MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Niedokończony, ale zrealizowany

Małgorzata Annusewicz
Jan Kanty Pawluśkiewicz (ur. 13 października 1942 w Nowym Targu) - muzyk, kompozytor, związany m.in. z grupą Anawa, Piwnicą pod Baranami i Teatrem STU. Autor muzyki teatralnej i filmowej (m.in. do filmów Kazimierza Kutza). Współpracował z Markiem Grechutą. Twórca Nieszporów ludźmierskich.
Jan Kanty Pawluśkiewicz (ur. 13 października 1942 w Nowym Targu) - muzyk, kompozytor, związany m.in. z grupą Anawa, Piwnicą pod Baranami i Teatrem STU. Autor muzyki teatralnej i filmowej (m.in. do filmów Kazimierza Kutza). Współpracował z Markiem Grechutą. Twórca Nieszporów ludźmierskich. Andrzej Szkocki
Rozmowa z Janem Kantym Pawluśkiewiczem
Niedokończony, ale zrealizowany
Andrzej Szkocki

(fot. Andrzej Szkocki)

- Przyjechał Pan do Szczecina, by uczestniczyć w jubileuszu kabaretu Czarny Kot Rudy i otwarciu wystawy swoich prac. I nawet pan zaśpiewał.

- No cóż, zostałem zaproszony, by w gronie przyjaciół zaśpiewać piosenki, które mam opanowane w sensie tekstu. Bo mam kolosalną w tym względzie tremę. Jestem bardzo blisko braku zdolności w zapamiętywaniu tekstów. Andrzej Wajda mówi o sobie, że nie potrafi obcych słów zapamiętać. Podobnie jest u mnie. W związku z tym nigdy w szkole nie mogłem rzucać się na popisywanie deklamacją czy śpiewaniem z pamięci. Natomiast tutaj - proszę! Pomysł Adama Opatowicza był bardzo zuchwały, bym na tak wyśmienitej uroczystości, przy tak znakomitych gościach: Marii Czubaszek, Andrzeju Poniedzielskim, Magdzie Umer, zaśpiewał. No, ale cóż. Jednak zanim zaśpiewałem w Kocie Rudym, otworzyłem wystawę swoich 13 prac w Art Galle - galerii Joli Szczepańskiej, która mnie zaprosiła i zmobilizowała do pokazu. Tutaj prezentuję najnowszy cykl z serii żel-art pod tytułem "Parasolnie płyną w sztolnie". Jest dodatkowo praca, która w Szczecinie ma swój prapremierowy pokaz - "Soba", czyli makaron gryczany. Rozpoczyna ona najnowszy cykl "Sensy, byty, mary".

- Szczecin to także rodzinna tajemnica...

- To miasto traktuję jako bardzo bliskiego znajomego. Dlatego, że łączą mnie z nim emocjonalne związki. Pierwszy to sytuacja, kiedy poznałem dziesiątki lat temu Witolda Chromińskiego, wspaniałego człowieka, pisarza i i fotografika. Miałem przyjemność bywać u niego w domu przy ulicy Wojska Polskiego 210 czy 215. To jest niesłychana historia. Pan Chromiński wyciągnął mojego ojca ze śmiertelnego zagrożenia podczas okupacji. Potem się lata nie widzieli. Poznałem go jako młody człowiek, miałem może 16-17 lat. Jednak do końca tajemnica uratowania ojca przed śmiercią nie jest mi znana. Żaden z panów jakoś nie chciał wracać do tamtych lat, ja nie miałem śmiałości, by wypytywać, a teraz obaj już nie żyją. Druga historia ma związek z muzyką. Pierwsze nagranie w życiu, które zrobiliśmy z Markiem Grechutą, i które ukazało się na antenie radia, zrobiliśmy właśnie tu, w Szczecinie. Śpiewaliśmy wtedy piosenkę w remizie w Świnoujściu, podczas kolejnej FAMY. Potem, wiele lat później, były "Nieszpory Ludźmierskie", Czarny Kot Rudy, muzyka do spektakli: "Ogród do rozkoszy" i "Sen nocy letniej".

Niedokończony, ale zrealizowany
Andrzej Szkocki

(fot. Andrzej Szkocki)

- Czarny Kot Rudy to namiastka krakowskiej Piwnicy pod Baranami?

- To szlachetna zazdrość, by mieć piwnicę. Andrzej Poniedzielski twierdzi, że należy się Adamowi medal za to, że na tak trudnym gruncie stworzył coś tak niebywałego. Te tłumy na jubileuszowych uroczystościach mówią same za siebie. W Piwnicy także tak jest, że miejsc jest na 100 osób, a bywa w niej i 150. I to cieszy. Tym bardziej, że takie spotkania czy właśnie wernisaże są wyjątkowo trudne towarzysko. Tutaj trzeba spotkać się z ludźmi, porozmawiać, podzielić poglądami, coś skomentować, spojrzeć na siebie. Trzeba wykazać się jakąś wiedzą. A na koncercie czy w kinie wystarczy przyjść, usiąść w fotelu, słuchać. Byleby tłumy nie wymusiły okrzyku, jak to było w Stanach podczas objazdowej prezentacji filmu, gdzie ludzie jak śledzie stali w tłumie, aż jeden z nich krzyknął: no dobrze, ale odwróćcie mnie przynajmniej tworzą do ekranu.

- Czuje się pan bardziej architektem, muzykiem czy plastykiem?

- Jestem przede wszystkim architektem, bo architekturę dociągnąłem do końca, nie tego szczęśliwego, ale jednak końca, natomiast szkołę muzyczną zacząłem i ukończyłem na etapie średnim. Mam szczęście w życiu, jestem architektem skończonym, ale niezrealizowanym, natomiast muzykiem nieskończonym, ale zrealizowanym. W muzyce rozpocząłem pracę trochę z przymusu. W kabarecie trzeba było szybko komponować piosenki. Marek Grechuta miał ich wiele, ale trzeba było jeszcze więcej aranżować. I tak zająłem się piosenkami i jakoś poszło. Natomiast w wypadku plastyki, o której mówimy, pracuję 10 lat. Przez mojego koleżkę zostałem zaproszony, by zorganizować wspólny wernisaż. Ponieważ termin był napięty, w ciągu trzech tygodni trzeba było wszystko przygotować solidnie, z pracami. Nie było wyjścia. Trzeba było usiąść i popisywać się talentem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński