Pani Ania zauważyła łabędzia podczas spaceru. Był młody. Stał samotnie na zamarzniętym rozlewisku.
- W pierwszej chwili pomyślałam, że może przymarzł - opowiada pani Ania. - Okazało się, że może się ruszać, choć z trudem. Nie miał też za bardzo co jeść. Wyglądał, jakby nie umiał fruwać. Bałam się, że nie poradzi sobie i zdechnie.
Postanowiła wezwać na pomoc straż miejską i straż pożarną. Łabędzia nie udało się jednak zabrać z rozlewiska. Lód był zbyt cienki. Przez kolejne dni pani Anna codziennie chodziła doglądać łabędzia. Zanosiłam mu jedzenie. Łabędź powoli nabierał sił. Lód był już na tyle gruby, że pani Anna odważyła się podejść dość blisko łabędzia. Sypała mu pszenicę, kukurydzę, rzucała chleb. Najbardziej smakowały mu właśnie kukurydza i chleb.
- Ostatni raz widziałam go w Nowy Rok - opowiada pani Anna. - Gdy przyszłam następnego dnia już go nie było.
Nie wiadomo, co stało się z łabędziem. Pani Anna ze znajomym obeszli całe rozlewisko. Nigdzie nie leżał zdechły. Nie było nawet samych piór, co mogłoby świadczyć, że został zaatakowany przez jakieś zwierzę. Być może dał jednak radę i odleciał, albo przeszedł na pobliskie jezioro już po niemieckiej stronie.
- Byliśmy ze znajomym nad tym jeziorem - mówi pani Anna. - Ale tam jest dużo łabędzi. Nie potrafiliśmy rozpoznać, czy wśród nich jest ten nasz. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że tak.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?