Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie kobiety bez piersi

Wioletta Mordasiewicz, 11 marca 2005 r.
Wioletta Mordasiewicz
"Ma pani raka piersi, trzeba amputować" - dla każdej, kobiety, taka diagnoza lekarska była wyrokiem. Myślały, że to koniec. Że jeśli nawet uda się pokonać raka, nie będą mogły żyć normalnie bez piersi. Po kilku latach stwierdzają, że się myliły.

Każda z naszych bohaterek inaczej zareagowała na wiadomość o tym, że ma raka. Od paniki i płaczu poprzez strach czy też udowadnianie sobie i innym, że przecież nic złego się nie dzieje. Dopiero po jakimś czasie przychodziła refleksja, nadzieja i wola walki.

Anna

Anna Niedzielska o tym, że ma raka piersi dowiedziała się w listopadzie 2001 roku. Miała wtedy 52 lata. Poszła do lekarza, bo dokuczały jej uderzenia gorąca, charakterystyczne dla okresu przekwitania. Myślała, że wizyta u specjalisty skończy się wypisaniem recepty na leki hormonalne. Wyniki konsultacji ją przeraziły.

Diagnoza lekarska brzmiała - rak. Guzy miały wielkość śliwek. Było ich sporo. Zaczęły się badania: mammografia, USG i biopsja. Na wyniki trzeba było dwa dni. Były to dwa długie dni koszmarnego oczekiwania.

- Zadzwoniłam i usłyszałam, że rak jest złośliwy - opowiada pani Anna. - Że trzeba szybko amputować pierś. Operacja miała się odbyć za dwa tygodnie. Przez ten czas nie mogłam jeść, pić i spać. Tuż przed pójściem do szpitala przygotowałam w domu teczkę z dokumentami, m.in. polisy ubezpieczeniowe. Byłam przekonana, że do rodziny już nie wrócę. Zoperowano mnie w piątek trzynastego. Strasznie się bałam. Kobiety w szpitalu odmawiały za mnie zdrowaśki. Na stole operacyjnym przywiązano mi nogi i ręce. Złapałam powietrze w płuca, chciałam jeszcze coś powiedzieć. Nie zdążyłam. Gdy obudziłam się z narkozy miałam jeszcze nadzieję, że to wszystko jest snem. Niestety, po lewej stronie czułam ogromny ból... Strasznie wtedy płakałam. Miałam potworny żal do wszystkich i do Boga również. Zadawałam sobie pytanie - dlaczego ja?

Nie czuje się gorsza

Pani Anna przez 1,5 roku nie oglądała się w lustrze. Nie chciała patrzeć na ranę, bo bała się tego widoku. Jak wychodziła z kąpieli i stawała przed lustrem zasłaniała się ręcznikiem.

W końcu myśl, żeby zacząć się oswajać dojrzała na tyle, że postanowiła popatrzeć. Nie wyglądało źle. Z czasem oswoiła się też z tym, że nie ma jednej piersi. Nosi specjalne staniki z kieszonką, do której wkłada protezę.

- Mąż nigdy nie dał mi odczuć, że jestem jakaś gorsza - mówi pani Anna. - Rodzina cały czas podtrzymuje mnie na duchu. A najbardziej koleżanki ze Stowarzyszenia Kobiet Po Mastektomii "Stokrotka". Jestem bardzo wdzięczna Halinie Gutowskiej, naszej pani prezes, że mnie namówiła, by wstąpić do stowarzyszenia. Po rekonwalescencji wróciłam do pracy. Chciałam być między ludźmi, żeby nie myśleć o swoim problemie. Potem miałam dość. Obecnie jestem na rencie i dbam o zdrowie. Co 3 miesiące jeżdżę na wizyty kontrolne, co pół roku na mammografię. Wykonuję ćwiczenia, nie dźwigam, nie myję okien. Na lewej ręce nie noszę biżuterii, żeby mnie nie uciskała. Rozważam pomysł rekonstrukcji piersi, choć bardzo się boję. Kobiety, które miały raka piersi, są jak bomby z opóźnionym zapłonem. W każdej chwili mogą wybuchnąć.

Anna Niedzielska nie miała przerzutów na węzły chłonne. Nie przechodziła zabiegów radioterapii i chemioterapii. Półtora roku po zabiegu mastektomii guz pojawił się w prawej piersi. Na szczęście nie był złośliwy.

Wiesława

Wiesława Balik miała 39 lat gdy straciła pierwszą pierś. Guzka wyczuła palcami. Był już duży. Stało się to tuż przed świętami Bożego Narodzenia w 1982 roku. Święta przeżyła ze świadomością, że są dla niej ostatnie. Nie pomagało pocieszanie. Wiedziała swoje. Biopsja wykazała, że rak jest złośliwy. Operację zaplanowano na 6 stycznia.

- Jak leżałam w szpitalu kobiety po zabiegach przekonywały mnie, że będzie dobrze - mówi pani Wiesława. - Po amputacji piersi rana bardzo bolała. Nie płakałam z żalu, że zostałam pozbawiona atrybutu kobiecości. Dopiero gdy wróciłam do domu, zamknęłam się w łazience i przepłakałam cały dzień. Potem przyszła refleksja, że powinnam się przecież cieszyć, bo nie mam przerzutów na węzły. Że nie będzie radioterapii i chemii. Wyznaczono mi wizyty kontrolne co pół roku.

Rak z przerzutami

Dobrze było przez 5 lat. Pani Wiesława straciła czujność. Przestała odwiedzać lekarza. Pewnego dnia wyczuła coś na drugiej piersi. Pojechała zrobić badania. Biopsja wykazała, że ma przerzuty na drugą pierś. Lekarze powiedzieli, że nie trzeba amputować. Guzek chcieli wyciąć. W trakcie zabiegu okazało się, że musi być zrobiona mastektomia. Dotąd nie spotkała kobiety bez obu piersi.

Pani Wiesława była zdruzgotana. Zastanawiała się jak będzie dalej żyć. Przeszła chemioterapię, która trwała 8 miesięcy. Potem profilaktycznie usunięto jej jajniki i jajowowody. Zaczęły się kłopoty ze wzrokiem.

W rodzinie pani Wiesławy trzy osoby zmarły na raka. Musi być pod stałą opieką genetyków.

- Po operacjach bardzo cierpiałam - wspomina. - Miałam też wstręt do zapachów. Nie mogłam wąchać płynów dezynfekujących, farb, a nawet niektórych dezodorantów. Mąż śmiał się i nie dowierzał, że wszystkim pachnie, a tylko mnie przeszkadza. Nie chciałam nosić żadnych protez. Bo niby po co? Ale potem się przełamałam. Gdy straciłam pierwszą pierś nie było takich protez jak dziś. Nie można było też kupić wygodnych biustonoszy. Pamiętam jak kiedyś schyliłam się nad wanną, a tu chlup do wody. Twarda gula często wypadała. Teraz mam bardziej nowoczesne i wygodne. Ale w związku z tym, że miałam kiedyś większe piersi, protezy muszę wymienić. Są za małe w stosunku do wagi mojego ciała. Przez to cierpi kręgosłup. Rodzina mnie wspiera. Widziałam kobiety, od których mężowie się odwrócili po operacji. Rany na ciele się goiły, ale z psychiką było gorzej.

Mirosława

Mirosława Ler dowiedziała się o chorobie w wieku 57 lat. Zupełnie przypadkowo. Jej syn przeczytał w gazecie o badaniach mammograficznych dla kobiet po 50-tce. Nie chciała jechać.

Twierdziła, że jest zdrowa. Syn nie dał za wygraną. Po pierwszym badaniu, było drugie i trzecie. Wynik USG potwierdził, że rak zaatakował lewą pierś. Było to w listopadzie 2000 roku. Biopsja i 10-dniowy okres oczekiwania na wyniki. Guz był niewielki, miał 1,5 cm.

Lekarze podjęli decyzję, że go wytną. W trakcie operacji zmienili decyzję. Okazało się, że trzeba wykonać mastektomię. Amputowano pierś i 12 węzłów chłonnych. 28 grudnia przeszła pierwszą chemioterapię. Potem była druga.

Straciła włosy

Zabiegi nie pozostały bez wpływu na organizm.

- Pewnego dnia weszłam do łazienki i ręką zdjęłam wszystkie włosy z głowy - wspomina pani Mirosława. - Byłam łysa jak kolano. Żyłam jak w transie, jakby to wszystko dotyczyło kogoś innego. Rana była brzydka. Pamiętam jak pojechałam na wizytę kontrolną do szpitala na Golęcinie. Jeden z lekarzy zapytał "kto panią tak zeszpecił?". Dużo pomogła mi córka. Jest pielęgniarką. Robiła opatrunki, nadzorowała wykonywanie ćwiczeń. Nie brałam żadnych leków uspokajających. Wiedziałam, że sobie poradzę.

Pani Mirosława była twarda. Również dla członków najbliższej rodziny. W domu wprowadziła zakaz rozmów na temat jej choroby. Nie chciała litości. Była bardzo podejrzliwa, potrafiła nawet rzucić jakimś przedmiotem gdy syn, córka lub mąż spojrzeli nie tak. ]

Tymczasem rodzina była bardziej przerażona od niej. Bała się najgorszego. Tym bardziej, że mama pani Mirosławy zmarła na raka w wieku 50 lat.

- Byłam dla nich bardzo niedobra i złośliwa - przyznaje. - Mam teraz wyrzuty sumienia. Ale pozwolili się przeprosić i wszystko mi wybaczyli. Po chorobie życie się przewartościowało. Sprawy niegdyś ważne stały się bagatelne, niewarte uwagi. Chcę jeszcze wiele rzeczy zrobić, zobaczyć i zwiedzić ciekawe miejsca. Z koleżankami - amazonkami ze "Stokrotek" śmiejemy się, że mamy wyroki w zawieszeniach.

Mąż dotąd nie widział pooperacyjnej rany i blizny. W domu wszyscy wiedzą, że nie mogą wchodzić do łazienki, gdy jest w niej pani Mirosława. Przekonała się, że dla rodziny nie ma znaczenia to, że nie ma jednej piersi. Czytała artykuły o różnych reakcjach mężczyzn, których żony straciły piersi. W jej życiu nic się nie zmieniło. Tylko przed badaniami kontrolnymi przeżywa stres. Wtedy uporczywie powtarza sobie "mam raka, ale rak nie ma mnie".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński