Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodzinna tajemnica wiodąca ze Szczecina, aż na Kubę. Historia, jak scenariusz filmowy

Leszek Wójcik
Leszek Wójcik
Kilka dni po śmierci matki, Krzysztof Nowakowski dostał od babci starą fotografię. Byli na niej trzej czarnoskórzy młodzi mężczyźni. Na odwrocie zdanie: „Ten w środku, to ojciec Krzyśka Nowakowskiego, syna Marysi". - Zamarłem. Przecież Krzysiek Nowakowski to ja. A potem druga myśl: Jak to, Jan Nowakowski nie jest moim tatą? Czułem, że mój poukładany świat się wali.

Krzysztof Nowakowski szukał ojca osiemnaście lat. Kiedy wreszcie odnalazł swoją rodzinę, ojciec Lazaro Ercia już nie żył - zginął w wypadku motocyklowym. Ale czekała na niego babcia, która nigdy nie zwątpiła w jego odnalezienie.

Spotykamy się u pana Krzysztofa w jego sklepie. Pijemy mocną, czarną jak smoła kubańską kawę (zalaną wrzątkiem tzw. plujkę). On uśmiechnięty, pogodny, z długimi, kręconymi włosami luźno upiętymi gumką tak, by nie opadały na oczy.

- Choć zawsze lubiłem długie włosy, przez całe życie krótko je przycinałem. Chodziło o to, by się mnie nikt nie pytał, dlaczego tak się kręcą. Niczego nie przeczuwałem, instynktownie unikałem tego typu pytań. Ale nie tylko ja byłem na te sprawy czuły. Kiedyś, pamiętam, podczas jakiejś zabawy chłopcy na podwórku zaczęli na mnie wołać „Murzyn". Mama zrobiła z tego wielką aferę. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, po co. Wszystko się wyjaśniło, kiedy się okazało, że nie jestem tym, kim myślałem, że jestem.

Żeby było jasne. Pan Krzysztof wygląda jak „typowy Włoch": śniada cera, czarne włosy. Nic więcej go nie wyróżnia. Może jeszcze nazwisko - na wizytówce stojącej na biurku jest napisane: Krzysztof Ercia.

- Jestem właśnie w trakcie zmiany nazwiska. Ale nie tak zwyczajnie, administracyjnie. Lecz łącznie z zaprzeczeniem ojcostwa mojego ojczyma, Jana, i uznaniem ojcostwa Lazaro. Uznałem, że powinienem. Po tym, czego się o sobie dowiedziałem, myślę, że tak musi być. Każdy z nas przecież chce wiedzieć kim jest. A ja już wiem. I to akceptuję.

Guben

Pan Krzysztof urodził się w 1982 r. w Wałczu. Kiedy jego matka była w ciąży, babcia uprzedzała rodzinę i sąsiadów, że dziecko może się urodzić ciemne, „bo Marysia pije dużo kawy". Ale jak się już urodził, wszyscy odetchnęli z ulgą. Był biały.

Ale mógł się urodzić czarny. Jego ojciec Lazaro Ercia był przecież czarnoskórym Kubańczykiem. Rodzice poznali się w Niemczech, tzn. w Niemieckiej Republice Demokratycznej. W Guben nad Nysą Łużycką pracowali w przędzalni wełny.

- Byli parą. Kryli się z tym, bo jemu nie wolno było nawiązywać żadnych stosunków z Europejczykami. Byli pilnowani przez służby polityczne. Gdyby się wydało, że są ze sobą, Lazaro mógł mieć poważne kłopoty. Wiem od cioci (siostry Jana), która też pracowała w tej fabryce, że byli bardzo zakochani. Powiedziała mi też, że bardzo do siebie pasowali. „Jak dwie połówki", mówiła.

Ale Maria zaszła w ciążę. Zrezygnowała z pracy i pojechała do Polski. Oboje się umówili, że do Guben wróci już z dzieckiem. Nie wróciła. - Znalazł się adorator, który zaakceptował jej ciążę. Miał pieniądze, atrakcyjny zawód. Została z nim. Nigdy już nie zobaczyła swojej pierwszej miłości.

Lazaro nie mógł przekroczyć granicy z Polską, więc czekał w Guben. A kiedy skończył mu się kontrakt, wrócił na Kubę. Założył rodzinę. Urodziła mu się córka. Ostatnie lata życia spędził na wojnie w Angoli. Dwa miesiące po powrocie do domu, zginął w wypadku motocyklowym - za zarobione w Niemczech pieniądze kupił sobie MZ-tkę.

- Tego wszystkiego dowiedziałem się dużo później. Kiedy babcia dała mi jego fotografię, nawet nie wiedziałem, jak ojciec ma na imię. Ale zacząłem go szukać. Dziś wiem, że w ten sposób w jaki się do tego zabrałem nie mogłem go znaleźć, ale się uparłem. Każdego poznanego Kubańczyka prosiłem o pomoc, nawet profesora Akademii Sztuki w Szczecinie, Jorge Lois Valcarcel Gregorio, który podjął próbę. Niestety się nie udało. Ambasada też niewiele zrobiła.

- Przyszedł w końcu moment, że zrezygnowałem. Po prostu sobie odpuściłem. I dopiero, kiedy przeczytałem książkę Anthonego DePalmy: „Kubańczycy. Zwykli ludzie w niemożliwym kraju" postanowiłem, że spróbuję jeszcze raz. Ostatni. Ale inaczej. Teraz skupiłem się na Internecie. Znajdowałem przypadkowe grupy na Facebook-u i pisałem: „Szukam ojca na Kubie".

O dziwo, był odzew. Niestety same falstarty. Dopiero 13 sierpnia 2022 r., o godz. 5 rano w sobotę do pana Krzysztofa przychodzi wiadomość na Messenger. Jedno zdanie w dwóch językach, po angielsku i hiszpańsku: "Jestem Twoją siostrą".

Dwa baloniki

- Natychmiast odpisałem: „Potwierdź". Ona przysłała mi zdjęcie mojej mamy i jej ojca, który okazał się też moim. Wtedy, patrząc na tę fotografię, po raz pierwszy, tak naprawdę, głęboko w sobie, poczułem, że patrzę na swojego tatę. Nie miałem już wątpliwości.

To wtedy pan Krzysztof dowiedział się, że ojciec nie żyje. - Ledwo go odzyskałem, a już go straciłem.

Siostra pana Krzysztofa ma na imię Yaimara. Jest młodsza o 3 lata. Kilkanaście lat temu uciekła z Kuby - obecnie mieszka w Miami na Florydzie.

- Pojechałem do Stanów z żoną i córeczkami.

Nasz rozmówca nie chce mówić o emocjach, ucieka od tego. Zapytany, zmienia temat.

- Trzymała w ręku dwa różowe baloniki. Od razu ją poznałem. I to wcale nie przez te balony - to nie był rekwizyt, po którym mieliśmy się znaleźć (śmieje się). Tam, na lotnisku, kiedy na nią spojrzałem, wiedziałem, że to jej szukam. Stała w tłumie innych ludzi i patrzyła na podróżnych wychodzących z hali przylotów. Spojrzeliśmy na siebie w tym samym momencie. Miała w sobie coś znajomego. Nie wyglądała jak obca. Jak inne stojące obok niej osoby.

- Język. To była jedyna trudność. On nie znał hiszpańskiego na tyle dobrze, by swobodnie rozmawiać o sprawach, o których chciał mówić, a ona w ogóle nie znała polskiego.

- A mimo to przegadaliśmy pełne dwa tygodnie, cały mój pobyt w USA. Poznawaliśmy się. Nadrabialiśmy zaległości. Dopatrywaliśmy się podobieństw. I różnic - przecież wychowywaliśmy się w dwóch różnych światach.

Już wtedy zdecydowali, że muszą wykonać badania DNA. - Codziennie, przez dwa tygodnie wybieraliśmy się do laboratorium, by je wykonać. I w końcu nie poszliśmy. Myślę, że tak naprawdę chcieliśmy je zrobić i nie chcieliśmy. Po prostu się baliśmy. Że się okaże, że jesteśmy tylko przypadkowo poznanymi znajomymi. Że popsujemy to, co już się między nami stało. Zniszczymy coś, co już zaakceptowaliśmy. Myślę, że wtedy nie byliśmy jeszcze na to gotowi.

Badanie pan Krzysztof zrobił w Polsce. Potwierdziło pokrewieństwo. Niezaprzeczalnie są rodziną.

Po powrocie na Kubę Lazaro Ercia nie ukrywał, że za oceanem zostawił syna. Nie ukrywał tego nawet przed swoją nową partnerką - to dlatego Yaimara wiedziała o istnieniu Cristobala. Babcia obojga ponoć przez całe swoje życie nie przestała wierzyć, że się ten „nasz chłopak odnajdzie".

- Mówiła, że się „zagubiłem". Byłem synem jej zmarłego syna. Pewnie to jeszcze bardziej pobudzało jej tęsknotę za mną.

Cienfuegos

Na Kubę pojechał sam. W Hawanie odebrał go z lotniska brat ojca z kuzynem. Stamtąd pojechali 250 km do Cienfuegos, na południowym wybrzeżu Kuby.

- Byłem pierwszy raz w tropikach. To na pewno potęgowało moje doznania, bo cały mój pobyt tam odbieram, jak jakiś sen.

Dziwiło nawet samo miasto. Nie małe, prawie 200-tysięczne z historycznym centrum wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

- A babcia mieszkała jak na wsi, przy niewybrukowanej ulicy, po której wałęsały się wychudzone psy. Jak zobaczyłem domek, w którym mieszkała, to natychmiast pomyślałem: „Chata wuja Toma" - drewniana, kryta strzechą, z przytuloną do niej stajnią z zabiedzonym koniem i kurnikiem z kogutami przygotowywanymi do walk - ale tam nie pozwolili mi zaglądać, mówili, że nie chcą mnie narażać.

Kiedy stryj z kuzynem go przywieźli, była już ciemna noc. W chacie byli wszyscy: rodzeństwo taty, bliżsi i dalsi kuzyni, sąsiedzi. I babcia. Malutka, szczuplutka, pełna energii kobietka. Przyjazd Cristobala był sensacją na całą okolicę.

- Na drugi dzień sąsiadka oprowadzała mnie po dzielnicy wszystkim tak samo przedstawiając: „syn Lazaro". A oni wiedzieli o kogo chodzi. Witali jak swojego.

I znów ta nieszczęsna bariera językowa.

- Pierwsze minuty były krępujące dla obu stron. Ale jednocześnie panowała taka naturalna atmosfera. Choć były momenty, że zapadała cisza, czuliśmy się rodziną.

Jego przyjazd był wydarzeniem - przyjeżdżał przecież „zagubiony" Crostobal, na którego babcia czekała całe lata (zmarła miesiąc po jego wyjeździe). Dlatego podwójnie się starali, by przyjąć gościa godnie. To nie była dla nich tania wizyta.

- Tamtego wieczora czekała na mnie zakazana na Kubie konina. Do tego ryż, fasola i woda. W ich świecie, to uczta.

Pierwsza noc? - Spokój. Niezwykła, głęboka cisza. A nad ranem pianie koguta i przygotowane już śniadanie: omlet, bagietka i papaja. I na koniec kawa z ogromną ilością cukru. Mówię o tym nieprzypadkowo. Kiedy teraz na ostatnie święta Bożego Narodzenia przyjechał do nas do Szczecina kuzyn Carlos, w rozmowie wyszło, że na tego omleta wydali wtedy majątek - tam jajka to rarytas. Dodam, że był przedobry.

Jedna fotografia

Stare, czarno-białe zdjęcie z początku lat 80. całkowicie zmieniło życie pana Krzysztofa. Choć wciąż nie zna odpowiedzi na wiele pytań, pogodził się, że niektórych nigdy nie otrzyma. Wciąż je jednak zadaje i sam próbuje odpowiadać.

- Cały czas się zastanawiam, dlaczego mama nie wróciła do Guben, przecież się kochali. Przestraszyła się presji otoczenia? To były inne czasy, mała miejscowość, biała kobieta z czarnym mężczyzną. Myślę, że to by się wiązało z dużym „zainteresowaniem". Nie każdy by to udźwignął. Nie mi to oceniać. Ale równie dobrze mogło być tak, że była jeszcze jakaś inna tajemnica, której nigdy nie poznam. Może mama wiedziała coś, co nie pozwoliło jej wrócić?

- Nie mam pretensji do mamy. Z mojego punktu widzenia dobrze się stało, że podjęła taką, a nie inną decyzję. Cieszę się, że żyję w Polsce - to dobra strona tej historii. Ale, czy z jej perspektywy to było esta bien? Nie każdy ma szczęście zaznać prawdziwej miłości, a ona od niej uciekła. Czy potem żałowała? Tęskniła? Była szczęśliwa?

- Wciąż czuję, że jestem trochę zły, że przez całe życie nie mówiła prawdy - że ukrywała przede mną takie ważne sprawy. Przez to odebrała mi tożsamość, o którą musiałem później walczyć tyle lat. Swoją drogą to jest inspirujące, że dążymy do jej odkrycia mimo przeciwności. Nie wiedząc, co odkryjemy na końcu drogi.

Pytam jeszcze - co pan odkrył na końcu drogi?

- To trochę tak jak z budową domu na niestabilnym fundamencie - wszyscy wiedzą, że dom może runąć, ale nie wiedzą, kiedy i jak. Dążyłem do naprawienia mojego „fundamentu", bo nie wiedząc dlaczego, było MI to bardzo potrzebne. Jak to na mnie wpłynęło? Zmieniło wszystko i nic jednocześnie. Cały czas jestem tym, kim byłem, z tą różnicą, że dopiero teraz wiem kim jestem.

od 7 lat
Wideo

Krzysztof Bosak i Anna Bryłka przyjechali do Leszna

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński