Choć zbliża się pora wieczornych Wiadomości w telewizji, Piotr Łazowski prosi żonę o kawę. Musi być sypana i żadnego mleka. - Stuknęły nam osiemdziesiątki, znaczy jesteśmy poważnymi mieszkańcami miasta - oznajmia gospodarz.
Chromolę Gorzów, wysiadam w Landsbergu
Mieszkał w Żyrardowie. Po wojnie szukał pracy i w rodzinnym mieście, i w Warszawie. Robotę dostawali nieliczni. A władza namawiała, żeby jechać zasiedlać Zachód. No to wsiedli do pociągu razem z kumplem Jerzym Doczyńskim. Do pociągu, to za dużo powiedziane. Podróżowali na dachu, całe 20 godzin. Aż dotarli do Krzyża. - To było martwe miasto. W urzędzie repatriacyjnym zachęcali nas do zamieszkania w domkach jednorodzinnych, ale nie oferowali pracy - opowiada P. Łazowski.
Dostali z kolegą skierowanie do Gorzowa. Po drodze mijali puste stacje, widzieli kwitnące maki na przytorowych wałach. Była połowa czerwca 1945 r. W pociągu sami Niemcy. Zagadywali ich co chwilę, pytając o Gorzów. Nikt nie wiedział, gdzie leży. - W końcu zobaczyłem kominy. Znów pytam ich o Gorzów, a oni, że to Landsberg. Mówię do Jurka: chromolę Gorzów, wysiadam w Landsbergu - śmieje się P. Łazowski. Olbrzymi napis ,,Gorzów'' zobaczyli, gdy wysiedli z pociągu.
Co zapamiętali
On: spalony dworzec, biegnąca w górę od niego uliczka z pustymi sklepami. Gdzieś wyżej budynki tonęły w kwiatach. Urząd repatriacyjny na rogu Kosynierów i Borowskiego, drogę do milicji, gdzie miał znaleźć pracę. Przy Dąbrowskiego była zrujnowana szkoła (dzisiejszy ekonomik). Od strony łaźni w ogóle nie dało się dostrzec zabytkowych murów, bo przed nimi stały domy z pruskiego muru. I niemiecki, który słychać było z każdej strony.
Ona: Gorzów robił wrażenie. Schludne miasto z mnóstwem zieleni. Tylko te domy takie niskie... Centrum zrujnowane, ale i tak mniej niż Poznań, z którego pochodziła.
On: ukwiecone ogródki przed domami, aleja z jabłoniami od dzisiejszej ulicy Piłsudskiego aż do Wojcieszyc. Ulica Czereśniowa z czereśniami wielkości gołębich jaj, żyto na obecnym Górczynie i ogródki działkowe na Staszica.
Niby mówili po polsku
Kilka dni po tym jak został milicjantem, zaczęło się wysiedlanie Niemców. Największa grupa odjechała w ciągu trzech dni. - Wysiedlanie przebiegało bardzo spokojnie. Przypominaliśmy, że mogą zabrać bagaż co najmniej 20 kg - wspomina P. Łazowski. W miejsce Niemców systematycznie pojawiali się Polacy. Wśród nich narzeczona P. Łazowskiego i brat Roman z dziewczyną, siostrą jego Basi. Przywiózł ich z Poznania, gdy pojechał służbowo po żywność (brat zatrzymał się w Poznaniu w drodze z Niemiec). W sierpniu 1945 r. na jednej mszy w kościele przy Warszawskiej odbyły się dwa śluby. - Nie mieliśmy pieniędzy dla zakonników, to zapłaciliśmy znalezionym sprzętem gospodarczym, oczywiście wypucowanym jak należy - wspomina.
W 1946 r. P. Łazowski ściągnął z Żyrardowa brata Mariana. Dlaczego? Bo były mieszkania, przybywało miejsc pracy. - Nasza trójka została w Gorzowie. Ściągnąłem też czterech pozostałych braci, ale nie zabawili tu długo, tylko kilka miesięcy. Najdłużej był Konstanty, trzy lata - mówi P. Łazowski.
Polacy zajmowali mieszkania w centrum. Trzymali się razem, żeby jeden drugiego bronił. Do Gorzowa trafiali mieszkańcy środkowej Polski, zdemobilizowani żołnierze. - Zabużanie także, ale ich transporty rozlokowywano przede wszystkim na wsiach, bo głównie ze wsi pochodzili - tłumaczy P. Łazowski. Pani Barbara pamięta, że nie mogła zrozumieć zabużan: - A niby też mówili po polsku. Znałam inną wieś, wielkopolską. Ta zabużańska różniła się dość mocno. Do końca życia nie zapomnę tak dziwnie wiązanych chust na głowach kobiet zza Buga.
Co do jednego Łazowscy nie mają wątpliwości: choć przybywających do Gorzowa dzieliły różnice kulturowe, jednoczyła wzajemna życzliwość. Fachowców było jak na lekarstwo, a ci z Poznania czy Warszawy przyuczali robotników spod Lwowa czy Wilna. - W 1946 r. zacząłem pracować w Gomadzie. Jak mechanik nie mógł uruchomić silnika, wszyscy mu pomagali. Nie było zawiści. Jako przewodniczący rady zakładowej w 1949 r. zorganizowałem wyjazd do Międzyzdrojów. Byliśmy mocni, bo mieliśmy transport. Tam, nad morzem, rozłożyliśmy koc na plaży i każdy kładł, co miał do jedzenia. Razem pojedli, popili i do wody. Taka była koleżeńskość - opowiada P. Łazowski.
Fajne lata
- A ile rzeczy zrobiło się w czynie społecznym, za darmo. Męża na okrągło nie było w domu - przyznaje żona wielkiego gorzowskiego społecznika i wieloletniego ławnika. - To były fajne lata. Teraz bez pieniędzy nie zrobisz nic i nikomu, nawet w rodzinie.
P. Łazowski zgadza się z żoną. Ale jednocześnie tłumaczy, że zawiść pojawiła się wraz z brakiem pracy: - Teraz każdy dba o siebie i rodzinę. Co zrobić?! Takie czasy.
BEATA GRAMZA
Pochodzi z Białegostoku. W Gorzowie mieszka od 1992 r., odkąd poślubiła gorzowianina, Piotra Gramzę. - To wcale nie było takie oczywiste, że zamieszkamy w Gorzowie. Mieliśmy wiele innych pomysłów, na przykład osiedlenie się w Pradze, ale mąż dostał tu pracę, tu mieszkają jego rodzice, dlatego zdecydowaliśmy się i my tu zamieszkać - mówi. Przez osiem lat, od 1994 do 2002 r., regularnie dojeżdżała do pracy w Operze Bydgoskiej. Wciąż siedziała na walizkach i nie zdążyła poznać ani Gorzowa, ani jego mieszkańców. Rok temu postanowiła poświęcić się rodzinie i wychowaniu dwóch synów: Grzegorza i Kuby. - Mam czas na oswajanie Gorzowa. Wydeptuję własne ścieżki i zaczynam poznawać puls tego miasta. Zaczynam też doceniać bliskość Berlina i atrakcji kulturalnych, których jest tam pod dostatkiem - dodaje.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?