Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiesław Maniak - były najszybszy biały człowiek świata - wraca do Szczecina

Grzegorz Racinowski
Wiesław Maniak podczas treningu na Wałach Chrobrego w Szczecinie. Ubrany w strój reprezentacji Europy przed meczem z USA.
Wiesław Maniak podczas treningu na Wałach Chrobrego w Szczecinie. Ubrany w strój reprezentacji Europy przed meczem z USA. Archwium
W latach sześćdziesiątych Wiesław Maniak należał do najwybitniejszych polskich sportowców. Brylował na pierwszych stronach gazet, był zapraszany do dyskusji na temat lokalnego sportu, a gdy wracał z Igrzysk Olimpijskich w Tokio ze srebrnym medalem i mianem „Najszybszego białego człowieka świata”, tłumy szczecinian niosły go na rękach przez cały peron Dworca Głównego.

Maniak był ikoną, którą stawiano na równi z największymi: Szewińską, Schmidtem, czy Badeńskim. Dlaczego więc dzisiaj w kraju tak niewiele mówi się o jedynym polskim sprinterze, który wystąpił w finale „olimpijskiej setki” oraz wywalczył tytuł Mistrza Europy?

Przez całą karierę Maniak toczył walkę nie tylko o medale, ale także o uznanie kibiców i środowiska. Przez długi czas uchodził za „obcy element”, na co wpływ miał jego sześcioletni pobyt w Wielkiej Brytanii. Gdy w 1963 roku pojawił się w Polsce i jako nikomu nieznany sprinter z miejsca zdobył srebrny medal Mistrzostw Polski w biegu na 100 metrów, wydawało mu się, że wyjazd na Igrzyska Olimpijskie do Tokio pozostaje formalnością. Trenerzy Drużbiak i Zabierzowski byli jednak innego zdania. Ze względu na najbardziej utalentowane pokolenie sprinterów w historii oraz nieprzychylne podejście do „Przybysza” (zarzucali Maniakowi trudny charakter i błędy w technice), losy szczecinianina w reprezentacji ważyły się do ostatnich tygodni.

- Musiałem wywalczyć sobie „olimpijski paszport” , wyrwać go – mówił po latach, wspominając nieuprzejme przyjęcie przez trenerów i kolegów z reprezentacji.

Nawet lecąc na igrzyska do Tokio, wiedział, że jego sytuacja nie jest stabilna. Nastroje sprintera, w przede dniu olimpijskiego startu obrazuje prozaiczne zdarzenie z samolotu lecącego do Japonii. Ze względu na małą odległość między fotelami, wyżsi zawodnicy zmuszeni byli siedzieć ściśnięci, z kolanami pod brodą. Tymczasem Maniak wygodnie rozłożony w pierwszym rzędzie, prowadził ożywioną rozmowę z 400-metrowcem, Irkiem Kluczkiem. Widzący to wiceprezes Witold Gerutto zasugerował obu, po dżentelmeńsku, zmianę miejsc. Gdy usłyszał odmowę, wymusił ją na sprinterach. Niepocieszony i dotknięty do żywego Maniak zasiadł na mniej wygodnym miejscu, między Marianem Foikiem i Edmundem Piątkowskim. Znacznie gorsze od „przeprowadzki” były jednak dalsze działania Gerutto, który chcąc załagodzić sytuację, jeszcze bardziej ją zaognił.

- Panie Wiesławie, pan powinien czuć się znakomicie, siedząc w tak zacnym gronie. Niech pan ich dotknie, może pan zbliży się do klasy sportowej Edmunda czy Mariana – powiedział w stronę nadąsanego podopiecznego.

Słowa Gerutto spowodowały, że 26-latek nie odezwał się już słowem do końca podróży. Historia znalazła zakończenie kilka dni później, po finale olimpijskim na 100 metrów, w którym Maniak wystąpił jako pierwszy i jedyny Polak w historii.

- Który jestem, szósty? – zapytał zdezorientowany, będąc już w loży prasowej. Gdy dziennikarze zakomunikowali o czwartym miejscu i mianie „najszybszego białego człowieka świata”, na jego twarzy pojawił się uśmiech.

- I co? Gorszy jestem od Foika i Piątkowskiego? – rzucił w stronę obecnego przy rozmowie Gerutto. Mimo, że od „zdarzenia z samolotu” upłynęło wiele dni, Maniak wciąż nosił w sobie urazę. W Tokio chciał udowodnić, że wszyscy pomylili się co do jego osoby i przydatności w kadrze.

Czwarte miejsce w finale oraz wywalczony kilka dni później srebrny medal w sztafecie razem z Foikiem, Zielińskim i Dudziakiem przyniosły mu oczekiwaną sławę i docenienie wśród ekspertów.

- To najwybitniejszy bieg na 100 metrów w historii. Osiągnięcie Maniaka jest natomiast jednym z największych osiągnięć polskiej lekkoatletyki – powiedział na gorąco nestor dziennikarstwa, Bohdan Tomaszewski. Nie dziwi więc, że w listopadzie 1964 r., mimo mrozów i późnej godziny na wracającego z Tokio Maniaka czekały w Szczecinie tłumy fanów.

- Jestem tak szczęśliwy, że po prostu brak mi słów. Nie spodziewałem się tak pięknego przyjęcia… Przeszło ono wszelkie oczekiwania – powiedział wyraźnie wzruszony sportowiec, przyznając, że po kilkudniowej podróży marzy tylko o łóżku.

Szczecin oazą spokoju
Był to pierwszy z tryumfalnych powrotów Maniaka do Szczecina. Chociaż lekkoatleta pochodził z Kresów Wschodnich, to właśnie Gród Gryfa traktował jako swoje rodzinne miasto. Lwów co prawda pamiętał, lecz kojarzył mu się z cierpieniami: wywózką ojca do Kazachstanu przez NKWD i aresztowaniem mamy, oskarżonej w 1945 roku o działalność antypaństwową. Gdy po kilku miesiącach Maria Maniak została wypuszczona z obozu, razem z synem wyruszyła w podróż w nieznane. Wędrówka po całej Polsce zaprowadziła ich przez Nałęczów i Wysoką Kamieńską do Szczecina, gdzie została nauczycielką w SP na Głębokiem. Tu rodzina znalazła azyl, chociaż nie całkowity spokój.

- Na miejsce stałego pobytu wybrałam Pomorze Zachodnie a to dlatego, że obawiałam się donosu do UB., indagacji i ponownego aresztowania. We wszystkich aktach osobowych zataiłam fakt pobytu w obozie. Znalazłam się w obcym środowisku, nieco zastraszona i zagubiona, zdana jedynie na własne siły – zapisała w swoim życiorysie mama Maniaka, w niemal każdym zdaniu akcentując strach i obawę przed jutrem.

Ze względu na brak wsparcia ze strony męża, który po wojnie zamieszkał w Wielkiej Brytanii, w Szczecinie była zdana wyłącznie na siebie. Z czasem niepokój minął, a do życia Marii i Wiesława zawitała normalność. Szczecin stał się dla przyszłego olimpijczyka domem i miejscem, do którego trafiał w trudnych momentach życia. Tak jak w 1963 roku, gdy wrócił z sześcioletniej emigracji z Manchesteru i nie znalazł przychylności w ramionach trenerów i innych zawodników. Dzięki temu swoje największe sukcesy odnosił w barwach Pogoni Szczecin, wywalczając w nich nie tylko srebro olimpijskie i złoto Mistrzostw Europy w 1966 r., ale także worek medali Mistrzostw Polski. W latach 1963-1971 Maniak jedenastokrotnie stawał na podium krajowego czempionatu. Wywalczył w tym czasie sześć złotych medali, cztery srebrne i jeden brązowy. Najwięcej radości przyniosły mu MP w 1965 roku. Chociaż nie bez znaczenia pozostawał fakt, że rozegrane zostały w Szczecinie, w jego pamięci zapisały się ze zgoła odmiennych względów. Maniak zyskał wówczas tytuł króla sprintów, wygrywając zarówno rywalizację na 100, jak i na 200 metrów (nie biegał na tym dystansie często, gdyż tłumaczył, że jest na to „za gruby”). Dodatkowo, z rezultatem 10,1 sek. ustanowił rekord Polski, który utrzymał się w tabelach przez kolejnych dziewiętnaście lat. Początkowo czas, który wskazały stopery był jeszcze lepszy. Jeden z sędziów odnotował 9,9 sek., co byłoby równoznaczne z nowym rekordem świata. Po długim zamieszaniu postawiono jednak na „10,0 sek.”, które zmieniono ostatecznie na 10,1 sek. Wywołało to irytację Maniaka. Zawodnik nie chciał stanąć do pamiątkowego zdjęcia i dopiero po namowach, zgodził się na werdykt sędziów, celebrując podwójny tryumf.

- Jesteś młody, uda ci się jeszcze pobić rekord świata, na międzynarodowej imprezie, w obecności całego świata – miał usłyszeć od jednego z działaczy, co nie okazało się niestety proroczą przepowiednią.

Po nieudanych igrzyskach w 1968 roku Maniak popadł w zapomnienie i dzisiaj coraz rzadziej jego nazwisko pojawia się na ustach kibiców i dziennikarzy. Duży wpływ na to miała jego przedwczesna śmierć w 1982 roku.

Czy I Memoriał jego imienia ma szansę przywrócić pamięć o jednym z najwybitniejszych polskich sportowców? Sprzyjać temu może termin zawodów (15.08). Mityng odbędzie się bezpośrednio po Mistrzostwach Europy. Dla wielu zawodników będzie stanowił więc szansę na rewanż za ME. Najważniejsze wydaje się jednak, że Maniak znów wróci do rodzinnego Szczecina.

Będzie książka o Maniaku

Artykuł powstał w oparciu o książkę „Najszybszy biały człowiek świata. Biografia Wiesława Maniaka”, która pod koniec roku ukaże się nakładem Instytutu Pamięci Narodowej.

- Postać Maniaka, jego losy i sukcesy stanowią przyczynek do ukazania szerszego spektrum. To historia polskiego sportu i lekkoatletyki lat 60. ubiegłego stulecia. Nie brakuje tematów trudnych i kontrowersyjnych, jak „Sprawa Kłobukowskiej”, wątek Ireny Kirszenstein-Szewińskiej w „kampanii antysyjonistycznej”, czy rezygnacja z wyjazdu Wunderteamu na mecz do USA ze względu na wojnę w Wietnamie – wylicza Grzegorz Racinowski, autor książki. W publikacji nie zabraknie też oczywiście historii samego sportowca, jednego z najwybitniejszych polskich lekkoatletów w historii, począwszy od lat młodości w okupowanym Lwowie, przez życie w Szczecinie, emigrację na Wyspy i jego karierę sportową.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński