Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziedzictwo kulturowe według Heleny. Sukces licealistki z Połczyna-Zdroju

Rajmund Wełnic
Rajmund Wełnic
Helena zafundowała nam podróż przez czas i miejsca
Helena zafundowała nam podróż przez czas i miejsca Rajmund Wełnic
Z Heleną Liszką-Ziembą, połczyńską licealistką, zwyciężczynią ogólnopolskiego konkursu UNESCO.

Skąd w ogóle pomysł, aby z mierzyć się tak trudną materią, jaką na pewno dla 16-latki są rozważania o swoich korzeniach i dziedzictwie kulturowym? To dziś rzadkie, bo młodzież siedzi na instagramie lub tiktoku i ekscytuje się, kto jaki filmik wrzucił do sieci?

Aby rozwiać wątpliwości: ja też oczywiście korzystam z tiktoka czy instagrama, ale na szczęście nie jest to moje główne zajęcie, bo zwyczajnie nie mam na nie czasu. Jeżeli zaś chodzi o inspirację do napisania pracy na konkurs, to myślę, że złożyły się na to cztery wypadkowe. Na pewno decydujące było przywiązanie do mojej rodzinnej historii i do historii ogólnie. Poza tym sama mieszkam w historycznym miejscu. Mam to szczęście, że mieszkam w poniemieckim pałacu rodu von Manteuffel w Kołaczu w okolicy Połczyna-Zdroju. Teraz jest oczywiście podzielony na mieszkania zajmowane przez kilka rodzin, ale nadal część wspólna domu jest bardzo wyjątkowa, wciąż jest tam herb tego rodu.

Jak na to zwróciłaś uwagę?

Moi rodzice mają to szczęście, że znają potomków poprzednich właścicieli, bardzo długo przyjeżdżali z Niemiec odwiedzać swoje rodzinne strony, jeszcze w czasach, gdy działały Państwowe Gospodarstwa Rolne. Mama całe życie miała z nimi jakiś kontakt, więc ich opowieści i historie jakoś do mnie docierały. I tak się dowiedziałam, że w mojej jadalni kiedyś była kinderstuba dla dzieci, czyli coś w rodzaju domowego przedszkola. Dzieci kiedyś było dużo i tam miały przestrzeń dla siebie. Ale wracając do inspiracji - na pewno ważna jest też moja fascynacja literaturą. To daje mi możliwość spojrzenia w tok myślenia dawnych pokoleń, ludzi, których już wśród nas nie ma. Mogę sobie ułożyć w głowie ciąg przyczynowo-skutkowy, który doprowadza mnie do miejsca „tu i teraz” i zrozumienia dlaczego to „i teraz” jest takie, jakie jest.

Twoi rówieśnicy dziś niewiele czytają, a jeśli już, to co najwyżej skróty lektur w internecie. Co byś im powiedziała, zachęcając do sięgnięcia po książkę?

Samo czytanie wymaga cierpliwości i umiejętności skupienia. Nie uważam, aby media społeczościowe były złe same w sobie, tak jak wspomniałam, sama z nich korzystam. Ale pojawia się mały problem, mianowicie z punktu widzenia psychologiczno-biologicznego aplikacje takie jak tiktok czy instagram powodują stałe, krótkotrwałe wyrzuty dopaminy do mózgu, a to powoduje uzależnienie i przy okazji upośledza umiejętność skupienia uwagi. I mamy odpowiedź, dlaczego młodzi tak niewiele czytają i mają trudności w nauce. Ale aby nie popadać w zbytni pesymizm, uważam, że czytelnictwo wśród młodzieży stale rośnie. Może jest to zainteresowanie literaturą dawną, ale przynajmniej tą współczesną, co też jest pozytywne. Tu ogromna rola przypada także nauczycielom, co także mnie doprowadziło nie tylko do napisania eseju na konkurs UNESCO, ale wcześniej do olimpiady z języka polskiego.

Kim byli i są twoi mentorzy ze szkoły?

Moją polonistką z podstawówki, połczyńskiej „dwójki”, była pani Beata Banderowicz. To jest nauczyciel, który potrafił mnie tak zainteresować i wdrożyć w literaturę, że w tym zostałam. Trafiając do liceum, miałam także ogromne szczęście, bo moją nauczycielką została pani Justyna Zalewska. Z obiema tymi paniami język polski jest po prostu tak emocjonujący... Obie te panie opowiadają z ogromną pasją o różnych kontekstach książek, o samej treści, o różnych interpretacjach, o anegdotach. Może po pandemii to złe słowo, ale zarażają swoją pasją. Na zajęciach u nich nie da się nudzić. Doceniam ich poświęcenie. Pani Beata, przygotowując mnie do olimpiady, poświęciła mi bardzo dużo czasu, to był czas wyjęty rodzinie, z przerwy świątecznej, to były całe popołudnia, weekendy, z ferii, na które nie wyjechałyśmy. To było wiele rozmów, wcale nie o samym języku polskim. Czułam się zaopiekowana i zmotywowana. Tak samo teraz pani Justyna poświęca mi swój wolny czas. Dziękuję także pani Kindze Dolatowskiej, która jest nauczycielką edukacji filmowej i zechciała ze mną pracować. I jestem im za to bardzo wdzięczna, że chciały ze mną pracować. Każdy młody człowiek potrzebuje swojego mentora. Mam czasami niewyparzony język i bywa, że tego żałuję, ale bardzo cenię sobie ludzi, którzy potrafią mną pokierować i mnie poprowadzić. Skrytykować, gdy trzeba, pochwalić, gdy jest za co. A przede wszystkim otworzyć kolejną „szufladę” w głowie.

W twojej pracy uderza umiejętność powiązania odległych, bliższych i całkiem współczesnych wydarzeń w całość i wplecenia w nie swojej osobistej narracji, a także wątków dziejów własnej rodziny, które spaja jakaś myśl przewodnia. Jest wojna na Ukrainie, pożar katedry Notre Dame, jest przodek poległy na wojnie... To dar od Boga czy to, że jesteś oczytana?

Nie mam pojęcia, szczerze mówiąc, myślę, że duży wpływ mieli i mają moi rodzice. Tata jest absolutnym pasjonatem okresu wojennego i powojennego, uwielbia o tym czytać, doszukiwać się informacji. Rodzice nigdy nie odcinali mnie od tego, co się dzieje wokół. Od dziecka słuchałam rozważań politycznych. Nie udzielałam się oczywiście, ale chłonęłam. I do dziś zostało mi, aby być na bieżąco z wiedzą o tym, co się dzieje, kształtować swoje poglądy. I gdy za dwa lata będę pełnoletnia, to na pewno będę wiedziała, na kogo i dlaczego chcę zagłosować w wyborach prezydenckich.

Ktoś jeszcze na ciebie miał wpływ?

Na pewno to, że wychowywałam się w domu wielopokoleniowym. Dużo rozmawiałam z moją nieżyjącą już babcią. To dało mi inne spojrzenie. Jej opowieść, że jako 6-letnia dziewczynka musiała się zajmować swoim młodszym bratem, bo jej tata zginął, a mama musiała pracować, aby mieli cokolwiek do zjedzenia, powoduje, że nasze wszystkie obecne problemy stają się nieistotne. Tak samo wojna na Ukrainie przez kontekst rodzinny nabiera innego wymiaru.

W eseju wspominasz o swojej prababci i jej mężu, który ginie na froncie w Skandynawii. Zupełnie inny kierunek niż funkcjonuje w naszej świadomości.

To były czasy drugiej wojny światowej, rok 1944 lub 1945. Muszę wspomnieć, że moje korzenie nie są polskie. Cała rodzina wywodzi się z Niemiec, z Dolnego Śląska, a więc spoza przedwojennych granic Polski. Pradziadka na początku wojny nie powołano do wojska z uwagi na wadę postawy, pod koniec wojny brano już wszystkich na mięso armatnie. Powołano więc i jego. I tam zginął w walkach z Rosjanami. Armia Czerwona w tych opowieściach to jest coś, co mnie przeraża. Pod koniec wojny moja prababcia urodziła ostatniego syna Wilhelma. Miał wówczas dwa-trzy tygodnie i front przechodził przez tereny, na których mieszkali. Żołdacy wdzierali się do domów, rabowali, co się dało, mordowali, gwałcili. Wdarli się i do domu mojej prababci, ukradli całą biżuterię. Obtłukli nawet zdobienia na porcelanowej zastawie, myśląc, że to złoto. Potem koleje losu rzuciły prababcię i babcię z dwoma braćmi w Poznańskie, a potem do Łęknicy koło Barwic. To tu babcia poznała pierwszego męża.

I rozumiem, że zostali w tej garstce autochtonów, która nie została wysiedlona po wojnie do Niemiec?

Tak i tu układali sobie życie na nowo. Pierwszy mąż babci umarł bardzo młodo i babcia, mając już czwórkę dzieci, ponownie wyszła za mąż za mojego dziadka. I tu też były burzliwe koleje losu, bo był więziony przez komunistów.

W eseju piszesz, że funkcjonujemy w społeczeństwie różnorodnym, wieloetnicznym, religijnym, wielokulturowym, a w powszechnym odczuciu Polacy czują się raczej jednorodni, bo po wojnie doszło do przesiedleń całych narodów, mniejszość żydowską wymordowali naziści, więc mamy społeczeństwo homogeniczne.

Uważam, że wcale tak nie jest. W samym Połczynie-Zdroju jest chociażby Kościół katolicki, ale są zielonoświątkowcy. Ja jestem ewangeliczką i moja parafia jest w Koszalinie. Musimy mieć świadomość, z jak wielu miejsc zjechali tu po wojnie ludzie. Są repatrianci z Kresów, są i z centralnej Polski. Są Ukraińcy, zwłaszcza ci, którzy są uchodźcami wojennymi. To sprawia, że musimy się nauczyć żyć z ludźmi innej kultury i wyznań. Podobnych do nas, ale przecież wszyscy jesteśmy różni. Kręgi kulturowe, w których się wychowywaliśmy, są z lekka odmienne. I gdybyśmy nie potrafili akceptować tej odmienności, to pojawiłby się problem. To są ludzie potrzebujący pomocy, a niewiedza powoduje wrogość.

Doświadczyłaś jej z racji swego wyznania i pochodzenia?

Myślę, że bardziej budzą one ciekawość i zdziwienie. Choć w podstawówce miałam koleżankę, bardzo zagorzałą katoliczkę, która przez całe lata wspólnej edukacji próbowała mnie nawracać na jej zdaniem słuszną religię. Uważała, że ja nie wierzę w Boga, że nie obchodzę świąt i że w ogóle jestem dziwna i na pewno grzeszę, będąc innego wyznania. Absolutnie szanuję to, że starała się spełniać swój obowiązek katolika i nawracać oraz ewangelizować. Nasze drogi się rozeszły, ale wciąż możemy sobie powiedzieć „cześć”. Zawsze staram się chociaż wysłuchać argumentów drugiej strony. I ostatnio np. zaprosiłam świadków Jehowy na herbatę, gdy zapukali do moich drzwi. A nie zamknęłam je im przed nosem. Ja swojej religii nie zmienię, ale dlaczego nie mam poznać ich? To fascynujące móc poznać sposób, w jaki oni myślą. Myślę, że teraz, gdy przyjęliśmy miliony uchodźców z Ukrainy, Polacy udowadniają światu, że nie są nietolerancyjni i zamknięci na innych. Choć Polacy są kłótliwi. Gdy są wydarzenia tragiczne i dramatyczne potrafimy się zebrać i wspólnie działać, jesteśmy wtedy zgodni, gotowi iść i walczyć czy pomagać. Ale gdy tylko zrobi się spokojniej i nie mamy zmartwień, to zaczynają się kłótnie i podziały. Jako Polacy mamy wciąż lekcję do odrobienia.

Miałaś problem, aby zmieścić się w 6 tysiącach znaków, pisząc esej. To ewenement, bo dziś twoi rówieśnicy mają problem, aby sklecić kilka zdań po polsku.

Pisanie przychodzi mi łatwo, bo jak pan pewnie zauważył, ja uwielbiam mówić. Tak, mam problem, aby zmieścić swoje myśli w wyznaczonych ramach. Zresztą, nie znoszę takich narzuconych ram. To mnie ogranicza, bo muszę mieć z tyłu głowy ostrzeżenie: nie możesz tyle pisać, bo tekst będzie już za długi. Esej konkursowy powstał w kilku wersjach, próbowałam ugryźć temat tak, aby to współgrało ze mną. Każda z nich była zupełnie różna. I ta ostatnia jest najbardziej zgodna z tym, co mam do powiedzenia. Choć teraz coś bym pewnie poprawiła. Z naszego liceum na konkurs zgłoszono jeszcze dwie prace - Kamila Przegalińskiego z klasy maturalnej i Oliwii Brodowicz z III klasy. Nagroda akurat dla mnie była ogromnym zaskoczeniem. Czytając esej Kamila, byłam przekonana, że to on wygra. Gdy ją przeczytałam, to aż usiadłam na łóżku z wrażenia i pomyślałam, że to jest fenomenalnie skondensowane, pokazuje tak ogromny przestrzał historii i jednocześnie jest świetnie zinterpretowane, że moje wewnętrzne przemyślenia nie mają z tym szans. Pisząc, konsultowaliśmy się ze sobą, nie szczędząc sobie krytyki, ale konstruktywnej. Język polski to moja pasja, w przyszłości widzę siebie w zawodach prawniczych. Choć kto wie, co będzie w przyszłości? Może skończę takie studia,a zajmę się zupełnie czymś innym. A literatura? Zostanie ze mną na zawsze, bo jest odskocznią od tego, co jest rzeczywistością.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński