Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szczecin, doskonałe miejsce na doskonałą powieść. Rozmowa z Dianą Brzezińską, debiutującą pisarką

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
...powieść, a nawet kryminał. Udowadnia to Diana Brzezińska, prawniczka i debiutująca pisarka z Polic. Na mapie miasta zbudowała trzymającą w napięciu historię seryjnego mordercy i nietypowej pary podążającej jego śladem. Czy w porę uda się rozwikłać sprawę i zapobiec kolejnemu rozlewowi krwi na ulicach Szczecina? Tego wam nie zdradzimy. Zdradzimy za to, jak powstawała książka „Będziesz moja”.

„Szczecinem wstrząsa seria brutalnych morderstw. Sprawca upodobał sobie młode, rudowłose kobiety i z niezwykłym okrucieństwem urządza swoim ofiarom specyficzną uroczystość przed śmiercią”. Skąd tyle brutalności? To z aktów spraw czy z wyobraźni?

- To wszystko jest powiązane z moimi zainteresowaniami. Miałam okazję uczestniczyć w bardzo ciekawych szkoleniach np. z maskowania zwłok, pozorowania samobójstwa czy profilowania kryminalnego. Tych szkoleń było naprawdę dużo. Faktycznie, podczas jednego z nich szczególnie zainteresowała mnie sprawa pewnego zaginięcia. Na jej kanwie rozwinęłam początek książki, ale nie chciałam wykorzystywać tej historii „jeden do jednego”. Tym bardziej, że sprawa nabierała rozmachu dopiero na etapie rozprawy sądowej, a ja w swojej powieści tego etapu w ogóle nie zamierzałam dotykać.

Czyli to nie tak, że obudziła się Pani z pomysłem - jak zamordować kilka rudowłosych kobiet ze Szczecina i by ochłonąć przelała to Pani na papier?

- Nie, nie... to nie tak (śmiech). Chociaż pamiętam, że psycholog David Bass wyprowadził z teorii ewolucji hipotezę, iż każdy człowiek jest zdolny do zabójstwa. Przeprowadził również badania, które potwierdziły, że nie ma osoby, która chociaż raz w życiu nie pomyślałaby poważnie o zabiciu drugiej osoby i mogłaby to zrobić. Hamulcem w takich sytuacjach były jedynie normy moralne lub brak narzędzia pod ręką. Więc... wszystko przed nami (śmiech).

Przed Panią na pewno sporo pracy przy promocji pierwszej powieści...

- ...tak naprawdę to nie jest moja pierwsza powieść. Pierwszą powieść wydałam na studiach pod pseudonimem. To miała być próba - chciałam zobaczyć czy się uda, czy coś z tego będzie, czy ktoś to w ogóle przeczyta.

Zatem, skoro teraz otrzymaliśmy pierwszą powieść pod prawdziwym nazwiskiem - to chyba się udało?

- Myślę, że tak. Tamta książka wciąż jest dostępna. Nazywa się „Carpe diem”. Wydałam ją jako Diane Rose. Ale to historia skierowana raczej do nastolatek. Utrzymana w nurcie new adult. Chociaż byli i tacy, którzy chcieli ją podciągnąć pod nurt obyczajowy. Teraz zamierzam skupić się na kryminale. Od zawsze interesował mnie człowiek i jego psychika. Dlaczego zbrodniarz zrobił to, co zrobił? Jak na co dzień funkcjonują osoby, które ścigają przestępców? W końcu to nie jest praca, jak każda inna, gdzie można zamknąć drzwi, odciąć się i wrócić spokojnie do domu.

Pani praca też nie jest pracą, „jak każda inna”. Nie każdemu udaje się dostać na prawo i ukończyć studia, podobnie jak nie każdemu absolwentowi udaje się rozpocząć pracę w zawodzie. Pani wiedza i doświadczenie były pomocne w pisaniu?

- Jeśli mam być szczera, to bycie prawnikiem bardziej mi przeszkadza, niż pomaga w pisaniu. Siadam nad każdą jedną ustawą, czytam zarządzenia komendanta, sprawdzam czy w danej sytuacji jest możliwe powołanie grupy śledczej... Takie rzeczy zajmują strasznie dużo czasu. Wiem, że na niektóre tematy powinnam przymknąć oko, ale ciężko mi to przychodzi. Poza tym nasze prawo nie jest aż tak fascynujące, jak mogłoby się wydawać. Nie mamy takich szalonych rozpraw i mów końcowych, jak w Stanach Zjednoczonych. Podobnie jest ze śledztwem. Czasami to tkwienie w martwym punkcie przez całe miesiące. Życie to nie film. Rozumiem, że do książki trzeba dołożyć trochę fikcji, ale staram się, żeby całość była przygotowana merytorycznie, szczególnie jeśli chodzi o zakres prawny. Nie chciałabym, żeby mi cokolwiek zarzucono.

Powieść powstała na zamówienie wydawcy?

- Jeszcze nie jestem na tym etapie (uśmiech). Po prostu napisałam powieść i zamiast włożyć ją „do szuflady”, postanowiłam zaryzykować i rozesłałam ją do wydawnictw. Na początku nic się nie działo, później zaczęły pojawiać się maile z poradami, odmowami, wstępnymi deklaracjami... Wtedy przypomniałam sobie o jeszcze jednym wydawnictwie. Wiadomość zwrotną otrzymałam w ciągu pół godziny, brzmiała czy w książce pojawiają się prawnicy? - Oczywiście, że tak, ale nie w charakterze głównych bohaterów. Po dwóch tygodniach otrzymałam... odmowę. Mimo tego wiadomość spodobała mi się. Miała dużo konkretnych punktów, do których mogłam się odnieść. Nie chciałam się poddawać, więc zapytałam - czy jeśli naniosę sugerowane zmiany, uda nam się wejść we współpracę? Tym razem otrzymałam telefon zwrotny i w trybie pilnym zostałam zaproszona do Warszawy.

Dla wydawcy nie było problemem, że akcja toczy się w Szczecinie, a nie np. w Warszawie czy Berlinie? Szczecin nie jest najbardziej oczywistą lokalizacją dla serii morderstw i psychopaty.

- Wręcz przeciwnie. Akcja książki od początku rozgrywała się w Szczecinie, ale było to zaznaczone mimochodem. Wydawca wyciągnął kilka fragmentów i poprosił o ich rozwinięcie. Jego uwagę przykuł choćby opis informujący, że park Chopina to idealne miejsce ukrycia zwłok. Zapytał mnie - dlaczego? I od tego pytania ruszyła cała rozmowa, że o Szczecinie naprawdę można pisać, że jest w tym miejscu potencjał.

Teraz i ja chcę wiedzieć, dlaczego park Chopina to idealne miejsce na ukrycie zwłok?

- Park Chopina to ten park, który mieści się niedaleko wybiegu strusi i emu ZUT-u. Jest tam dość ciemno, ptaki kradną całą uwagę przechodniów i do tego miejsce ma ciekawą historię. Znalazłam informacje, wg. których dawniej działał tam szpital psychiatryczny dla dzieci. Zakład został zlikwidowany około 1940 roku i przejęty przez SS-manów, a za naszych czasów w tym miejscu powstał park dla rodzin... Tak jak mówiłam, doskonałe miejsce na ukrycie zwłok (uśmiech). Trudno się nie zgodzić (śmiech).

Ale w książce opisanych jest jeszcze kilka obiektów...

- Tak, skupiłam się m.in. na budynku Komendy Wojewódzkiej Policji. Przecież też jest piękny i również ma ciekawą historię. No i zapach czekolady, nie mogło go zabraknąć... Nie chcę zdradzać wszystkiego, ale zapewniam, że Szczecin na łamach „Będziesz moja” żyje. Czytelnicy spoza naszego miasta to zauważają i deklarują, że chcieliby tu przyjechać.

W zasadzie, dlaczego Szczecin, a nie Police? Przecież Pani jest z Polic.

- Akcja częściowo przewija się przez Police, więc to nie tak, że zupełnie je pominęłam. Natomiast prawda jest taka, że Police nie są tak „pojemne” jak Szczecin. Raczej trudno byłoby mi przenieść komendę wojewódzką do Polic (uśmiech). Chociaż fakt jest taki, że Police mogą prowadzić autonomicznie śledztwo… Tylko gdzie tam skutecznie ukryć seryjnego mordercę? (śmiech) W Szczecinie znacznie łatwiej o osadzenie akcji. Ale zapewniam, że Police zawsze będą się pojawiać. Jestem policzanką i to moje miasto.

No właśnie, bo to przecież nie koniec przygód Ady Czarneckiej i Krystiana Wilka. Zapowiedzi głoszą, że czekają nas jeszcze dwie części ich historii. Chociaż odniosłam wrażenie, że „Będziesz moja” ma zamknięte zakończenie.

- I tak, i nie. Tak to sobie wymyśliłam, żeby każdą część można było czytać osobno. Choć wiadomo, że najlepiej czytać je razem i po kolei, bo każda część ma swoje konsekwencje. Bohaterowie będą rozwijać się na ich przestrzeni. Pierwszy tom kończy się w określony sposób i nawiążę do tego w drugim. Z kolei drugi tom ma bardzo mocne zakończenie i...

Czyli drugi tom już jest skończony?

- Tak! Wszystko mamy już dopięte na ostatni guzik, a premierę zaplanowaliśmy na styczeń przyszłego roku.

No dobrze, bo przerwałam...

- Drugi tom skończy się w miejscu, w którym zacznie się tom trzeci. A to znaczy, że nie warto ich rozdzielać.

I na tym koniec?

- Chciałabym aby seria była dłuższa, ale co z tego wyjdzie - zobaczymy.

Nie boi się Pani, że rynek jest już nasycony kryminałami, że dopóki „nie wyrobi” sobie Pani nazwiska, te książki będą po prostu jednymi z wielu?

- Raczej nie, bo nie jest to typowy kryminał. To powieść dedykowana przede wszystkim kobietom. Cieszę się, kiedy mężczyźni sygnalizują, że im się podobało, ale nie są główną grupą odbiorców. Póki co, pisanie traktuję jako hobby. Doceniam, że wydawca dał mi tę szansę i zdaję sobie sprawę, że nie każdy debiutant startuje z takiego poziomu jak ja - spotkania autorskie, targi książki… Co z tego wyjdzie, zobaczymy. Na razie cieszę się tym, co mam.

Spotkania autorskie w innych miastach przebiegały tak pozytywnie, jak w Szczecinie?

- Na spotkaniu w Szczecinie pojawił się prawdziwy tłum. Wszystkie miejsca były zajęte, dostawiono nawet kilka krzeseł. Bardzo się z tego cieszę, bo przyznaję - bałam się, że na widowni zasiądą tylko moi znajomi, a było mnóstwo nieznajomych. To było cudowne! (śmiech). Niedawno odwiedziłam Zawiercie i ludzie też dopisali. W Warszawie i Wrocławiu publiczność była trochę mniejsza, ale nie ma co się przejmować. To miasta „rozpieszczone” przez autorów, tam można przebierać w spotkaniach. Dla mnie najważniejsze jest to, że ludzie w ogóle przychodzą, zadają pytania i dobrze się ze mną bawią. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia, cały czas się śmiejemy. Cieszę się też, że udaje mi się przełamywać pewne stereotypy - jak prawniczka, to poważna i zdystansowana. Nie chcę, żeby tak postrzegali mnie moi czytelnicy, żeby między nami była bariera. Przecież napisałam tę książkę dla nich, a oni przychodzą na spotkania dla mnie. Poświęcają swój prywatny czas, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o powieści, a czasem i o mnie. Szanuję to.

A o co Panią pytają? Słyszałam, że czytelnicy potrafią naprawdę zaskakiwać.

- W Zawierciu zapytano mnie - jakie byłyby moje pierwsze słowa, gdyby Patryk Vega zadzwonił z propozycją nakręcenia filmu na podstawie mojej powieści. Myślę, że odpowiedź zaskoczyła pytającego, równie mocno, co mnie to pytanie (śmiech).

To było aż tak szokujące?

- Na pewno nie do zacytowania w magazynie, to raczej niecenzuralne słowa (śmiech). Ale oczywiście wypowiedziałabym je w pozytywnym kontekście. Gdyby takie zdarzenie miało miejsce, bardzo bym się ucieszyła. Myślę, że każdy autor chciałby zobaczyć swoje dzieło w rzeczywistości czy to na deskach teatru, czy jako serial lub film. Z drugiej strony wiem, że mogłoby to być trudne doświadczenie. Konsekwencją filmu jest zamienianie pewnych wątków, obcinanie ich i rezygnowanie z treści. Bałabym się, że zgasi to tę iskrę, która kryje się w mojej opowieści.

To chyba znaczy, że czytelnicy naprawdę potrafią zaskakiwać.

- Zdecydowanie. Pamiętam też, że padło pytanie o scenę erotyczną w książce - czy trudno było mi ją napisać? Widziałam, że pytający ugryzł się w język, żeby nie zapytać czy był to fragment opisany na podstawie własnych doświadczeń. Ludzie są ciekawi takich rzeczy, w zasadzie to normalnie. Ale sceny erotyczne nie należą do moich ulubionych, jeśli chodzi o pisanie. Ciekawsze wydaje mi się pytanie- czy trudno było mi opisać denata?

A trudno było?

- Miałam okazję uczestniczyć w sekcji zwłok, więc starałam się przenieść na łamy jak najwięcej z tego doświadczenia. Cieszę się, że znalazły się osoby, które to zauważyły. Szczególnie jeden czytelnik był tego bardzo ciekaw.

Czyli w Polsce jest dla kogo pisać? Podobno ludzie tu w ogóle nie czytają (uśmiech).

- Kiedyś miałam okazje pisać recenzje dla wydawnictw. Jeździłam też na targi książki. Ludzi, którzy biorą udział w targach, jest tak dużo, że kiedy ktoś mówi mi, że w naszym kraju się nie czyta, to ja się pytam - dlaczego w kolejce do autora trzeba stać dwie godziny, a czasem nawet pięć? I pewnie, że można się zasłaniać, tłumacząc, że w kolejkach do autorów stoją tylko blogerzy liczący na zdjęcie i dodatkowy rozgłos, ale nawet jeżeli tak jest, to bloger to też czytelnik. Zresztą, to nie jedyny przykład. W bibliotekach na te bardziej popularne pozycje są zapisy, czasem trzeba poczekać kilka miesięcy na sygnał, że książka już jest. Na spotkaniach autorskich też potrafią pokazać się tłumy. Więc to nie tak, że nie czytamy. Czytamy i to dużo.

A do jakiego autora Pani mogłaby stać kilka godzin w kolejce? Czyje książki Pani ceni?

- Leszek Herman i Marek Stelar, czyli nasi lokalni pisarze wydają świetne książki. Bardzo lubię też Maxa Czornyja, który niedawno wydał „Rzeźnika”. Chętnie sięgam po Mroza. Pomijam kwestię jego researchu. Cenię go za humor i akcję. Te powieści czyta się szybko i lekko. Kasia Puzyńska pisze w ciekawy sposób. Z wykształcenia jest psychologiem. To, jak rozpracowuje niektóre tematy, jest niesamowite. Czytam dużo, trudno byłoby mi wymienić jednego autora.

Chciałaby Pani pójść w ich ślady? Może lepiej zmienić kierunek i iść za Olgą Tokarczuk? Nobel w dziedzinie literatury nie zdarza nam się za często.

- Póki co, aż tak wysoko nie mierzę (śmiech). Na razie sukcesem jest dla mnie samo wydanie książki. Myślę, że na dłuższy czas zostanę przy kryminałach i opisywaniu zbrodni. Może tylko nie w takim klasycznym wydaniu. Interesują mnie przede wszystkim ludzie i to, do czego są zdolni. Zapewniam, że mam w głowie już kilka pomysłów.

Diana Brzezińska, z wykształcenia prawnik, z zamiłowania obserwator rzeczywistości. Policzanka aktualnie mieszkająca w Szczecinie. Miłośniczka dobrej literatury, amatorka jazdy konnej, zakochana w zmysłowych latynoskich rytmach. Latem bieżącego roku wydała pod swoim nazwiskiem pierwszą powieść zatytułowaną „Będziesz moja”. Na styczeń zaplanowano premierę drugiej części kryminału.

ZOBACZ TEŻ: Zaglądamy do środka. Tajemnice Książnicy Pomorskiej [zdjęcia]

Zaglądamy do środka. Tajemnice Książnicy Pomorskiej [zdjęcia]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński