Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszyscy ludzie prezydenta

Ynona Huseim-Sobecka, 15 grudnia 2006 r.
Zapewniają, że nie boją się niczego i obiecują, że nie zawiodą. Piotrowi Krzystkowi zaufało ponad 70 tysięcy mieszkańców. A on wybrał właśnie ich, by razem zmieniać nasze miasto.

Do tej pory w urzędzie byli tylko petentami. Od poniedziałku zajmują najważniejsze gabinety. Kciuki za ich powodzenie trzymamy wszyscy. Jak uda się im, uda się także nam. Wiedzą, że patrzy na nich cały Szczecin, "Głosowi" zechcieli opowiedzieli o swoich rodzinach, pasjach i słabościach.

Elżbieta Masojć

odpowiadać będzie za szczecińską oświatę

Jako jedyna zna urząd od podszewki. Przez cztery lata zarządzała szkołami jako dyrektor wydziału oświaty. Nie zgubi się w magistrackich korytarzach. Przez 22 lata była nauczycielką języka polskiego w V liceum ogólnokształcącym, którego absolwentem jest prezydent Piotr Krzystek. Pracowała w kuratorium, by w końcu trafić do urzędu.

- Do Szczecina przyjechałam w sierpniu, podczas strajków w 1980 roku - opowiada Elżbieta Masojć. - To było straszne wrażenie. Miesiąc później urodził się mój syn. Rok później w stanie wojennym przyszła na świat córka.

Dzisiaj jej dzieci są dorosłe. Bartłomiej ma 26 lat, jest lekarzem. Zajmuje się genetyką nowotworów. Poszedł w ślady ojca, który jest znanym genetykiem, badającym rośliny. Piotr Masojć wykłada w Akademii Rolniczej. Córka Marta skończyła Wydział Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Teraz jest na stypendium doktoranckim. Zna cztery języki obce.

- Może dlatego kładę taki nacisk na to, by szczecińscy uczniowie uczyli się języków - mówi nowa wiceprezydent.

Kiedy dostała propozycję objęcia funkcji wiceprezydenta, mąż stwierdził, że można o tym porozmawiać. Syn skwitował to krótko: - Zabraniam. Córka wykazała większą odwagę. Przez telefon powiedziała: - Spróbuj mamuś. Ostro kibicowali jej teściowie i mama. Od znajomych otrzymała poduszkę, by za mocno nie przyspawała się do fotela. W razie gdyby padała na twarz - może ja sobie podstawić, by nie rozbić nosa.

- Rozumiem oświatę, nie boję się zadań trudnych i kontrowersyjnych. Przeraża mnie jednak polityka. Chcę, by decyzje były podejmowane racjonalnie, a nie politycznie - przyznaje Elżbieta Masojć. - Dlatego konsekwentnie przez całą kampanię zabraniałam prowadzenia debat z kandydatami na terenie szkół.

Za swoją największą wadę uważa mówienie prawdy. To nie zawsze przynosi dobre skutki. Kiedy jest zmęczona lub rozżalona zamyka się w pokoju z książką, wyłącza telefon. W trudnych chwilach gotuje. Potrafi to robić, a rodzina domaga się ciepłych posiłków.

- Lubię jeździć do mamy. To jest enklawa znacznie ważniejsza niż jakiekolwiek zagraniczne wycieczki - dodaje. - Mam wielu oddanych przyjaciół. Rozmowa z nimi działa jak balsam.

Najtrudniejsze ma poranki. Jest zupełnie nieprzytomna. To mąż robi śniadanie i odwozi ją do pracy. Po drodze mają chwilę na rozmowę. Tak naprawdę budzi się wchodząc do swojego gabinetu. Wtedy jest gotowa na cały dzień zajęć.

- Zdarza mi się wykorzystywać w pracy to, że jestem kobietą - przyznaje. - Staram się tego nie robić, ale to naprawdę skuteczna broń.

Krzysztof Nowak

wiceprezydent ds. gospodarczych

Pracuje w urzędzie już od ubiegłego tygodnia, chciał przejrzeć przynajmniej najważniejsze dokumenty. Do tej pory w magistracie pojawiał się jako petent i ma całkiem miłe wspomnienia. Zwłaszcza z Biura Obsługi Interesantów.

- Decyzję o tym czy przyjąć propozycję zostania wiceprezydentem podjąłem sam. Oczywiście powiedziałem o wszystkim żonie - twierdzi Krzysztof Nowak.

Żona Grażyna, zwana w domu Katarzyną, jest nauczycielką języka angielskiego w podstawówce. Syn Paweł skończył Wyższą Szkołę Europejską w Krakowie, a teraz studiuje zaocznie ekonomię na Uniwersytecie Szczecińskim.

Nowy wiceprezydent skończył Wydział Mechaniczny Wyższej Szkoły Morskiej.

- Po nawigacji mógłbym pracować tylko na morzu, po wydziale mechanicznym mogłem znaleźć pracę także gdzie indziej - twierdzi Krzysztof Nowak. Po 10 latach pływania zszedł na ląd i zaczął działać w biznesie.

- Chciałem poukładać swoją wiedzę, brakowało mi podstaw ekonomii, umiejętności przewidywania, obliczania efektywności przedsięwzięć, więc zdecydowałem się zrobić Master of Business Administration. Jestem absolwentem pierwszego rocznika - dodaje wiceprezydent.

Zapewnia, że nie boi się odpowiedzialności. Nie wie tylko jak przyzwyczai się do stylu pracy urzędu.

- Nigdy nie byłem "na etacie". Nie rozumiem pracy od 7.30 do 15.30, wolne soboty, niedziele czy święta - przyznaje.

Zapomniał także co to urlop. W tym roku ze względu na upały, zdarzyło mu się wyjeżdżać na weekendy nad morze. O dłuższym wypoczynku nie było mowy. Dlatego też nie jeździ na nartach.

- Za każdym razem musiałbym uczyć się na nowo - zapewnia Krzysztof Nowak. - Zaczynałem razem z kolegami, ale oni szlifowali umiejętności w każdym sezonie, a ja nie miałem czasu, by robić to z nimi.

Nienawidzi sprzątania. Potrafi wykonać drobne naprawy, choć tego nie lubi. Wyżywa się za to w kuchni. Tu jest mistrzem. Potrafi zrobić każdą potrawę, dlatego też to on zapełnia lodówkę w domu. Gotowanie niezmiennie łączy się z podjadaniem, dlatego każdą wolną chwilę poświęca na sport. Biega po lesie, gra w kosza, ćwiczy na siłowni.

- Zawał mi nie grozi. Nie kumuluję w sobie złości. Potrafię wybuchnąć. Czasami jestem zbyt impulsywny - przyznaje. - Przechodzi mi po kilku minutach i zastanawiam się jak rozwiązać problem.

Z Piotrem Krzystkiem znają się od lat. Twierdzi, że jego program gospodarczy jest trudny, ale możliwy do zrealizowania.

Benjamin Chochulski

odpowiedzialny za sprawy komunalne i mieszkalnictwo.

Z Piotrem Krzystkiem chodzili do jednej klasy przez cztery lata liceum. Obaj zdecydowali się wziąć ślub ze szkolnymi koleżankami.

- Byliśmy dobrymi kolegami, pochodziliśmy z podobnych rodzin - przyznaje Benjamin Chochuski.

Teraz będą razem pracować.

Jego żona Monika jest lektorem języka angielskiego w szczecińskich uczelniach. Mają troje dzieci: 9-letni Karol uczy się w 3 klasie, 3,5 letnia Amelia chodzi do przedszkola, a 1,5-roczny Mikołaj codziennie rano odwożony jest do żłobka.

- Przy takie liczbie dzieci trzeba dzielić się obowiązkami - przyznaje nowy wiceprezydent Szczecina.

Do tej pory każdą wolną chwilę poświęcał dzieciom, teraz czasu będzie miał znacznie mniej. Decyzje o zmianie pracy podjął wspólnie z żoną. Na razie to, że tata jest wiceprezydentem zrobiło wrażenie tylko na najstarszym synu, który ucieszył się z tej nominacji.

- Nie boję się pobrudzić rąk - opowiada Benjamin Chochulski. - Naprawienie spłuczki nie jest żadnym problemem. Bardzo lubię takie roboty. Jak trzeba, potrafię też coś ugotować, choć potem trzeba przez dwie godziny sprzątać kuchnię. Zresztą żonie gotowanie lepiej wychodzi.

Chochulski na Politechnice Szczecińskiej skończył budownictwo i architekturę, specjalność instalacje sanitarne. Zrobił też licencjat z finansów i bankowości na Uniwersytecie Szczecińskim.

- Żona twierdzi, że jestem za bardzo wrażliwy na problemy innych. Mój nauczyciel fizyki kiedyś powiedział, że chcę być adwokatem wszystkich, może rzeczywiście trzeba było iść na prawo? - żartuje.

Dusza społecznika odezwała się w nim kiedy wraz z sąsiadem postanowił zawiązać komitet telefonizacji bloku, w którym mieszkał. Dzisiaj zasiada w radzie sołeckiej w Mierzynie.

- Kończy się kadencja, więc nie muszę składać rezygnacji - dodaje Chochulski.
Będzie musiał jednak zrezygnować z członkostwa w NSZZ Solidarność. Ograniczy także swoją działalność partyjną. Jest sekretarzem PiS w Policach. W ostatnich wyborach był szefem kampanii wyborczej.

Niewiele rzeczy potrafi go wyprowadzić z równowagi. Nawet nieudolni kierowcy na drodze nie robią na nim większego wrażenia. W stresowych sytuacjach bierze dwa głębsze oddechy i robi sobie herbatę. Wie, że nowa praca to duże wyzwanie. Jest przygotowany, że pierwsze stresujące chwile przeżyje, gdy spadnie śnieg i szczecińskie ulice będą nieprzejezdne.

Tomasz Jarmoliński

zajmie się sprawami społecznymi, opieką zdrowotną i kulturą

Jedyny członek Platformy w gabinecie Piotra Krzystka. Polityka wciągnęła go w szkole średniej. W II klasie ogłoszono stan wojenny. Zaczęło się kolportowanie podziemnej prasy, rozrzucanie ulotek. Trzeba było też uczyć się więcej niż inni, by nielegalną działalnością nie tłumaczyć braków w wiedzy.

Dzisiaj Jarmoliński jest ordynatorem oddziału nefrologii w szpitalu dziecięcym przy ul. Wojciecha i założycielem stacji dializ.

Pracował razem z żoną, Elżbietą, która jest pielęgniarką. Żona kończy studia z pedagogiki i pisze pracę z wypalenia zawodowego pielęgniarek.

Ma dwóch synów 11-letniego Michała i 10-letniego Macieja. W ostatnią niedzielę zabrał chłopców na turniej młodzieżówek partyjnych w piłkę nożną.

- Musimy podciągnąć się z gry zespołowej - Jarmoliński skwitował nie najlepszy wynik Platformy.

Choć trzeba przyznać, że jego dzieci grały dzielnie, a Michał zaliczył nawet asystę przy jednej z bramek strzelonej Młodzieży Wszechpolskiej.

- Gram z chłopakami w piłkę kilka razy w tygodniu - przyznaje Tomasz Jarmoliński. - Najczęściej chodzimy na boisko koło domu.

Ponieważ mieszka koło szczecińskiej Gubałówki, zdarza mu się także poszaleć na stoku.

Dzieci twierdzą, że tata potrafi gotować. On sam przyznaje się tylko do umiejętności przygotowania jajek na twardo, zrobienia sałatki i herbaty. Jego specjalnością są lody.

- Jak żona miała zajęcia na uczelni podgrzewałem zwykle obiad, pewnie byli przekonani, że sam go zrobiłem - wyjaśnia nieporozumienie.

W domu jest bałaganiarzem, nie przywiązującym wagi do straw codziennych. Zepsutym żelazkiem, czy kuchenką zajmuje się zwykle żona, która lepiej sobie radzi z takimi sprawami. W pracy stara się działać perfekcyjnie.

- Kiedy mam stresującą sytuację, staram się policzyć do 10 - przyznaje. - W moim zawodzie nerwy są złym doradcą. Stres działa na mnie mobilizująco. Lata praktyki sprawiły, że nigdy w takich momentach nie trzęsą mi się ręce.

Pozwala sobie jednak na szaleństwa. Niedawno kupił auto, na które nie bardzo było go stać. Samochody nie robią na nim specjalnego wrażenia, ale ten po prostu chciał mieć. Kredyt będzie spłacał jeszcze wiele lat.

- Wykonałem jeszcze dwie szalone podróże, do Argentyny i Australii. Były wymarzone, nieprawdopodobne. Związane, jak zwykle w świecie lekarskim z konferencjami naukowymi, ale udało się w obydwu przypadkach napisać prace, które zostały zakwalifikowane do przedstawienia i dostać stypendium od międzynarodowych towarzystw naukowych, tak, że przeżyłem sam i jeszcze zabrałem kobietę życia, czyli żonę - opowiada.

Od kiedy odwiedził Syberię, marzy by jeszcze tam wrócić.

Urząd zna z dobrej i złej strony. W Biurze Obsługi Interesanta załatwił bez problemu swoje sprawy. Jako lekarz nie przebił się jednak z pediatrycznym programem profilaktycznym, który urzędnicy skutecznie zablokowali.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński