Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie bez mamy

Krystyna Pohl
Helena Dąbrowska z synem Andrzejem i wnukami. Zdjęcia w albumie przypominają, że kiedyś Tereska była z nimi i stanowili szczęśliwą rodzinę.
Helena Dąbrowska z synem Andrzejem i wnukami. Zdjęcia w albumie przypominają, że kiedyś Tereska była z nimi i stanowili szczęśliwą rodzinę.
Tereska zaginęła w listopadzie. Dokładnie wieczorem, w niedzielę, osiemnastego.- Wtedy widziałem żonę po raz ostatni - mówi Andrzej Dąbrowski. - Podwiozłem ją samochodem do szpitala psychiatrycznego w Zdrojach.

Tereska była w domu na przepustce i przed osiemnastą musiała tam wrócić. Wysiadła przed bramą, mówiła, że się przejdzie. Niestety, na oddział nie dotarła. A mnie szpital powiadomił o tym dopiero następnego dnia po południu.
Andrzej chowa twarz w dłoniach. Nie może zrozumieć dlaczego tak kochana żona zostawiła jego i dwójkę ich dzieci. W głowie kłębią się czarne myśli, może ją porwali, uprowadzili, wywieźli, zabili. No bo przecież z własnej woli nie mogła im zrobić takiej krzywdy. Chyba, że cierpi na amnezję czyli wszystko i wszystkich zapomniała.
Pięcioletni Grześ początkowo często pytał o mamę. Ostatnio przestał. Trzyletniej siostrzyczce Gosi powiedział nawet, że mama już do nich nie wróci. Gosia pokazuje zabawki kupione przez mamę i zapowiada, że jak mamusia przyjdzie, to kupi jej jeszcze ładniejsze.
Dziećmi opiekuje się mama Andrzeja, Helena. Ma prawie siedemdziesiąt lat i szwankujące zdrowie, ale przecież nie zostawi syna i wnuków bez pomocy.
-Co te robaczki zawiniły, że coś takiego je spotkało? - pyta ze łzami. - Grześ przestał jeść, jest taki bladziutki. Ani w przedszkolu nic nie chce, ani w domu. Wczoraj syn poszedł z nim do lekarza. Teraz czekamy na wyniki badania krwi.
Andrzej pracuje w stoczni na zmiany. Jest monterem rurociągów okrętowych. Nie chce stracić pracy, więc nie szafuje dniami wolnymi. Ale i tak każdą wolną chwilę poświęca na szukanie żony. Kiedy na chwile usiądzie, to od razu ma wyrzuty sumienia, że nie szuka.
Jeszcze w tamtą listopadową niedzielę z latarką przeszukał przyszpitalne zarośla. Powtórzył to następnego dnia. Zgłosił zaginięcie na policji, ale policjant nie przejął się jego rozpaczą. "Niech się pan tak nie martwi, może z jakimś facetem uciekła. Znajdzie się" - pocieszał. Tymczasem mijają prawie trzy miesiące a Teresy nadal nie ma. Teraz sprawą zajmuje się policyjny detektyw. - Sprawdzamy każdy sygnał, kontrolujemy dworce, duże skupiska ludzkie. Na pewno sprawy nie bagatelizujemy - zapewnia Krzysztof Czaboryk.
Dąbrowski wraz z kolegami, rodziną i znajomymi żony wywiesił prawie tysiąc odbitych na ksero czarno-białych plakatów z podobizną Teresy. Zawisły na ścianach dworców, szpitali, na ogrodzeniach i na budynkach w kilku miastach.
Ze zdjęcia spogląda ładna, lekko uśmiechnięta młoda kobieta. Ma trzydzieści lat, 160 cm wzrostu, błękitne oczy, śniadą cerę. Jest szczupła. W dniu zaginięcia ubrana była w skórzaną, brązową kurtkę z kapturem, zielone spodnie, czarną bluzkę. Ale nie wiadomo, czy nadal jest w takich rzeczach. Nie miała przy sobie żadnych dokumentów ani pieniędzy.
Andrzej przeszukał szpitale, schroniska, dworce, ogródki działkowe, pobliskie zagajniki. Komunikaty o zaginięciu zamieściły lokalne gazety i telewizja.
Na początku grudnia w mieszkaniu przy ul. E. Gierczak w Dąbiu zadzwonił telefon. Odebrała Helena Dąbrowska.
- Dzwonił mężczyzna i mówił, że parę dni wcześniej, przy dużym sklepie, na ulicy 1 Maja widział kobietę ze zdjęcia, naszą Tereskę. Prosiła o pieniądze, była głodna, zziębnięta, mówiła o dzieciach. Zostawiłam je pod opieką sąsiadki i pobiegłam na policję. Oni już wiedzieli o tym telefonie, bo mężczyzna do nich też dzwonił. Boże, gdzie ona się podziewa w taki ziąb, dlaczego tak krzywdzi nas i dzieci?
-Prawdopodobnie żona była pod stocznią - przypuszcza Andrzej. - Pod tamtą bramą, od ulicy 1 Maja, czasem się spotykaliśmy. Być może wtedy, pod koniec listopada, też na mnie czekała. Ale ja w tamtym czasie wziąłem parę dni wolnego.
Był też inny sygnał. Po świętach widziano kobietę na osiedlu Bukowym, kręciła się przy śmietniku. Zapytana mówiła, że ktoś ją tam przywiózł samochodem i szuka koleżanki. Stróż skojarzył kobietę ze zdjęciem w gazecie. Gdy wyszedł po raz drugi już jej nie było.
Tereskę widziano też pod sklepem na Pomorzanach. I na tym ślad się urywa.
Dwunastego grudnia były urodziny Grzesia. Wszyscy mieli nadzieję, że może w tym dniu zadzwoni i chociaż złoży synkowi życzenia. Cisza. Im bliżej było świąt, tym bardziej nadzieja mieszała się z niepokojem. Grześ nie chciał ojca wypuścić do pracy, bo bał się, że może tak jak mama nie wrócić. Andrzej pochłonięty poszukiwaniami zupełnie zapomniał o choince. Kupił ją w ostatniej chwili. Bał się tych świąt i wigilijnej kolacji. Ze względu na dzieci z trudem hamował łzy. Mama wychodziła do kuchni popłakać. Tylko dzieci cieszyły się z prezentów i dużej, kolorowej choinki. I znowu mieli nadzieję, że w takie rodzinne święta Tereska wróci, albo chociaż zadzwoni. Każdy telefon, dzwonek u drzwi powodował przyspieszone bicie serca. Oczami wyobraźni widział jak skulona chodzi zasypanymi śniegiem ulicami. W Wigilię tyle śniegu napadało. Gdzie jesteś pytał, wróć do nas, prosił.

Taka cicha i skryta

Helena Dąbrowska z synem Andrzejem i wnukami. Zdjęcia w albumie przypominają, że kiedyś Tereska była z nimi i stanowili szczęśliwą rodzinę.

Małżeństwem są prawie siedem lat. Poznali się u rodziny Andrzeja pod Terespolem. Ona miała lata dwadzieścia trzy, on trzydzieści. Spodobała mu się drobna, niebieskooka dziewczyna. Córeczka Gosia jest tak bardzo do niej podobna.
Tereska łatwego życia nie miała. Gdy była jeszcze malutka rodzice się rozwiedli, a w niedługo potem umarła mama. Dziewczynkę wychowywały babcia i ciocia. Gdy poznała Andrzeja pracowała jako celniczka. Tą samą pracę wykonywała po przyjeździe do Szczecina. Niewiele opowiadała o swoim dzieciństwie i młodości. Była skryta, małomówna.
W Szczecinie Andrzej miał mieszkanie. Dwa pokoje z kuchnią. Sam kładł kafelki, podłogi, panelami obudował przedpokój. Miał dobrą pracę, kupili samochód.
Poznali się w kwietniu dziewięćdziesiątego piątego, a już w lipcu brali ślub. W następnym roku urodził się Grześ.
-Pierwszy raz choroba dała o sobie znać na początku małżeństwa - opowiada Andrzej. -Wszystkim się zamartwiała, nie mogła się skupić w pracy, wszystko ją denerwowało. Lekarz przepisał leki i wyszła z tego. Po porodzie objawy się nasiliły. Aż trzy miesiące leżała w szpitalu a synkiem zajmowała się mama. Potem znowu było dobrze aż do urodzenia Gosi. Wpadła w poporodową depresję i ponownie została w szpitalu a ja z malutkim dzieckiem przyjechałem do domu. Po pewnym czasie choroba znikła, żona wróciła do pracy. W październiku ubiegłego roku zachorowała na anginę, dostała silne antybiotyki i depresyjne stany wróciły. Znowu szpital. Najpierw miała być przez tydzień, ale lekarze co rusz przedłużali jej pobyt. Była tym bardzo zniecierpliwiona. Nie chciała tam wracać z przepustek. Nie lubiła tego szpitala, prosiła abym tam jej tam nie zostawiał, a ja tłumaczyłem, że to dla jej dobra, że na pewno wyzdrowieje i znowu będziemy razem.

Od wróżki do jasnowidza

Andrzej przechodzi wszystkie stany towarzyszące osobom, których bliscy zaginęli. Najpierw niepokój, lęk, potem żal z nutą pretensji, dlaczego nam to zrobiłaś. W końcu nadeszło poczucie winy. Może popełniłem jakiś błąd, może miała do mnie jakiś żal, a w ogóle po co odwoziłem ją do tego szpitala, którego tak nie cierpiała?
Ktoś kiedyś powiedział, że zaginięcie jest gorsze od śmierci. Rodzina myśli, że bliski im człowiek odszedł, bo został przez nią głęboko skrzywdzony. Czeka na każdą wiadomość, bo nawet najgorsza jest lepsza od żadnej.
Jest regułą, że gdy ginie bliska osoba, to wszyscy, niezależnie od wykształcenia, przekonania, statusu społecznego idą do jasnowidzów i wróżek. Andrzej zrobił to samo.
Byłem u dziesięciu jasnowidzów, radiestetów i wróżek - przyznaje.
Dwukrotnie odwiedził słynnego Jackowskiego w Człuchowie. Za każdym razem wracał z mapką, na której były zaznaczone miejsca, w których należy szukać zaginionej. Raz był to rejon Płoni, raz okolice Stargardu. Szukali i nic nie znaleźli.
Radiesteta spod Stargardu powiedział, że Teresa znajduje się na wschód od domu, całkiem niedaleko, radził przeszukać działki, ogrodowe altanki.
Zajmująca się radiestezją siostra zakonna spod Goleniowa powiedziała, że zaginiona żyje i ma się dobrze. To samo stwierdził radiesteta Adamski z Podjuch. Wróżka ze Słonecznego kazała czekać na wiadomość telefoniczną. "Teresa żyje i pomaga jej kobieta o czarnych włosach". Inna wróżka powiedziała, że Teresa jest w Szczecinie a jej zaginięcie było przygotowane. Dla Andrzeja pocieszające jest to, że wszyscy mówią, iż Tereska żyje.
Wczoraj poszedł do kolejnego radiestety. Ten wysłuchał, obejrzał zdjęcie i też powiedział, że Teresa żyje. "Znajdzie się w ciągu trzech miesięcy. Ale ty człowieku musisz się wyciszyć, oddaj się modlitwom. Przerwij te nerwowe poszukiwania, bo twoja żona odbiera złą energię i dlatego się nie kontaktuje". Andrzej zgłosił się także do telewizyjnego programu "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie".
- I cóż więcej mogę zrobić? - pyta zrozpaczony.

***

Każdego roku ginie w Polsce około 20 tysięcy osób. Wychodzą z domów bez słowa. Przepadają jak kamień w wodę. Zostawiają zrozpaczone rodziny. Dziś piszemy o jednej z tych rodzin. O dramacie poszukiwań, nadziei, o czekaniu na jakąkolwiek wiadomość. Dla poszukujących bliskich nawet najgorsza wiadomość jest lepsza od żadnej. Latem mieszkańców Szczecina poruszyło zaginięcie młodego lekarza Maćka. Nadal nie ma o nim żadnych wieści. Od dwóch miesięcy podobny dramat przeżywa inna rodzina.
Andrzej Dąbrowski, ojciec dwójki małych dzieci tyle czasu szuka żony. Zrobił wiele, właściwie wszystko co poszukujący powinien zrobić. A jednak każdego dnia dręczą go wyrzuty sumienia, że jeszcze nie zrobił wszystkiego. Z policyjnych statystyk wynika, że ponad połowa zaginionych odnajduje się po paru dniach, 20 proc. - po kilku tygodniach, 10 proc. - po kilku miesiącach. Kilku procent nie udaje się odnaleźć. Jednakże ich bliscy nigdy nie tracą nadziei.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński