Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bohater z piwem

Mariusz Parkitny
- Przykro mi, że wyzwałem policjantów, ale potrzebowałem ich pomocy do ratowania człowieka - mówił pan Henryk kilka godzin po pożarze. - A mandatu mogliby nie wypisywać.
- Przykro mi, że wyzwałem policjantów, ale potrzebowałem ich pomocy do ratowania człowieka - mówił pan Henryk kilka godzin po pożarze. - A mandatu mogliby nie wypisywać. Marcin Bielecki
Pan Henryk pił na ulicy. Policjant chciał mu wypisać mandat. Nie zdążył, bo karany mężczyzna pobiegł ratować sąsiada z ognia.

Policjanci mandat dali i w raporcie napisali, że sami ocalili człowieka.

- Nie jestem żadnym bohaterem. Zrobiłem to, co trzeba - mówi pan Henryk.

Jednak w tym, co przeżył tej nocy - niecodzienna farsa miesza się z tragedią i bohaterstwem.

Próbował się ogrzać

Nasz komentarz

Mariusz Parkitny

Pan Henryk nie ukrywa, że nie jest święty. Lubi sobie wypić i przekląć. Ale, gdy przyszło ratować człowieka, stanął na wysokości zadania. Nie każdy z nas wykazałby się taką odwagą. Pan Henryk nie czeka na medal i zegarek za odwagę. Pewnie wolałby, gdyby policjanci po prostu darowali mu ten mandat. Zwłaszcza, że próbowali mu podebrać jego piękny czyn.

Wczoraj nad ranem, w bloku przy ul. Krzywoustego w Szczecinie, wybuchł ogień. Dwie osoby zostały ranne. Doszczętnie spłonęło mieszkanie na czwartym piętrze. Należy do 85-letniego Stanisława J., emerytowanego profesora muzyki. Mężczyzna trafił do szpitala w Gryficach. Jego stan jest bardzo ciężki. Prawdopodobnie, aby się ogrzać podpalił gazety na podłodze. Nie miał gazu i prądu, bo nie płacił rachunków.

- Nie odzyskał przytomności - mówi dr Andrzej Krajewski ordynator gryfickiej oparzeniówki. - Ma silne poparzenia, ale najbardziej uszkodzone są drogi oddechowe.

Lżej ranna jest sąsiadka pana Stanisława, która podtruła się trującymi oparami.

Biegł na pomoc

Emerytowanego muzyka uratował pan Henryk. Znają się od dawna. Ich mieszkania dzielą dwa piętra.

Kilka minut przed 3 w nocy pan Henryk z kolegą stał na chodniku, naprzeciw swojego bloku. Pili alkohol. Nadszedł patrol. Policjanci postanowili ukarać ich za picie na ulicy.

- Jak pisali mandat, Rafał zauważył dym z okna - opowiadał reporterom "Głosu" pan Henryk. - Pobiegłem do klatki. Krzyczałem, że trzeba ostrzec ludzi.

Policjant pobiegł za nim. Pan Henryk nie ukrywa, że był pod wpływem alkoholu i znieważył funkcjonariusza.

- Wbiegłem na czwarte piętro - mówił. - Drzwi u Stasia były uchylone. Skacząc po schodach krzyczałem, żeby ludzie się ratowali. Sąsiad leżał w przedpokoju. W środku było pełno ognia. Staś był strasznie ciężki. Zwlokłem go na drugie piętro. Dopiero wtedy włączył się policjant. Zdenerwowałem się i wyzwałem go, bo chciałem, żeby mi wcześniej pomógł.

Mandatu nie przyjął

W gaszeniu pożaru brało udział dwudziestu strażaków. Wszyscy mieszkańcy bloku zostali ewakuowani. Do domów wrócili nad ranem.

Policjanci nie zrezygnowali z wręczenia mandatu.

- Wypisali mi ten druczek - stwierdził pan Henryk. - Ale go nie przyjąłem. Przynajmniej mogliby mnie już nie karać po tym wszystkim.

Policja: jesteśmy bohaterami

Komenda miejska policji rozesłała wczoraj po redakcjach komunikat zatytułowany: "Policjanci uratowali człowieka".

- Podczas patrolowania centrum miasta zauważyli dym wydobywający się z okna. Dzięki ich natychmiastowej interwencji udało im się uratować starszego mężczyznę - potwierdziła w rozmowie z reporterem "Głosu" sierż. Irena Kornicz.

Według niej, policjanci próbowali wejść do mieszkania, ale uniemożliwiał to dym. Jednak wyciągnęli rannego z mieszkania i chłodzili go wodą.

Opowiedzieliśmy tę historię sąsiadom pana Henryka. Byli oburzeni.

- Jak to policja? Przecież to nasz Heniu wyciągnął Stasia z ognia - mówił mieszkający obok sąsiad Stanisława J.

- Mój syn jest bohaterem, a ktoś robi z niego kłamcę. To oburzające - dodał ojciec pana Henryka.

Po naszej rozmowie z panią sierżant, dostaliśmy uzupełnienie pierwszego komunikatu.

"Ustalono, że w akcji ratowniczej aktywnie udział brali mieszkańcy, a w szczególności jeden z nich, który wraz z policjantami wynosił z budynku poszkodowanego w pożarze" - przeczytaliśmy.

Niepotrzebna tragedia

Według sąsiadów, pożaru można było uniknąć. Wielokrotnie informowali administrację i opiekę społeczną o zachowaniach profesora.

- Nie pierwszy raz palił gazety na podłodze - opowiadają. - Dzieci przychodziły do niego tylko po pieniądze. Był sam.

- Rzeczywiście były skargi od mieszkańców. Wyjaśniamy to - powiedziała Alina Masiek z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Szczecinie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński