Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pharoahe Monch - bez ryzyka nie ma zabawy [ROZMOWA]

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
2 marca w TRAFO - w ramach Szczecin Jazz Festival - wystąpi niezależny amerykański raper i producent muzyczny - Pharoahe Monch. Jego twórczość to inteligentny, skłaniający do refleksji hip-hop o ostrym brzmieniu. Od początku swojej kariery nie daje się zaszufladkować. Na swoim koncie ma nagrodę Grammy, a przed sobą ostry zakręt w karierze. Co szykuje dla nas?

Rozmawiała: Agata Maksymiuk / Foto: David Wallace IG: @davidwallaceshoots

To nie jest Twój pierwszy koncert w Polsce, sześć lat temu wystąpiłeś w Warszawie. Pamiętasz polską publiczność?
- Jeśli mnie pamięć nie myli, był to koncert z Mos Defem w ramach imprezy „Adidas Originals Rocks the Floor". Było trochę problemów z nagłośnieniem, ale mimo to daliśmy dobry, może nawet nieszablonowy koncert. Publiczność była niesamowita, bardzo energetyczna. Pokazali nam, że czują prawdziwą miłość do hip hopu. Złapali nasz klimat.

2 marca spotkamy się w Szczecinie. Nasze miasto w porównaniu do Nowego Jorku, Londynu czy nawet Warszawy jest dość niewielkie. Jakie masz oczekiwania wobec tego występu? Myślisz, że będzie to kameralny koncert czy bezwzględnie planujesz wielkie show?
- Szczerze? Nie mam pojęcia czego się spodziewać, ale przez to jestem jeszcze bardziej podekscytowany. Nieważne czy grasz w dużym, czy w małym mieście, chodzi o to, żeby dać dobry występ. Dobry, czyli taki, podczas którego publiczności poczuje ducha i energię prawdziwej sztuki hip hopu. Zależy mi, żeby moje występy uosabiały pewien duchowy, metafizyczny stan. Wielkie metropolie nie zawsze to gwarantują. Jasne, że w Nowym Jorku czy Londynie zbierze się większa publiczność. Tylko co z tego, jeśli połowa osób na widowni pojawi się po prostu z braku innego zajęcia? Mniejsze, bardziej kameralne miejsca dają możliwość nawiązania lepszej więzi z publicznością. Udało nam się to na poprzednim koncercie w Polsce, wierzę, że uda i tym razem. Nie mogę się już doczekać.

Trzy lata temu sprawiłeś fanom ogromną niespodziankę. W dzień zakochanych wypuściłeś album „Lost in translation”. To album o miłości, stracie, o związkach... Skąd pomysł? Twoja publiczność tęskniła za tego rodzaju utworami? A może porostu jesteś romantykiem?
- Od samego początku mojej kariery nagrywałem tego rodzaju utwory. W pewnym momencie zorientowałem się, że „zgubiły się między słowami” coraz cięższych kawałków. Stąd też tytuł. Jestem pewien, że nawet moi najwięksi fani mogli przegapić te piosenki. To przekrój utworów z lat 2000 - 2015. Zremasterowaliśmy je i zebraliśmy w jedno miejsce. Playlista ma bardzo przemyślaną kolejność - duchowość, seksualność, zaloty... Tym, co ostatecznie podsumowało składankę, była data premiery - walentynki. Myślę, że album był świetnym pomysłem. Zamiast szukać pojedynczych utworów na YouTube, każdy może mieć całość pod ręką.

Na płycie pojawiają się duże nazwiska m.in. Robert Glasper, Justin Timberlake, Will-i-Am, Jill Scott czy Eric Roberson. Czym się kierowałeś, wybierając artystów do współpracy? Czy może to oni wybrali Ciebie? Miało to wpływ na ostateczny kształt albumu?
- Do większości z tych kolaboracji to ja otrzymałem zaproszenia. Trudno powiedzieć, dlaczego ci muzycy wybrali akurat mnie. To pytanie, które trzeba im zadać. Jestem artystą, którego niełatwo zaszufladkować. Od zawsze starałem się tego unikać. Mam otwartą głowę, nie boję się nowości. Lubię eksperymenty. Ludzie jednak uwielbiają przyszywać łatki, wydawać osądy, kto z kim powinien lub nie powinien pracować. To bardzo ignorancki sposób odbioru sztuki. Nie chciałbym, aby ktoś sięgnął po tę płytę tylko dlatego, że zauważył czyjeś nazwisko w podpisach. Chcę, żeby ludzie sięgali po nią, bo coś ich zaintrygowało w brzmieniu, w tekstach. Każdy z artystów zostawił na niej coś od siebie i na pewno wpłynęło to na ostateczny kształt albumu.

Tak jak mówiłeś – „Lost in translation” to kompilacja utworów i featuringów z wcześniejszych lat, a kiedy możemy spodziewać się autorskiego albumu? Czym nas zaskoczysz? W internecie chodzą plotki, że Twój album będzie utrzymany w rockowym klimacie. To prawda?
- Zupełna! Jak najbardziej uderzam teraz w rocka. Ten szalony projekt chodził mi po głowie od naprawdę długiego czasu. To coś, na co czekałem przynajmniej od dekady. Coś na zupełnie nowym poziomie etycznym, politycznym, lirycznym i duchowym. Czysta ciemność. Na tej płycie nie będzie Pharoahe, którego znacie. Zdaje sobie sprawę, że to dość ryzykowne, ale dla mnie jako artysty bez ryzyka nie ma zabawy. „Bezpieczne” granie, szablonowe, takie, do którego łatwo się przyzwyczaić, jest dla mnie nudne. Po prostu, to nie jest to, co chce robić. Zapewniam wszystkich, że nawet najbardziej zagorzali fani Pharoahe będą super zaskoczeni. Jeśli chodzi o daty, nic jeszcze nie mogę zdradzić.

Po tylu latach bycia niezależnym artystą jakie masz podejście do muzyków, takich jak Kendrick Lamar, Chance The Rapper, J. Cole czy Earl Sweatshirt, których uważa się za „prawdziwe gwiazdy” hip hopu?
- Wiedzą, co robią. To nieprawdopodobne, że mają tak wielu słuchaczy. Mają całe bazy fanów, którzy są oddzielnym bytem. Dajmy na to El-P. Ma ogromną wiedzę o muzyce, wie jak z niej wydobyć to, co sobie założył. Nie każdy to potrafi, można to osiągnąć tylko zachowując ciągłość kariery. Z drugiej jednak strony, dochodząc do takiego punktu można wydać albo wakacyjny hit, który przetrwa jeden sezon, albo kawałek, który przyjmie się i przetrwa długie lata mimo tego, że nie wpisuje się w obecnie panujące trendy. Wiele osób utknęło w tym miejscu, dochodząc do granic swoich możliwości.

Właśnie to daje Ci niezależność? Możesz iść dalej?
- Tak, nic mnie nie ogranicza. Po prostu czuję się wolny. Mogę robić, co chcę.

Ostatnie lata były dla Ciebie dość pracowite. Wziąłeś udział w kilku kolaboracjach, ale też zdobyłeś nagrodę Grammy za soundtrack do filmu Miles Ahead. Przystępując do tego projektu spodziewałeś się, że może przynieść taki efekt?
- Szczerze? Kiedy opuściłem studio po nagraniu wokalu pomyślałam, że ten kawałek powinien wygrać Grammy. Kiedy to się stało, poczułem się super epicko. W pracę nad dźwiękiem do filmu był też zaangażowany Robert Glasper. Nad projektem czuwał Don Cheadle, który zawsze bardzo wspierał moją muzykę i jest jej fanem. Don wyciągnął do mnie rękę, zaprosił do projektu. Zależało nam na stworzeniu oryginalnych kompozycji i wyszło nam coś niesamowitego. Pracowaliśmy w oldschoolowym studiu z instrumentami jak z dawnych lat, z drewnianymi panelami, fortepianem, waltornią i tym podobnymi. Pracowałem z Robertem i Keyonem Harroldem, który grał na trąbce w tym numerze, zresztą jak w całym filmie. Wytwórnia zakochała się w tym kawałku.

Miałeś tremę, zabierając się za kompozycje, które miały uczcić pamięć Milesa Davisa? W końcu mierzyłeś się z legendą.
- Nie, nie miałem tremy, byłem zaszczycony. Twórczość Milesa Davisa i Johna Coltrane’a silnie wpłynęła na wiele moich wcześniejszych utworów. Słuchając najlepszych występów Davisa zawsze zachodziłem w głowę - cholera, jak to możliwe żeby wstrzymać oddech na tak długi czas by grać w ten sposób? Właśnie to dało mi odwagę do tworzenia tych różnorodnych przejść i zwrotów. To wszystko wyszło właśnie od jazzu. Kiedy patrzę na ten film i oglądam scenę, gdy Miles wchodzi w tę fazę fuzji mówię - o to właśnie w tym chodzi. To wszystko jest czarne, to wszystko ma jedne korzenie. Jest z Afryki. To sposób komunikacji. Trzeba jednak potrafić go zrozumieć. Stąd też dla mnie to nieporozumienie, że dziś mówi się dzieciakom, że nie mają warunków, by uzyskać głębsze brzmienie hip hopu, korzystając z jazzu. Mówi się tak tylko dlatego, że z marketingowego punktu widzenia to nie wpisuje się w dzisiejszą modę. Sam byłem młody, dorastałem zafascynowany twórczością Stevie Wondera, Marvina Gaye'a i Milesa, w ich najgłębszym okresie. To właśnie oni zainspirowali mnie do robienia tego, co robię.

Zdobycie nagrody coś zmienia?
- Zdobycie Grammy jest czymś fantastycznym. Pozwala obrócić się i spojrzeć na to, ile zrobiłem dotychczas. Nagroda trafiła do mojej mamy. Jednak nie robiłem tego wszystkiego dla statuetki. Chodzi o to, że jest to pewnego rodzaju otwarcie drogi dla innych, dla następnych artystów, którzy do tej pory byli dyskryminowani. Dzięki temu kolejne osoby otrzymają swoją szansę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński