Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyścig szczurów w SLD

Rozmawiał Grzegorz Drążek, 26 marca 2004 r.
Od decyzji szczecińskiego sądu zależy, czy Mirosław Dawidowicz pozostanie wicestarostą.
Od decyzji szczecińskiego sądu zależy, czy Mirosław Dawidowicz pozostanie wicestarostą. Grzegorz Drążek
Rozmowa z MirosławemDawidowiczem, przewodniczącym Sojuszu Lewicy Demokratycznej w Stargardzie, wicestarostą stargardzkim.

- W wyborach samorządowych w 2002 roku został pan radnym powiatowym zdobywając blisko 500 głosów. To jeden z lepszych wyników w tamtym głosowaniu. Ile dzisiaj otrzymałby pan głosów poparcia?
- Sam jestem tego ciekaw. Uważam, że nie zawiodłem ludzi, którzy głosowali na mnie w tamtych wyborach i nie straciłem tego poparcia. Uważam, że osoby popierające lewicę w Stargardzie nie patrzą na sprawy miasta przez pryzmat tego, co opowiadają w różnych miejscach pojedynczy ludzie. Nie sądzę, abym stracił poparcie. Te pojedyncze, często zakłamane głosy na mój temat, nie wpływają na decyzje wyborców, których nie interesują rozgrywki personalne.

- Z zarządu stargardzkiego SLD odeszła grupa pana zaufanych współpracowników...
- Na tę sprawę trzeba spojrzeć nieco szerzej. Duży wpływ na tę decyzję miała ogólna sytuacja, która wytworzyła się wokół SLD w kraju. Codziennie słyszymy w telewizji i czytamy w prasie o nerwowych ruchach niektórych działaczy. Niektórzy nazywają takie zachowanie wyścigiem szczurów. Sądzę, że każda z tych czterech osób miała inne powody swojej decyzji. Połowa miała czyste intencje, a co do drugiej połowy, to mieszkańcy sami ocenią to zachowanie i wyciągną wnioski. W wymiarze osobistym na pewno był to dla mnie cios w plecy. Sądziliśmy w SLD, że stworzyliśmy grupę przyjaciół, a okazuje się, że wcale tak nie jest.

- Podobno osoby, które opuściły zarząd, miały dość pana rządów?
- Każdy ma prawo mieć czegoś dość. W tajnym głosowaniu, w ciągu ostatnich ośmiu lat, przeszedłem kilkanaście weryfikacji. W czasie, kiedy przewodniczyłem Sojuszowi, we wszystkich wyborach osiągaliśmy sukces. Wtedy tym ludziom odpowiadały moje decyzje i posunięcia. Nie widzę w swoim postępowaniu żadnych zmian w stosunku do tego, co było we wcześniejszych latach. W tym miejscu ponownie kłania się sprawa wyścigu szczurów.

- Dwie osoby z tej czwórki pracują na co dzień na dyrektorskich stanowiskach w starostwie, gdzie jest pan wicestarostą. Mogą czuć się spokojni o swoje stanowiska?
- To, co ja uważam osobiście, nie ma tutaj znaczenia. Praca zawodowa nie powinna być mieszana w to wszystko, jest oceniana pod względem merytorycznym. Największą moją wadą jest to, że niektórym ludziom za bardzo potrafiłem zaufać i później spotykają mnie takie niespodzianki, jak odejście tych dwóch osób.

- Czy mamy do czynienia z początkiem końca Sojuszu Lewicy Demokratycznej w Stargardzie?
- Najbliższe tygodnie przyniosą odpowiedź na to pytanie. Dzisiaj mamy taką sytuację w Polsce, że ze struktur SLD wyodrębniło się siedem innych ugrupowań. Czy dalej będzie dochodziło do rozłamów i tworzenia czegoś nowego? Każdy z członków ma prawo dokonać własnego wyboru. Na pewno jedność w ugrupowaniu będzie bardzo trudno utrzymać.

- Co z pana przyszłością na stanowisku przewodniczącego stargardzkich struktur SLD?
- Po głębokiej analizie postanowiłem w minioną środę zawiesić swoje członkostwo w partii. Do czasu wydania decyzji przez Sąd Okręgowy w Szczecinie w sprawie, która toczy się przeciwko mnie. W sobotę poznamy także termin zjazdu powiatowego. Rada krajowa SLD podjęła decyzję o niełączeniu stanowisk w partii ze stanowiskami w samorządzie. Wynika z tego, że i tak nie będę mógł ubiegać się o funkcję przewodniczącego, bo jestem na co dzień wicestarostą stargardzkim. W maju albo w czerwcu odbędzie się zjazd i otrzymamy wiele odpowiedzi. Nie zamierzam opuścić Sojuszu i chcę nadal być jego członkiem.

- Co stanie się z pana polityczną karierą, jeżeli szczeciński sąd potwierdzi werdykt Sądu Rejonowego w Stargardzie i wyda na pana wyrok skazujący za niepłacenie podatków w Klubie Sportowym "Błękitni", gdzie przez wiele miesięcy był pan prezesem?
- Teoretycznie wszystko można zakładać. Ja nie czuję się winny za nieodprowadzanie podatków do urzędu skarbowego. Zrobię absolutnie wszystko, aby sąd mnie uniewinnił. Okazuje się, że najlepiej jest obwiniać prezesa za wszystkie nieprawidłowości, a przecież tam były osoby, które za coś odpowiadały. Niektórzy mają krótką pamięć. Gdy "Błękitni" odnosili sukcesy, awansowali najpierw do trzeciej, a później do drugiej ligi, to drzwi do klubu się nie zamykały. Wtedy można było odnieść wrażenie, że w klubie jest mnóstwo ludzi, którym zawdzięcza sukcesy. Przynajmniej kilkanaście osób chciało się pokazywać przy piłkarzach, w siedzibie klubu, aby tylko wykorzystać szansę na zaistnienie. Jedna osoba z tej czwórki, która opuściła zarząd SLD, powinna sobie przypomnieć, jak chodziła po stadionie i rozdawała w 2002 roku ulotki wyborcze, szczycąc się przy tym, że jest członkiem zarządu "Błękitnych".

- "Błękitnych" nie ma już w drugiej lidze. Zespół został wycofany z rozgrywek i karnie zagra w nowym sezonie w czwartej lidze. Czy za pół roku będzie miał pan odwagę stanąć na środku stargardzkiego stadionu i spojrzeć kibicom "Błękitnych" prosto w oczy?
- Po raz kolejny powiem, że to co mogłem osiągnąć w klubie sam, z pomocą grupy fanatyków piłki nożnej, udało się zrobić. Po 23 latach awansowaliśmy do drugiej ligi. Bez pomocy z zewnątrz nie dało się tego utrzymać. Zapewniam, że zrobiłem wszystko, aby przyciągnąć do Stargardu inwestorów. Niestety, czasem nawet atmosfera wytworzona wokół klubu stała na drodze. Obawiam się, że miną co najmniej kolejne 23 lata zanim stargardzki klub zapuka ponownie do bramy drugiej ligi. Wtedy kibice w Stargardzie przypomną sobie o tym, co udało się osiągnąć Mirosławowi Dawidowiczowi. Czy będę przychodził na mecze "Błękitnych"? Zapewne tak.

- Czy istnieje jakiś plan awaryjny Mirosława Dawidowicza na wypadek niekorzystnego werdyktu szczecińskiego sądu? Czeka gdzieś na pana nowe miejsce pracy?
- Momentami mam tego wszystkiego dość. Sytuacja w kraju i Stargardzie jest taka, jaka jest i trudno teraz prognozować, gdzie mógłbym pracować za jakiś czas. Jeżeli wyrok przeciwko mnie uprawomocni się to najprawdopodobniej poszukam innego zajęcia. Chociaż mam opinię prawną, że wyrok skazujący w sprawie karno-skarbowej nie stanowi podstawy do oddania mandatu radnego i opuszczenia stanowiska wicestarosty. Nigdy nie traktowałem pracy w starostwie jako zajęcia dożywotniego. Jestem tutaj 6 z 21 lat mojej pracy. Bardziej traktuję ją jako epizod. Na pewno znajdę sposób na dalsze życie.

- Podobno żadna decyzja w mieście nie może zapaść bez pana opinii?
- Rzeczywiście docierają do mnie takie informacje. Poziom chamstwa niektórych osób jest wręcz niespotykany. Docierają do mnie głosy o sprawach, o których nie mam nawet pojęcia. Wielu ludziom było wygodnie uciekać od odpowiedzialności i powoływać się na uzgodnienia z Mirosławem Dawidowiczem. Nie oznacza to jednak, że jakieś uzgodnienia były.

- W środowisku SLD można usłyszeć, że nawet prawicowy prezydent Stargardu Sławomir Pajor liczył się z pana zdaniem przy podejmowaniu decyzji?
- Nie chciałbym oceniać pracy prezydenta w połowie jego kadencji, ale można zaryzykować stwierdzenie, że jego polityka to wielkie nieporozumienie. Jedynym owocem tej pracy jest ciągłe przypominanie o budowie ronda i parku przemysłowego, a to jest jednak zasługa poprzedniego zarządu miasta. Nie wpływałem na decyzje prezydenta, ale nie uciekałem od komentowania.

- Których decyzji najbardziej pan żałuje?
- Żałuję, że obdarzyłem zaufaniem ludzi, których nie powinienem. I tego że dałem się namówić na prezesowanie "Błękitnym".

- Chciał pan startować w wyborach do polskiego parlamentu?
- Nigdy w życiu takiej chęci i takich aspiracji nie miałem i nie brałem tego pod uwagę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński