Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zygmunt i Michalina

Elżbieta Lipińska
Michalina i Zygmunt Saje wraz z synkiem Zygmusiem.
Michalina i Zygmunt Saje wraz z synkiem Zygmusiem. Archiwum rodzinne
Historie zaklęte w starych fotografiach bywają niekiedy fascynujące. Zwłaszcza, jeśli żyją ci, którzy zostali na nich utrwaleni.

Mały chłopczyk z fotografii to 91-letni dziś Zygmunt Saje z Klasztornego koło Choszczna. Pani i Pan obok to jego rodzice - Michalina i Zygmunt. Wcześniej mieszkali w Moskwie i tam właśnie na świat przyszedł ich synek.

- Trudno byłoby teraz zlokalizować miejsce, w którym się urodziłem. Nie był to szpital, lecz... stóg siana. Rodzice podróżowali i mamę złapały nagłe bóle. Ja byłem bardzo chorym noworodkiem i nie rokowano mi większych nadziei na dalsze życie - uśmiecha się starszy pan, który imię otrzymał po ojcu. Kiedy Polska odzyskała niepodległość, wrócili do Warszawy, skąd pochodzili jego rodzice.

Grób ojca ma na Powązkach

Zygmunt Saje, ojciec kilkuletniego Zygmusia, był oficerem policji konnej w Warszawie i zginął w wypadku, który zdarzył się podczas zawodów hippicznych. Został pochowany na Powązkach.

- Nie wiem dokładnie, skąd pochodzi rodzina mojego taty - opowiada pan Zygmunt. - Mój dziadek był lekarzem w Tworkach i pisał się jeszcze Say'e. Mieszkał w Warszawie.

Jego synowie: Zygmunt i Adam, używali już obecnej formy nazwiska.
Swego ojca pan Zygmunt w zasadzie nie pamięta, znał za to doskonale wuja Adama - lekarza w warszawskim szpitalu Dzieciątka Jezus.
Matka pana Zygmunta przed zamążpójściem była pielęgniarką w Tworkach. Po śmierci męża najpierw wychowywała syna sama, potem ponownie wyszła za mąż - za Stanisława Cebo.

Rodzina przeprowadziła się do Brześcia. Tam Zygmunt został wysłany do Państwowej Szkoły Budowy Maszyn w Grudziądzu. - Rok chodziłem także do szkoły handlowej - mówi. We wrześniu 1939 roku matkę i dwie siostry wywieziono na Syberię. Ojczyma zabili żołnierze NKWD. Jest pochowany w Miednoje.

Został żołnierzem generała Kleeberga

Jako szeregowiec - telegrafista pan Zygmunt trafił do niemieckiej niewoli w Laskowicach, a stamtąd do obozu w Woldenbergu, czyli w dzisiejszym Dobiegniewie, który znajduje się zaledwie kilka kilometrów od Klasztornego.

Był elektrykiem i mechanikiem, więc został wywieziony na roboty przymusowe do Neubranderburga. Potem trafił do majątku barona von Eschün w miejscowości Liebenow koło Prenzlau.

- Znam język niemiecki i rosyjski, więc często służyłem jako tłumacz - mówi starszy pan. Tam poznał swoją przyszłą żonę. Stanisława Gabryś z Krzyworzeki koło Wielunia zaimponowała mu urodą i charakterem. Znajomość nie utrzymała się jednak długo, bo jeńców wysiedlono do innego majątku. Żołnierze znaleźli się w Strassburgu Ukemark. Tam zostali wyzwoleni przez Rosjan.

Pieszo wrócił do Polski

Niezwykłe zrządzenie losu sprawiło, że kolejny raz spotkał tę tamą śliczną dziewczynę, którą poznał w niewoli. Postanowili razem wrócić do kraju. Przyłączyła się do nich dwójka znajomych.

Szli razem pieszo przez Passewalk, Szczecin, Stargard, Choszczno i Bierzwnik. Dotarli do Klasztornego, odpoczęli kilka dni i ruszyli do stacji kolejowej w Woldenbergu, czyli znanym nam już Dobiegniewie. Niestety, tutaj podróż się zakończyła.

- Dziewczyny zobaczyły ludzi na dachach i zderzakach pociągów, więc się wystraszyły. Ze Stasią byliśmy już w sobie bardzo zakochani i wróciliśmy do Klasztornego - mówi Zygmunt Saje. Na Boże Narodzenie pobrali się. Nikogo z rodziny na weselu nie było, a świadkami na ślubie zostali przyjaciele z pieszej wędrówki, czyli Władysława i Bolesław Bulerowie. Oni także się pobrali i zostali już w Klasztornem na zawsze.

Potem pan Zygmunt z żoną pojechali do jej rodzinnej Krzyworzeki. Tam poznał jej rodzinę i doczekał się powrotu z Syberii matki i dwóch sióstr. Pani z fotografii zamieszkała z synem, a siostry Krystyna Pyrzyńska i Stanisława Sidorowicz w Stargardzie.

- Pamiętam babcię Michalinę. To była wspaniała, inteligentna kobieta z zasadami. Moja córka Sandra jest do niej podobna - mówi Elżbieta Tomaszewska z Choszczna.

Jest mężem już od 61 lat

Państwo Saje otrzymali gospodarstwo rolne. Zygmunt prowadził dodatkowo pierwsze kursy motoryzacyjne w Bierzwniku, pracował w choszczeńskiej energetyce i miejscowym SKR-ze. Żona zaś, jako doskonała kucharka, jeszcze do siedemdziesiątego roku życia pomagała organizować uroczystości rodzinne w okolicy.

Mieli sześcioro dzieci, dwoje im zmarło. Najstarsza jest Ewa Jabłońska, potem Adam Saje, Elżbieta Tomaszewska i Jerzy Saje. Obie córki mieszkają w Choszcznie, Adam w Gorzowie Wielkopolskim, a Jurek w Klasztornem. Państwo Saje mają dziesięcioro wnuków oraz siedmioro prawnuków.

- Tak się złożyło, że obie z siostrą mamy mężów o imieniu Jerzy. Tak samo ma na imię nasz najmłodszy brat. Nieraz w rozmowie mama dla odróżnienia podkreśla: Jurek Ewy, Jurek Eli i mój - śmieje się Ewa Jabłońska.
Zygmunt Saje ze swoją ukochaną żoną świętowali niedawno 61. rocznicę ślubu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński