Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To była lekcja pokory

Rozmawiała Emilia Chanczewska, 17 listopada 2006 r.
W połowie września Adrian trafił do stargardzkiego ośrodka rehabilitacji. Od listopada jest w domu, następne zabiegi będzie miał dopiero w grudniu.
W połowie września Adrian trafił do stargardzkiego ośrodka rehabilitacji. Od listopada jest w domu, następne zabiegi będzie miał dopiero w grudniu. Emilia Chanczewska
Wtorkowy wieczór, 25 kwietnia tego roku zapisał się czarno w historii Stargardu. Czarne BMW jedzie ulicą Szczecińską, przed rondem 15. Południk nagle zjeżdża na prawe pobocze i uderza w słup reklamowy. Tablica spada na auto. Na miejscu ginie 18-letni kierowca. Siedzący obok niego 22-letni Adrian Sokalski ze Stargardu zapadł w dwumiesięczną śpiączkę. Był w szpitalu w Tucznie. Po odzyskaniu świadomości leżał na rehabilitacji w Stargardzie. W rozmowie z "Głosem" dzieli się swoimi przeżyciami i przemyśleniami po cudem przeżytym wypadku.

- Jak to się stało? Co pamiętasz z dnia wypadku?

Adrian Sokalski: - Nie pamiętam ani sekundy, nic. Jakby mi ktoś wmówił, że w tym dniu okradłem bank w Warszawie, to bym uwierzył. Dopiero siostra w szpitalu powiedziała mi, że rozbiłem się "beemką" w Stargardzie. Nic więcej mi nie powiedzieli. Jak wieźli mnie na wózku po korytarzu, siostra szła przed wózkiem i wyganiała ludzi do sal, żeby tylko nikt mi nic nie powiedział. A później siostra podeszła do mnie i zapytała czemu jestem smutny. Odpowiedziałem, że nie odwiedza mnie jeden kolega, Marcin. Zapytała o nazwisko. Przecież on nie żyje! - powiedziała. Byłem w szoku. Otworzyłem okno i chciałem skakać z czwartego piętra.

- Pamiętasz swoją przeszłość?

- Z przeszłości pamiętam wszystko. Nawet to, że przed wypadkiem robiłem za darmo kurs prawa jazdy w szkole u ojca Marcina. Chciałem mu za to podziękować. I złożyć wyrazy współczucia i szacunku.

- A co chciałbyś powiedzieć innym?

- Chciałem podziękować wszystkim, którzy mnie odwiedzali, przede wszystkim Bartkowi "Jajko", bratu Marcina - Łukaszowi "Bertelowi" i Marcelinie, która przychodziła codziennie. Zawsze też ze mną byli i są Marcin i Dominik z Lombardu, jestem im wdzięczny, że mi pomagają. Chciałbym, by to co się stało było dużą lekcją pokory dla młodych ludzi. Żeby pamiętali, że można słuchać głośno muzyki, ale jeździć trzeba wolno.

- Cudem uciekłeś śmierci. Dwa miesiące leżałeś w śpiączce. Ten czas to czarna dziura?

- Pamiętam tylko, że jak byłem w szpitalu, wydawało mi się, że chodzę po schodach, a wszystko jest w czarnym kolorze i za mgłą. Wokół chodzili ludzie, a ja ich nie widziałem. Śniło mi się wtedy, że zamknęli mnie w izolatce, przyszedł syn dyrektorki szpitala i bił mnie pasem.

- Schudłeś 60 kg, przeszedłeś poważne operacje...

- Miałem zapalenie płuc, bo jak mówił lekarz, zachłysnąłem się krwią lecącą z głowy Marcina. Tomografia wykazała, że miałem połamaną całą czaszkę. Usunęli mi z głowy dwa krwiaki, miałem potem bardzo spuchnięty mózg. Lekarz powiedział, że nie dawał mi szans na to, że jeszcze będę normalnie myślał. Jedno oko przestawiło mi się całkiem w bok, ale dwa miesiące wracało i w końcu wróciło na swoje miejsce. Miałem też krwiaka w uchu.

- Czeka cię jeszcze jedna poważna operacja.

- W Walentynki, 14 lutego, będę miał wstawiany implant czaszki. Na Arkońskiej w Szczecinie.

- Możesz spokojnie jeździć samochodem?

- Nie. Mam duży lęk przed samochodami. Wróciła mi choroba lokomocyjna, którą kiedyś miałem. Chce mi się wymiotować, jak wsiadam do auta. Ale ta blokada pewnie kiedyś minie.

- Nie będę ukrywać, że znam cię od lat i wiem, jakie miałeś w życiu etapy. Najpierw grzeczny chłopiec, ministrant, potem wylądowałeś za kratkami. W którym kierunku teraz pójdzie twoje życie?

- Może by było inaczej, gdybym miał ojca, a jego już nie ma 13 lat. Nie miał mnie kto pouczyć, pokierować, czasem dać w łeb. Na pewno nie chcę już żyć tak, jak kiedyś. Będę dużo lepszy dla swojej matki. Chciałbym za odszkodowanie kupić sobie mieszkanie. To będzie dobry start! Jestem młody, ale już bym chciał mieć dzieci, żeby kiedyś miał mnie kto odwiedzać w szpitalu... Myślę, że fizycznie dam radę, psychicznie może być ciężko. A może zostanę księdzem? Jeżeli jednak nie to jest mi pisane, to przede wszystkim rodzina.

- Wróciłeś do Kościoła?

- Wróciłem do Boga, tylko Bóg sprawił, że przeżyłem. Dzięki niemu jestem bliżej Marcina. To była lekcja od Boga. Dwa tygodnie przed wypadkiem strasznie Boga zwyzywałem, byłem wtedy po sterydach. To była przestroga. Że jestem młody, że jeszcze dużo życia przede mną, żebym się zmienił.

- Jak teraz traktują cię ludzie?

- Dobrze, normalnie. Tylko, jak mówiłem "Macie pozdrowienia od Fazola", żeby nie mieć w głowie, że on nie żyje, odgonić te myśli, że już go nie ma, że najlepszy kolega mnie zostawił, to odbierali to tak, że ja szarpię jego imię. Nie zrozumieli mnie. Podszedł do mnie gościu koło Bertiego i powiedział, że widział jak wsiadaliśmy do samochodu i pomyślał wtedy "żeby się rozp..." a za kilka minut dowiedział się, że czarne BMW się rozbiło. Co za frajer! Nawet go nie znam! Ludzie zazdrościli Marcinowi, że w tak młodym wieku ma BMW. Gadali - kiedyś się rozbijecie.

- Widziałeś komentarze w internecie pod tekstami o wypadku?

- Czytałem je i wpisałem się tam: "Za to, że już mnie pochowaliście będę żył 300 lat, dziękuję wam bardzo internetowe gamonie. Fazol leży na cmentarzu, idźcie zapalić mu świeczki żeby było mu jaśniej - mimo tego, że on nie żyje, to zawsze będziemy razem, dajcie nam spokój." Podpisałem się "Adrian Sokalski". Nikt więcej już się tam nie wpisał. Niech lepiej się pomodlą zamiast pisać, to przynajmniej coś da!

- Jakie masz teraz marzenia?

- Chciałbym jechać na wycieczkę do Egiptu, zobaczyć mumie i żeby mnie taka mumia zabandażowała. Żartuję! Najważniejsze to mieć dom i rodzinę!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński