Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To w Szczecinie 25 lat temu powstały pierwsze w Polsce gabinety lekarza rodzinnego

Bogna Skarul
Bogna Skarul
Rozmowa z Adamem Roślewskim, który był pomysłodawcą i twórcą gabinetów lekarza rodzinnego.

- 25 lat temu w Szczecinie powstał pierwszy w Polsce gabinet lekarza rodzinnego. Skąd ten pomysł, aby stworzyć zupełnie nieznaną wtedy formę leczenia w Polsce?

- Pierwsze przemyślenia na ten temat miałem jak pracowałem jako lekarz w Pyrzycach. Jako młody doktor musiałem odbyć szereg staży. Pracowałem jednocześnie w przychodni rejonowej, miałem dyżury w pogotowiu i etat w szpitalu. Miałem więc okazję dokładnie przyjrzeć się jak ten system służby zdrowia działa.

- I co z tych obserwacji wniknęło?

- Jak pracowałem w przychodni to zobaczyłem, że każdy lekarz w przychodni rejonowej miał sztywno przypisaną pewną populację mieszkańców. Gabinetowi, w którym przyjmowałem przypisano ok. 5 tys. osób. Takiego pacjenta w przychodni rejonowej lekarz najczęściej badał pobieżnie, wypisywał receptę, albo skierowanie do specjalisty i sprawa była załatwiona. Nikt nie interesował się na przykład rodziną tego pacjenta. Chociaż z medycznego punktu widzenia wszystko było w porządku, to jednak lekarz nie dochodził, dlaczego jego pacjentkę boli głowa. Nie dopytywał, czy może ona ma migrenę, albo jest pod wpływem stresu, bo w domu mąż ją bije.

Z kolei kiedy pracowałem w szpitalu, bardzo często okazywało się, że trafia tam pacjent, któremu na przykład wystarczy tylko drobny zabieg, czy opatrzenie rany. Tymczasem ten pacjent przyjeżdża do szpitala z daleka, z jakiejś wsi. Albo, co jeszcze bardziej mnie zaszokowało, przywożony był z tej wsi do szpitala karetką.

Natomiast w trakcie dyżuru w pogotowiu to sam miałem taki przypadek, że na tzw. dalekiej wsi, starsza pani, do której przyjechałem na wezwanie, w pewnym momencie wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do stołu, gdzie leżało kilka kupek różnych pigułek. I ona pokazując je zapytała co ma robić, bo jedna kupka lekarstw to pigułki od internisty, druga kupka od kardiologa, a trzecie od reumatologa. Zapytała wprost - co ja mam teraz brać? Zrobiło mi się szalenie przykro, bo widać było, że ta starsza kobieta była kompletnie zagubiona.

Te wszystkie spostrzeżenia zastanowiły mnie. Pomyślałem, że coś tu nie gra. Ale zapomniałem o tym, bo parę tygodni później wyjechałem do Holandii.

- Jak tam się Pan znalazł?

- To był 1991 rok. Zaraz po przemianach w Polsce. Królestwo Holandii zaprosiło grupę polskich lekarzy, aby pokazać im swój system służby zdrowia ale także dać szansę na douczenie się. W Holandii trafiłem m.in. do przychodni pierwszego kontaktu. To była dla mnie zupełna nowość. Zobaczyłem tam zupełnie inny model podstawowej opieki zdrowotnej. W Holandii od lat funkcjonował model lekarza rodzinnego. Podobnie zresztą było w Wielkiej Brytanii.
W Holandii zobaczyłem, że dziedzina będąca u nas wtedy na dole hierarchii medycznej – tam jest na piedestale. Zawodu lekarza rodzinnego studenci uczą się na akademiach medycznych, gdzie są odpowiedni profesorowie i badania kliniczne.

- Na czym ten system holenderski polegał?

- Holendrzy już wiedzieli, że pewna część kosztów jakie ponosi służba zdrowia, to pieniądze, które uciekają im w wyniku złego poruszania się pacjenta po systemie. Ale nie tylko o pieniądze tu chodziło. Chodziło też o dobro i zdrowie pacjenta. Bowiem im szybsza i lepsza diagnoza, tym przecież lepiej dla chorego. Ich lekarz rodzinny był opiekunem i przewodnikiem dla pacjenta. Miał wyłapywać jak najwięcej tych prostych spraw i jak najszybciej na nie reagować. Zobaczyłem też, że lekarz zajmuje się naprawdę całą rodziną. Zauważyłam, że jeśli pacjent skarży się na ból ucha, to ten lekarz rodzinny bada ucho pacjenta i to on przypisuje mu lekarstwa przeciwko zapaleniu ucha. A pacjent od razu czuje ulgę, jest szybko i skutecznie leczony i nie zawraca już głowy laryngologowi. Pomyślałem sobie: jaki to duży komfort dla pacjenta. Zachwyciłem się tym.

- Po powrocie do Polski postanowił Pan ten nowy system u nas wdrożyć?

- Było więcej takich jak ja – stronę medyczną „przełożyli” w tym czasie na polskie realia koledzy pod kierunkiem prof. Rafala Niżankowskiego z Krakowa. Na szczęście dyskusja na temat zmian w systemie polskiej służby zdrowia już u nas trwała. Przypomnę, że te 25 lat temu, to był też okres takiego pozytywnego fermentu, takiej otwartości na zmiany. A ja tymi zmianami w służbie zdrowia dość intensywnie się tym interesowałem, ciekawiła mnie ta ogólnopolska dyskusja na temat leczenia Polaków.

- Jak to się stało, że to właśnie w Szczecinie powstały pierwsze w Polsce gabinety lekarza rodzinnego?

- Ówczesne Ministerstwo Zdrowia ogłosiło konkurs na program zmieniający system działania służby zdrowia w Polsce. A ja miałem ten problem już oswojony. Wiedziałem co i jak powinno działać. Zaproponowałem, aby w regionie działania Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie wprowadzić koordynację działań wszystkich palcówek służby zdrowia – niezależnie od podległości. Napisałem program jako ówczesny zastępca dyrektora wydziału zdrowia Urzędu Wojewódzkiego w Szczecinie. Podpisali się pod nim trzej wojewodowie (szczeciński, koszaliński i gorzowski), rektor Pomorskiej Akademii Medycznej, szefowie resortowych i branżowych służb zdrowia. Wysłałem to wszystko do Warszawy. Ministerstwo wybrało do realizacji trzy projekty, w tym mój. A przypomnę, że to nie było wtedy byle co, bo Bank Światowy przyznał na realizację tych projektów 210 mln dolarów.
W listopadzie 1992 roku, już jako koordynator Pomorskiego Konsorcjum Zdrowia, zorganizowałem na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie konferencję na temat instytucji lekarza rodzinnego. Udało mi się zaprosić na nią sporo gości z zagranicy. Przyjechali m.in. Holendrzy, Anglicy, Niemcy, ponad setka gości z Polski, ówczesny minister zdrowia Marek Balicki. Przyjechali do Szczecina także samorządowcy, którzy mieli za chwilę przejąć odpowiedzialność za służbę zdrowia.

- A jak ten nowy model przyjęli lekarze?

- Było z tym różnie. Przeprowadzaliśmy intensywne szkolenia lekarzy na specjalizację lekarza rodzinnego. Lekarz rodzinny musiał mieć przecież dodatkowe umiejętności. Musiał umieć zajrzeć w ucho, przeprowadzić podstawowe zabiegi. To wszystko nam się udało, ale okazało się, że nie ma pomysłu na to jak tego lekarza rodzinnego finansować, jak mu płacić. Może dać mu etat? No tak, ale gdzie on będzie pracował? A co z lekarzem rejonowym? Co z nim zrobić? Na to wszystko jeszcze nałożyła się reforma samorządowa. Opieka zdrowotna zaczęła podlegać samorządom. Ale na początku samorząd mógł wtedy skorzystać z tzw. programu pilotażowego. I właśnie wtedy Szczecin postanowił jako samorząd w to wejść. Zaproponowano mi stanowisko dyrektora Wydziału Zdrowia w Urzędzie Miejskim w Szczecinie. Postawiono przede mną zadanie wprowadzenia w życie programu pilotażowego lekarza rodzinnego.

- Pierwszy gabinet lekarza rodzinnego otwarty został w listopadzie 1995 roku?

- Najpierw w marcu 1995 roku miał powstać taki gabinet lekarza rodzinnego w Warszewie. Lekarka jaka miała tam pracować, jednak wycofała się na etapie negocjacji umowy. Ale nam, udało się namówić do wzięcia udziału w tym nowym przedsięwzięciu – jakby nie mówić dużym na skalę Polski eksperymencie - dwie szczecińskie lekarki – Elżbietę Charkiewicz i Annę Krauze. Umowę podpisaliśmy 27 października, a pierwszych pacjentów panie przyjęły 8 listopada.

- Nie bały się?

- Trochę się bały. Ale ja gorąco wierzyłem w lekarki. Obie fantastyczne, odważne, doświadczone. Ostro wzięły się do pracy. Zatrybiło. A do ich gabinetu przy ul. 26 kwietnia w Szczecinie zaczęły przyjeżdżać delegacje z całej Polski, aby zobaczyć jak działa pierwszy polski gabinet lekarza rodzinnego. Pamiętam też wizytę ekspertów z Banku Światowego z Davidem Corderem, a także wrażenie, jakie zrobiliśmy na gościach z Nantes (Francja). Byli wyraźnie zainspirowani.

- Co było dalej?

- Na wiosnę 1996 w Szczecinie pojawiły się kolejne praktyki.

- Jak lekarza rodzinnego przyjęli pacjenci?

- Na początku nie wiedzieli o co w tym systemie chodzi. Dość szybko się jednak przekonali. Zobaczyli, że te gabinety lekarza rodzinnego czynne są do godziny 18, i można do niego przyjść też w soboty. To im się zaczęło podobać.

- I takim sposobem Szczecin był pierwszym miastem, gdzie wprowadzono lekarza rodzinnego.

- Po pewnym czasie okazało się, że w niewielkim miasteczku na Dolnym Śląsku jeden z lekarzy otworzył gabinet lekarza rodzinnego półtora miesiąca wcześniej. W tym sensie chronologicznie nie byliśmy pierwsi. Ale uważam, że mamy pełne prawo do mówienia, że Szczecin jest matką medycyny rodzinnej w Polsce.

- Przez minione 25 lat trochę zmienił się ten lekarz rodzinny w Polsce. Ma już inne obowiązki, inne są założenia. Co Pan o tym myśli?

- Myślę, że dziś, w dobie kultu specjalizacji, „rozrywających” na części pacjenta, coraz bardziej bolesny jest brak holistycznego, całościowego podejścia do leczenia. System ochrony zdrowia nieustannie się komplikuje, a pacjent staje się coraz bardziej bezbronny, ze swoimi problemami, lękami, niedostatkiem wiedzy. Coraz bardziej widać, jak bardzo jest potrzebny taki strażnik jakości, dobrze wyedukowany, opiekuńczy, uważny przewodnik. Agent pacjenta wobec systemu – i agent systemu wobec pacjenta, bo przecież lekarz rodzinny nie jest „zamiast” specjalistów – on jest im do pomocy, odciążając od spraw lżejszych, które można rozwiązać szybciej i mniejszym kosztem. Chciałbym promować taki model działania – zaprosić do współpracy lekarzy, samorząd lokalny i aktywną społeczność. Myślę o stworzeniu fundacji, która mogłaby się tym zająć.

Bądź na bieżąco i obserwuj:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński