Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Licytuje medal z Londynu, aby móc trenować

Joanna Maraszek [email protected]
- Medal to jest lite srebro, no i ma dla mnie ogromną emocjonalną wartość. Rower może być następny, a to jednak medal z Londynu - twierdzi Anna Harkowska.
- Medal to jest lite srebro, no i ma dla mnie ogromną emocjonalną wartość. Rower może być następny, a to jednak medal z Londynu - twierdzi Anna Harkowska. Joanna Maraszek
W Świnoujściu zorganizowano 25-godzinny maraton, podczas którego zbierano pieniądze na rehabilitację dla kolarki, świnoujścianki Anny Harkowskiej, trzykrotnej srebrnej medalistki Igrzysk Paraolimpijskich w Londynie w 2012 r.

W maratonie wzięło udział ponad 500 osób, które łącznie pokonały 29 tysięcy okrążeń. Anna Harkowska pochodzi ze Świnoujścia jest trzykrotną srebrną medalistką paraolimpijską z Londynu w 2012 r., medalistką mistrzostw Polski w rywalizacji z zawodniczkami pełnosprawnymi. W 2002 roku została potrącona przez samochód. W wyniku wypadku straciła kość strzałkową i jeden staw skokowy, a jej noga nie powróciła do pełnej sprawności. Los nie jest dla niej łaskawy. Na początku sierpnia tego roku uległa kolejnemu wypadkowi w trakcie treningu w Zieleńcu, gdzie szykowała się na mistrzostwa w Kanadzie. Przed kolarką długi proces leczenia i rehabilitacji. Kwota jaka wchodzi w grę przekracza 20 tys. euro.

- O akcji dowiedziałam się parę dni po mistrzostwach świata, czyli jakieś 20 po operacji. Byłam bardzo zaskoczona, dostałam mailem informację od pani Joanny Pyłat. Najpierw dowiedziałam się, że o tym, że jest taka osobą ze Świnoujścia, która chce mi pomóc, że ma taki pomysł. To bardzo pozytywna rzecz, która mnie zaskoczyła, a teraz zaskoczyło mnie coś jeszcze. Jak przyjechałam i zobaczyłam, jak to wszystko wygląda, jak wszystko jest zorganizowane. Po prostu przyjechałam i jestem takim gościem, który nic nie musi robić, o nic się martwić, po prostu otworzyłam w moim rodzinnym mieście 25-godzinny maraton. Byłam zaskoczona, jak zobaczyłam, że przyszło tak wiele osób i prawie każdego znałam. To miłe, że wszyscy przyszli, byli mili, uśmiechali się i cieszyli, że jest lepiej. Organizatorzy już mi opowiadali, jak to wszystko będzie wyglądało, ale i tak było zaskoczenie. Przede wszystkim takim zaangażowaniem ludzi i taką życzliwością.

- Jak to możliwe, że w tak krótkim czasie po wypadku jesteś w tak dobrej formie?

- Nawet organizatorzy tej akcji byli zdziwieni, bo wszyscy się spodziewali, że będę w temblaku. A ta ręka ma się naprawdę dobrze, już od wielu dni chodzę bez temblaka. A jeśli chodzi o sam start w mistrzostwach, to rzeczywiście był wyczyn. Nawet ze strony lekarskiej. Operował mnie pan Konrad Słynarski, który sam pokonał wiele przeciwności losu. U niego w szpitalu w Warszawie zepsuła się klimatyzacja. Było zbyt ciepło, żeby przeprowadzić operację i wynajął salę w Grodzisku Mazowieckim. To była walka z czasem, żebym mogła wystartować w mistrzostwach świata, które się odbyły 17 dni po mojej operacji.

- Jak wyglądało przygotowanie do mistrzostw?

- Odbywały się w Kanadzie, więc sama podróż była dla mnie trudna i bardzo męcząca. Jechałam przez kilkanaście godzin - raz w gorsecie, raz w temblaku. Dopiero dzień przed startem próbnie po raz pierwszy wyjechałam na rower, na trasę, bo od drugiego dnia po operacji przygotowywałam się na rowerze stacjonarnym albo na wpiętym moim rowerze. Nie było innej możliwości, bo miałam cały czas rękę w temblaku i tylko do rehabilitacji zdejmowałam temblak.

- Rehabilitacja była intensywna?

- Była bardzo intensywna i dlatego też kosztowna. Kilku rehabilitantów na raz się mną zajmowało. Nie tylko ręką, bo także moimi plecami, miałam problem z nimi i też podczas wypadku było uderzenie w głowę, ucierpiała szyja. Kilku rehabilitantów podjęło się rehabilitacji. Trwała ona od kilku do kilkunastu godzin dziennie. Teraz byłam za granicą na rehabilitacji w miejscu, gdzie kiedyś sama pracowałam jako masażystka.

- Jak radzisz sobie z bólem?

- Wszystko mnie bardzo boli, ale to już nie jest tak, jak po wypadku, czy kiedy czekałam na operację. Wtedy nie mogłam wytrzymać, cały czas płakałam z bólu. Nie mogłam sobie poradzić. Jechałam w mistrzostwach na środkach przeciwbólowych, musiałam wszystko zgłosić komisji. Ustalono, jakie środki mogę zażyć, a jakich nie. Ale to niesamowite, jaka jest siła umysłu. Dzień wcześniej próbowałam jechać na rowerze szosowym, bo w ogóle zrezygnowałam z jazdy na rowerze specjalistycznym, na którym trzeba złożyć ręce w odpowiedni sposób i oprzeć się na ramieniu. Udało mi się wtedy przejechać tylko 4 km, ból był tak nieznośny, że musiałam zrezygnować z dalszej jazdy. Nie było fizycznej możliwości, żebym wytrzymała dłużej. Ból pokonał mnie. Doktor, który mnie operował powiedział, że jeśli nie będę czuła się pewnie, mam przerwać wyścig. Ale w czasie wyścigu jest taka euforia, że przejechałam wszystko i nie odczuwałam bólu. Mimo super operacji i rehabilitacji, czułam, jakbym po raz pierwszy była na rowerze. Byłam bardzo usztywniona i miałam wrażenie, że to nie jest moja ręka. Przejechałam, udało się, a ból poczułam dopiero na mecie. Później, już po komisji antydopingowej, nafaszerowana lekami poszłam na podium i uśmiechałam się, ale ból był okropny. Dzisiaj jest to już taki ból, że potrafię rozmawiać, uśmiechać się i przede wszystkim czuję rękę.

- Dostałaś wiele gratulacji?

- Tak, ale też dostawałam smsy i maile, czy już wyszłam ze szpitala, a byłam w nim niecałe dwa dni! Lekarz pomógł mi wyjść z łóżka, bo sama bym nie potrafiła. Innym rehabilitantom nie ufałam. Gdyby lekarz, który mnie operował, nie przyjechał po mnie z Warszawy do Grodziska Mazowieckiego i nie pomógł wyjść z łóżka, bym nie wstała, bo nie wierzyłam w siebie. Lekarz i mój trener dali mi wiele siły. Wstałam i podjęłam próbę. Na mistrzostwa też jechałam nie wierząc, że przejadę trasę, nie mówiąc już o podium, bo tego nawet nie zakładałam.

- Co było po powrocie?

- Po przyjeździe pojawił się ten problem finansowy. Otrzymałam miażdżącą informację. Ministerstwo postanowiło, że mi nie przedłuży stypendium. Także ogromne koszty operacji i rehabilitacji, które pokrył lekarz. Jesteśmy na kredycie, bo lekarz wszystko opłacił. Poza tym sam implant był drogi. To chyba jedna z pierwszych, albo pierwsza tego typu operacja z elastycznym implantem. To wszystko po to, żebym mogła wystartować, a okazało się, że nie dostanę stypendium, bo za mało krajów startowało.

- Szukacie sponsora?

- Tak. A na razie medal i mój rower pójdą na aukcję na stypendium dla mnie.

- Nie jest ci szkoda licytować medalu?

- Bardzo jest mi szkoda, ale wiadomo, trzeba iść do przodu i to pozwoli mi przygotować się do następnej olimpiady w Rio de Janeiro. Mimo, że jestem niepełnosprawna, nie mam żadnej renty, ani stypendium z ministerstwa, więc nie mam wyjścia. Mimo to, wierzę, że będą te medale.

- Jaka jest cena wywoławcza?

- Ustaliliśmy, że cena minimalna roweru, to 12 tys., a medalu 100 tys. Jest to dużo poniżej wartości, bo rower taki jak mój kosztuje 35 tys. To jest mój prywatny rower, nie od sponsora. Jest tak, że sprzedaję różne rzeczy z domu - pralkę, inne rowery, żeby kupić same koła do tego roweru, żeby kupić ramę. Medal, to jest lite srebro, no i ma dla mnie ogromną emocjonalną wartość. Rower może być następny, a to jednak medal z Londynu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński