Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Freeganie jedzą za darmo. Choćby ze śmietnika

Redakcja
Dla jednych grzebanie w śmietnikach to życiowa konieczność, a dla drugich, tak zwanych freeganów, to życiowy wybór.
Dla jednych grzebanie w śmietnikach to życiowa konieczność, a dla drugich, tak zwanych freeganów, to życiowy wybór.
Lilka nie została freeganką z buntu przeciwko nadmiernej konsumpcji. Została nią, bo musiała wyżywić swoją córkę, a nie miała za co kupić jedzenia. Szukała go w śmietnikach. Co innego Paweł. On robił to dla idei.

Freeganizm, freeganie

Freeganizm, freeganie

Według słownika kulinarnego (z ang. free + veganism, czyli darmowy + weganizm) - ruch społeczny powstały w USA, którego ideą jest minimalizowanie konsumpcji, oszczędny styl życia i ograniczanie udziału w ekonomii przez wykorzystywanie dóbr niepotrzebnych innym. Freeganie uważają, że społeczeństwo kupuje zbyt dużo dóbr, których nie jest w stanie wykorzystać, w szczególności żywności. Freeganie wygrzebują jedzenie w śmietnikach, pozyskują żywność przeznaczoną do wyrzucenia na bazarach, targach, w sklepach, restauracjach (np. z przekroczonym terminem ważności lub na granicy przydatności do spożycia oraz uszkodzone owoce i warzywa), zbierają z drogi przejechane zwierzęta. Szukają też wyrzuconych ubrań, sprzętu elektronicznego, a nawet nadających się do zaadaptowania, opuszczonych przestrzeni miejskich.

- Wieczorem, kiedy Karolina szła do koleżanki, aby się pouczyć do klasówki z chemii czy biologii, ja ubierałam dresy, brałam dużą torbę na zakupy i szłam szukać jedzenia w śmietnikach - wspomina dzisiaj Lilka, mieszkanka Szczecina. - Gdy wyszłam pierwszy raz, czułam się fatalnie. Miałam pretensje do całego świata. Także do siebie, że nie stać mnie, aby wyżywić siebie i dziecko. Ale gdy na śmietniku w pobliżu Biedronki na osiedlu Kaliny znalazłam trzy pomarańcze lekko tylko nadpsute i pęczek rzodkiewek, a poza tym dwie świeże bułki i kawałek suchej kiełbasy, wiedziałam, że Karolina się ucieszy z kolacji.

Od ponad pół roku bowiem najczęstszym posiłkiem Lilki i jej córki były ziemniaki. Lilka starała się mimo to jakoś urozmaicić posiłki, więc robiła je na różne sposoby. Tarła je na placki, wygniatała kluski, piekła, smażyła, gotowała.

- Ale jak długo można jeść same ziemniaki? - wspomina. - Na pomysł, żeby zajrzeć do śmietnika, wpadłam pewnego dnia, gdy zobaczyłam meneli z pętem kiełbasy i sporą kromką chleba. To oni mi powiedzieli, że to wszystko znaleźli w śmietniku. I to oni poradzili, aby szukać jedzenia w kubłach w pobliżu dużych sklepów spożywczych, marketów i wokół targowisk.

Kiedy Karolina zobaczyła na stole przygotowaną przez Lilkę kolację z kiełbasą, rzodkiewką i pomarańczami, zastygła z zaskoczenia niemal w pół słowa. Dopiero po paru minutach zapytała, skąd to wszystko.

- Nie przyznałam się, skąd to mam. Powiedziałam, że dostałam z pomocy społecznej - opowiada Lilka.

Przy śmietniku Lilka poznała Pawła. Paweł jest studentem Uniwersytetu Szczecińskiego. Dwa lata temu na wakacje wybrał się do Hiszpanii. Przez miesiąc pracował w restauracji w Barcelonie. W bardzo dobrej i drogiej restauracji.

- To właśnie pracując tam, pozbyłem się wszelkich oporów - przyznał się Paweł i opowiedział Lilce, jak podjadał z talerzy, które sprzątał po gościach restauracji. - Wiedziałem, jak to jedzenie jest przygotowywane, jak dużo kosztuje i często byłem oburzony, że klienci zostawiają po pół niezjedzonej porcji na talerzu. Oni płacili po 80 euro za danie. A ja byłem głodny.

Po miesiącu natknął się na specjalny przewodnik po mieście, w którym autorka doradzała, skąd za darmo można brać sobie jedzenie. Ten przewodnik napisała studentka akademii sztuk pięknych. Podała w nim adresy miejsc, gdzie najczęściej można natknąć się na dobrą, ale nikomu niepotrzebną żywność, a także opisała miejsca, gdzie można dostać jedzenie i wymieniać się rzeczami. Podała nawet godziny, w jakich najlepiej się tam pojawić.

- Poszedłem pod jeden ze wskazanych adresów - opowiada Paweł. - Spotkałem tam dobrze ubranych kolesiów, którzy opowiedzieli mi, jak żyją. Pieniądze przeznaczali na pójście do pubu na piwo albo na kino.

To pieniądze, jakie oszczędzali, nie kupując jedzenia i ciuchów. Paweł też zaczął się ubierać na ulicy.

- Do tej pory nie dostrzegałem tych śmietników zawalonych markową odzieżą - wspomina. - Tam zobaczyłem, ile ludzie wyrzucają tego wszystkiego. Przeraziłem się. Tak stałem się freeganem.

A co to takiego ten freeganizm? To, jak twierdzą jego zwolennicy, styl życia, który odrzuca konsumpcjonizm. Zdaniem freeganów ludzie za dużo kupują i za dużo wyrzucają na śmietnik. Po prostu za dużo marnują. Przede wszystkim jedzenia, ale także odzieży, a nawet mebli i książek. Zjawisko freeganizmu pojawiło się początkowo w USA. Szybko znalazło swoich zwolenników w Europie Zachodniej, a przede wszystkim w Niemczech.

Freeganie nie chodzą do restauracji i supermarketów. Wolą pod osłoną nocy zaopatrywać się w śmietnikach. Najchętniej w koszach na śmieci przy hipermarketach i targowiskach, bo tam jest najwięcej dobrej żywności. Buszują też w kartonach, jakie wystawiają właściciele małych sklepów po zamknięciu swojego interesu.

Freeganizm stał się na tyle modnym stylem życia, na tyle trendy, że coraz częściej przyznają się do jego uprawiania osoby wcale nie narzekające na brak pieniędzy na chleb. To często ludzie raczej majętni, pracownicy banków, urzędów, ale przede wszystkim artyści, w których żyłach krew burzy się na widok marnotrawstwa.

Z resztek mąki, kawałka jakiegoś sera, dobrych warzyw robią zapiekanki, sałatki i zapraszają do siebie do domów przyjaciół.

- Bo to jest kolejny etap freeganizmu - twierdzi Paweł. - Jeśli znalazłeś tyle dobrej żywności, że nie jesteś w stanie sam tego wszystkiego zjeść, to najzwyczajniej w świecie podziel się jedzeniem z innymi.

Freeganom przede wszystkim chodzi o to, aby jedzenie się nie marnowało.

- Jak ze znalezionych przy hipermarketach rzeczy zrobi się dla przyjaciół kolację, to oni już przynajmniej tego dnia nie pójdą do sklepu i bezsensownie nie nakupują sobie jedzenia na ten wieczór - tłumaczy Paweł. Przyznaje jednak, że w Polsce jeszcze nie udało mu się ani razu zgromadzić aż tyle jedzenia, aby zaprosić na posiłek kolegów.

- Niestety, tu, w Szczecinie, muszę normalnie chodzić do hipermarketów - twierdzi Paweł, ale podkreśla, że odkąd stał się freeganem, oszczędza na jedzeniu jakieś 50 procent tego, co do tej pory wydawał na żywność. Jego zdaniem w Polsce freeganizm jeszcze raczkuje. Głównie dlatego, że u nas jakoś mniej się wyrzuca, a tzw. dobre śmietniki już dawno opanowali menele, którzy często sprzedają znalezione rzeczy, a pieniądze przeznaczają na alkohol.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński