będzie ostra? - pyta.

Siedzimy w niemal pustym tureckim street foodzie naprzeciwko Muzeum Madame Tussauds. Jakaś rodzina je kebaby. Popijają wodą z butli kupionej w jednym z dyskontów. Na Unter den Linden też pustawo. W ciągu godziny przejeżdża zaledwie kilka wypasionych limuzyn. Reszta to kilkunastoletnie, małolitrażowe graty. Są za to cudzoziemscy żebracy i sprzedawcy kwiatów. Jedna z kobiet jest wyjątkowo nachalna. Kiedy Paul każe jej odejść, pluje w naszą stronę, a na koniec rzuca jakąś klątwę, po rumuńsku.
Politycy SPD, Zielonych i FDP przed wyborami przechwalali się, że są w stanie zatrzymać biedę i zlikwidować bezdomność. Rząd wprowadził m.in. moratorium na likwidację państwowych spółdzielni mieszkaniowych, fundusz pomocowy na wypadek jeszcze wyższego wzrostu cen energii oraz bilety socjalne na lokalny transport publiczny. Wkrótce okazało się, że tylko nieliczni berlińczycy skorzystali z tej pomocy - w sumie złożyli ok. 230 wniosków, z czego zatwierdzono tylko 58. W efekcie z przeznaczonych na pomoc 20 milionów euro potrzebującym wypłacono zaledwie 52 tysiące euro. Senat Berlina próbował przeciwdziałać izolacji społecznej imigrantów poprzez bezpłatne organizowanie czasu wolnego. Ale również te oferty nie wywołały niczyjego entuzjazmu.

40 procent obcych

Berlin od dekad jest metropolią wielokulturową. 31 grudnia 2022 roku w stolicy Niemiec zameldowanych było 3,86 mln mieszkańców - 75 tysięcy osób więcej niż rok wcześniej. Odsetek obcokrajowców wyniósł prawie 40 procent. W centralnej dzielnicy Berlin-Mitte migrantów było jeszcze więcej - tu stanowili wyraźną większość, a dokładnie 56,8 proc. Najmniej było ich w Treptow-Köpenick, gdzie „jedynie” 22,3 proc. to obcokrajowcy. Jednocześnie liczba rdzennych Niemców spadła o prawie 13,5 tys.
Podobnie jest w całym kraju. Według statystyk rządowych za rok 2022 prawie jedna czwarta osób mieszkających w Niemczech ma pochodzenie emigracyjne. To znaczy 20,2 mln, czyli 24,3 proc. całej populacji.

- Ukraińcy są tą przysłowiową kroplą, która przepełniła czarę goryczy - mówi Paul. I nie jest to opinia odosobniona. Z badań ośrodka Civey wynika, że aż trzy czwarte obywateli RFN jest zdania, że od 2015 roku przyjęto zbyt dużo imigrantów. I że ta „gościnność” odbiła się negatywnie na rynku mieszkaniowym, przeciążyła system socjalny i obniżyła poziom bezpieczeństwa.
Obawy obywateli potwierdzają statystyki, również policyjne. Liczba odnotowywanych przestępstw rośnie w dramatycznym tempie. W roku 2022 w Berlinie, w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców, dokonano ich 14 135, co dało stolicy drugie miejsce w rankingu najniebezpieczniejszych miast w Niemczech, zaraz po Frankfurcie.

Poważne obawy wzbudza także program łączenia rodzin. Wszyscy spodziewają się, że obecny rok będzie rekordowy pod względem napływu imigrantów. Jedynie do końca roku 2022 Ministerstwo Spraw Zagranicznych przyjęło 300 tysięcy wstępnych wniosków o azyl oraz 130 tysięcy próśb o wizę wjazdową w ramach łączenia rodzin.

Mój znajomy pyta mnie, czy wiem, co to oznacza? I nie czekając na odpowiedź, przytacza historię, którą niedawno opisywały media: „Do zdarzenia doszło w Bawarii, w powiecie Donau-Ries. Syryjczyk, Ahmad A., uznany za ubiegającego się o azyl, złożył wniosek o przesiedlenie do Niemiec swojej żony, która jak się okazało w momencie ślubu miała 14 lat. Od tego czasu urodziła dziesięcioro dzieci. A po przylocie jedenaste. Oczywiście wszyscy dostali zasiłek”.

AfD zbliża się…

„Chaos organizacyjny”, „bezmyślna polityka imigracyjna”, „zagrożona demokracja”, „upadek państwa” - to tylko niektóre zarzuty stawiane rządowi przez opozycję. Najbardziej gorzkie słowa płyną oczywiście ze strony polityków Alternatywy dla Niemiec. AfD zarzuca rządzącej koalicji, że nie rozumie, czym jest „bezpieczeństwo granic”, i że jej ministrowie nie wykonują swojej pracy tak starannie, jak oczekują od nich Niemcy. Zielonym wytyka, że ich zaangażowanie w program łączenia rodzin doprowadzi do najazdu kolejnych 400 tysięcy imigrantów, czego państwo już nie wytrzyma.

Politycy „systemowej” opozycji wskazują z kolei na wstrząsające ubóstwo wśród najmłodszych imigrantów. Od 2015 r. liczba dzieci objętych programem opieki społecznej wzrosła niemal trzykrotnie - z 366 tysięcy do 933 tysięcy osób. I przestrzegają, że obecny rok będzie kluczowy. Bo gwałtowny wzrost imigracji, obowiązek łączenia rodzin oraz wzrost ubóstwa wśród dzieci może doprowadzić do powstania wybuchowej „mieszanki etnicznej” w stylu francuskim.

Ciśnienie w społeczno-politycznym kotle rośnie. Niemcy trzeszczą w szwach, a możliwości absorpcyjne państwa są na wyczerpaniu. Większość obawia się, że kontynuowanie przez rząd Scholza polityki „otwartych drzwi” jeszcze bardziej osłabi bezpieczeństwo wewnętrzne. Antyimigranckie nastroje skrupulatnie wykorzystuje wspomniana AfD. Jej politycy otwarcie sugerują, że Niemcy mają „coraz bardziej odklejoną elitę polityczną i intelektualną, która nie rozumie obaw obywateli, a także nie chce lub nie potrafi się z ludźmi porozumieć”. Negują także sens ustawy łagodzącej kryterium nabywania obywatelstwa niemieckiego. Ich zdaniem podwójne obywatelstwo i przywilej udziału w wyborach parlamentarnych w żaden sposób nie ułatwią integracji imigrantów. Zmiany takie mogą natomiast doprowadzić do zepsucia prawa, a nawet utraty niemieckiej tożsamości narodowej.
Podczas gdy berliński establishment spiera się o to, czy pod społecznym kotłem palić drewnem czy benzyną, AfD systematycznie zyskuje na popularności. W skali całego kraju ma już 20 procent zwolenników, a w Turyngii nawet 34 procent. Trochę mniej, bo jedynie 29 proc. Niemców chciałoby oddać głos na AfD w Meklemburgii-Pomorzu Przednim, a w Brandenburgii, na której terytorium leży Berlin - „tylko” 28 proc., co mimo wszystko czyni ją najsilniejszym ugrupowaniem politycznym w tym landzie.

Pacjent intensywnej terapii

24 sierpnia br. w związku z szybko pogarszającą się sytuacją gospodarczą Niemiec rzecznik ds. polityki gospodarczej frakcji parlamentarnej AfD Leif-Erik Holm wystosował do władz apel o kompleksowy pakiet działań naprawczych. Polityk napisał m.in.: „Sytuacja gospodarcza Niemiec staje się coraz bardziej ponura. Gospodarka jest na dnie. Upadają kluczowe gałęzie przemysłu. Ważne sektory, takie jak przemysł budowlany, przeżywają stagnację. Jesteśmy w recesji. Postępuje deindustrializacja. Jednak zamiast pomóc gospodarce stanąć na nogi, koalicja „sygnalizacji świetlnej” zajmuje się polityką gender, histerią klimatyczną i wojnami kulturowymi. Tymczasem Niemcy przeradzają się w gospodarczy cmentarz. Wszystkie dzwony biją na alarm. Pilnie potrzebujemy generalnego planu dla gospodarki i spowodowania jej wzrostu! Oznacza to: mniej podatków i ceł, mniej regulacji i mniej nakazów. Potrzebujemy radykalnego ograniczenia biurokracji, szybszych procesów planowania i zatwierdzania oraz większej swobody dla przedsiębiorstw. Taniej energii zamiast drogiej ideologii! Inwestycji w infrastrukturę, cyfryzację, edukację i badania, zamiast miliardowych dotacji na zielone plany klimatyczne. Kanclerz Scholz musi natychmiast uczynić swoim najwyższym priorytetem wzmocnienie niemieckiej gospodarki. Należy położyć kres ekologicznym zabawom ministra gospodarki Habecka. Jeśli nie zaczniemy działać teraz, Niemcom grozi niebezpieczeństwo przekształcenia się z „chorego człowieka Europy” w „pacjenta intensywnej terapii”.

- Jak myślisz, czy ktoś z rządu zechce tego apelu wysłuchać? - pyta mnie Paul. A potem się gorzko uśmiecha... I wiem, że w to nie wierzy.
Wracając do domu, myślę o Manfredzie Weberze, o jego „zaporze ogniowej” i październikowych wyborach...

Więcej aktualności na temat krajów niemieckojęzycznych na kanale autora:
https://www.youtube.com/@ DACHL

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl!

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Berlin: Biedne serce chorego człowieka Europy - Dziennik Bałtycki

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński