Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Będziemy walczyć dalej

Magdalena Olechnowicz
Dorota Gardias nie chce zdradzać jeszcze wszystkich szczegółów strajku.
Dorota Gardias nie chce zdradzać jeszcze wszystkich szczegółów strajku. Sławomir Żabicki
Rozmowa z Dorotą Gardias, przewodniczącą Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych.

- "Białe miasteczko" zwinęło się sprzed kancelarii premiera...

- Opuściłyśmy je, a nie się zwinęło. My tam jeszcze wrócimy.

- Niektórzy uważają to za waszą porażkę.

- Nie może być mowy ani o klęsce, ani o zwycięstwie. Nie ma ani tego, ani tego. Związkowcy od dawien dawna walczą o swoje prawa i nigdy nie było łatwo. Niestety, dzisiaj strona rządowa jest zupełnie nie europejska. Nie może być tak, że w dzisiejszych czasach związkowcy walczą jak w XIX wieku. Jednak dzięki wolnym mediom możemy głośno mówić, o co walczymy. Dalej będziemy walczyć i będziemy się starały, aby nie odchodzić od łóżek pacjentów.

- Wróćmy do początku strajku. Jak to się stało, że zostałyście w kancelarii premiera?

- Przed manifestacją napisałam do premiera pismo, że przyjdziemy z petycją o godzinie 15. Mógł nas wpisać w kalendarz i doprowadzić do spotkania. Poszłyśmy i go nie było. Czekałyśmy długo na wicepremiera Gosiewskiego, w końcu przyszedł i powiedział, że premier nie przyjdzie. Postanowiłyśmy więc w czwórkę, że poczekamy na niego.

- Spędziłyście tam osiem dni. Jak ten pobyt wyglądał?

- I tego pani nie powiem. Autentycznie. Nikomu tego nie mówię. Prowadziłam dziennik, ale na razie go nie otwieram. Przyjdzie na to czas.

- Ale o niektórych sprawach już pani wspominała w mediach. Jak i gdzie spałyście?

- Na początku spałyśmy na krzesłach albo na podłodze w sali wykładowej. Kładłyśmy się na papierach, które tam były, ubrane w nasze garsonki. Siostry chciały nam dać nasze rzeczy, koce i szale, ale powiedzieli, że procedura przekazania jest długa i trwa 48 godzin. Po tym czasie i po wstawiennictwie posłanki Jolanty Szczypińskiej, otrzymałyśmy je. A jeszcze później zakupiono dla nas śpiwory. Potem nasze koleżanki przekazały nam koce, grube dresy i skarpety. Bo tam było bardzo zimno. Cały czas działała klimatyzacja i w nocy marzłyśmy. Natomiast o szczegółach mówić nie będę.

- A co z jedzeniem?

- Przez pierwsze trzy dni dostawałyśmy trzy razy dziennie malutkie kanapki bankietowe. Później wystąpiłyśmy z prośbą o zupę. Rano były kanapki, w południe zupa, wieczorem te same kanapki.

- Na całą Polskę sławne zrobiły się podpaski, których nie chciano wam dostarczyć. Jak to było z tymi środkami higienicznymi?

- To wielka bzdura. Było to tak: po prostu, po ludzku, jedna koleżanka dostała miesiączkę, zapytałam więc w Biurze Ochrony Rządu, czy któraś z pań nie ma przy sobie podpaski, żeby nam pożyczyć. Jedna miała i dała nam jedną. Później dałyśmy pieniądze i zakupiono nam całą paczkę. Nie było żadnego problemu.

- Miałyście dostęp do łazienki?

- Nie, była tylko jedna umywalka. Wycierałyśmy się jednorazowymi ręcznikami.

- Pani ma cukrzycę. Nie było problemu z dostarczeniem leków?

- Nie, leki miałam przy sobie. Nie miałam tylko aparatu do mierzenia poziomu cukru. Jak bym się spodziewała, że zostanę tam na dłużej, to bym go ze sobą wzięła. Ale nie było takiego planu. Był jednak na miejscu lekarz, który dał mi aparat.

- Jak się pani czuła po spotkaniu, na którym premier pocałował panie w rękę i w ten sposób was się pozbył?

- A jak może się czuć człowiek w kraju, w którym jest demokracja, a premier mówi "nie, bo nie". Rząd robi wszystko, aby sprowokować agresję i determinację u ludzi. Premier prowadził monolog, opowiadał, jaka dobra jest sytuacja w kraju. Po prostu koleżanki zaczęły głodować, więc premier się wystraszył i postanowił się nas pozbyć.

- O co chodziło z nocnym budzeniem, o którym mówiły krajowe media?

- Przychodzili w nocy, co parę godzin, różni ludzie, budzili nas i zapraszali do rozmów. No i negocjowałyśmy. Raz wynegocjowałam na śniadanie jajko z majonezem, bo lubię. To była jakaś paranoja, nieprzewidywalni ludzie. Ale bez względu na to, jakie metody są wobec nas stosowane, będziemy walczyć dalej.

- Jak?

- Po kolei będziemy o tym informować. Wystąpiłam, aby powołać nowy projekt ustawy podwyżkowej na bazie komisji trójstronnej. Na 19 września zaplanowana jest duża manifestacja.

- Weźmie pani więcej ciuchów na zmianę tym razem?

- Ja tam ciuchy mam, bo ja tam mieszkam. Myślę jednak, że teraz plamy nie dałyśmy. Nie wyglądałyśmy tak strasznie po tych ośmiu dniach.

- Jeszcze jedno, media nagłośniły problem, że o podwyżki walczą najbogatsi. Ujawniono majątek doktora Bukiela, przewodniczącego Związku Zawodowego Lekarzy. Czy pani ujawni swój? Ile pani zarabia?

- Ja o swoich zarobkach nie będę opowiadać. Jeśli będzie taka potrzeba, to powiem. A zresztą, to nie jest tajemnica. Mam dwie i pół średnie krajowe (czyli ok. 6,7 tys. zł brutto - dop. red.), to jest uchwalone uchwałą związku. Miałam też działalność gospodarczą, ale teraz ją zawiesiłam.

- Ma pani żal do poseł Szczypińskiej, że stanęła po drugiej strony barykady?

- Nie, nie czuję ani złości, ani żalu, ani nienawiści. Na pewno podamy sobie rękę jeszcze nie raz. Ona po prostu cały czas wierzy głęboko w swoje ideały i w to, że ten rząd jest najlepszy. To jest dobra dziewczyna i ma dobre serce, ale jest w takim rządzie, jaki sobie wybrała. Mogła jednak odegrać tu znaczącą rolę, jako jedyna pielęgniarka w sejmie, ale tej możliwości nie wykorzystała. Ja mam jednak swoje ideały, o które walczę i walczyć nie przestanę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński