Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zmasakrowani i podpaleni. Kulisy sprawy pod kryptonimem "Jedwabne"

Mariusz Parkitny, mariusz.parkitny@mediaregionalne
Garaż nr 83 przy ul. Racibora w Szczecinie już nie istnieje.
Garaż nr 83 przy ul. Racibora w Szczecinie już nie istnieje. Andrzej Szkocki
Niektórzy byli tak pobici, że nie mieli siły wstać. Szli na czworakach, a oskarżeni wrzucali ich do środka. Potem garaż podpalili. Dlatego ta sprawa na korytarzach sądowych miała kryptonim "Jedwabne".

Garaż nr 83 przy ul. Racibora w Szczecinie. Wyglądem nie różni się od tysiąca innych w mieście. Tylko wnętrze jest inne. W środku telewizor, mała żarówka. W środku sześć osób. W tym jedna kobieta. Bezdomni. W garażu zrobili sobie namiastkę domu. Nie przypuszczali, że stanie się ich koszmarem.

1 lutego 2007 r. zbierali złom na mieście. Gdy się ściemniło wrócili do domu-garażu. Było ok. godz. 18. Izabela B. i Stanisław P. zaczęli robić kolację. Dla wszystkich. To był dzień, w którym polska reprezentacja w piłce ręcznej grała mecz z Danią. Wypili pół litra wódki. Ok. 22 wszyscy już spali. Drzwi garażu były zamknięte jedynie na skobel. Na noc zostawili tlącą się słabo żarówkę. Zaczęło się po północy. Ktoś otworzył drzwi od garażu. Zaczął krzyczeć, że bezdomni mają u niego dług. Szybko rozpoznali, czyj to głos.

Jatka

32-letni wtedy Józef S. pracował w sąsiednim skupie złomu. Teraz oskarżał bezdomnych, że go okradli. Było z nim dwóch mężczyzn. Razem z nimi wywlókł bezdomnych z garażu. Napastnicy mieli przewagę. Byli dużo młodsi i zaskoczyli śpiących. Przed garażem położyli ich w błocie i kałużach. Wewnątrz została tylko Izabela B. Zaczęła się jatka. Napastnicy zaczęli bić bezdomnych. Najpierw nogami i pięściami. Potem szpadlem i kołkiem drewnianym o grubości - jak to napisano w aktach - nogi stołowej.

- Szpadlem bito w taki sposób jaki wbija się w ziemię - napiszą sędziowie w wyroku.

Oskarżeni bili i grozili bezdomnym. Kto prosił o litość był bity mocniej.

- Młody wykaż się - rzucił w pewnej chwili Józef S. do swojego młodszego kompana. Ten wykazał się bijąc jeszcze mocniej. Bandyci robili sobie przerwy na poczęstunek wódką. Po kolejnym "gwincie" znów zaczynali bić. I tak półtorej godziny.

Izabela B. próbowała bronić katowanych przyjaciół. To nie spodobało się Józefowi S. Zmusił ją do odbycia stosunków oralnych. Potem kazał to samo zrobić z kobietą swojemu kumplowi. Ten się opierał, ale w końcu uległ. Twierdził, że bał się agresji Józefa S.

Skrzywdzona i poniżona kobieta nadal prosiła bandytów o ratunek dla przyjaciół. Ci w końcu ulegli. Pozwolili bezdomnym wejść do środka.

- Niektórzy z nich, wskutek wcześniejszego pobicia, nie mieli siły wstać. Wchodzili zatem do garażu na czworakach, a nawet byli przez oskarżonych tam wrzucani - napisał sąd.

Wyliczenie wszystkich obrażeń bezdomnych zajmuje kilka stron w aktach sprawy. Najciężej ranny został Stanisław P.

- Masywny obrzęk mózgu, mnogie złamania żebra, z uszkodzeniami opłucnej ściennej i trzewnej, odmy opłucnowej, pęknięcia pourazowego miąższu nerki lewej z cechami niewielkiego krwiaka w przestrzeni zaotrzewnowej po stronie lewej oraz rozległych sińców i krwawych wylewów w obrębie głowy - to tylko fragment tego, co bandyci zrobili ofiarom.

Spalimy was

Gdy bezdomni byli już w garażu, oskarżeni zaczęli znosić do środka gazety i szmaty. Potem podpalili je.

- Spalimy was - krzyknął jeden z przestępców.

Potem zamknęli drzwi garażu. Na zewnątrz pozwolili zostać tylko zgwałconej wcześniej Izabeli B. Kobieta znów zaczęła przekonywać napastników, aby się opamiętali. To poskutkowało, bo dwaj kompani Józefa S. najwyraźniej przestraszyli się, tego co zrobili. I zaczęli go prosić, aby otworzył garaż, który już zaczął się palić.

W końcu uległ. Przerażeni bezdomni zaczęli wyrzucać płonące szmaty na zewnątrz i ugasili ogień. W tym czasie oskarżonych już nie było. Bezdomni wrócili do garażu. Rano Izabela B. zauważyła, że Stanisław P. nie oddycha. Ktoś sprawdził mu puls. Nie wyczuł tętna. Kobieta pobiegła do pobliskiego schroniska dla bezdomnych po pomoc. Wezwano pogotowie i policję, ale Stanisław P. już nie żył. Do szpitala trafiło też czterech pobitych jego przyjaciół. Za pogrzeb syna zapłaciła matka.

Po napadzie Józef S. wrócił do domu. Jego dwaj kompani włamali się do altanki ogrodowej i tam zasnęli. Wszyscy byli zakrwawieni. Ich ślady zostały na poduszce i pufie. Zostawili niedopałki papierosów.

Prokuratura całą trójkę oskarżyła o zabójstwo jednej osoby i usiłowanie zabicia czterech kolejnych przez spalenie w garażu.
Józef S. długo nie przyznawał się do napadu. Potem zmienił zdanie i przyznał się do pobicia oraz zmuszenia do czynów lubieżnych. Twierdzi, że większości nie pamięta bo "urwał mu się film".

Bardziej rozmowny był Arkadiusz N. Opowiedział, że jego kompan nagrywał katowanie bezdomnych na telefon komórkowy.

- Zmusił mnie do czynów lubieżnych z bezdomną i groził, że w przeciwnym wypadku będę to musiał zrobić z nim - opowiadał na jednym z przesłuchań.

Józef S. kazał mu też bić bezdomnych łopatą " jej krawędzią w taki sposób, jakby chciał ją w nich wbić".

- W tym czasie Józef wziął jakąś szmatę i zaczął podpalać. Potem była kolejna szmata i następna - wyjaśniał.

Przyznał, że bał się herszta bandy, bo chciał u niego przenocować (24-letni Arkadiusz N. też był bezdomny).

Wyrok

Z relacji Izabeli B. wynika, że oskarżeni przekazywali sobie szpadel, którym katowali bezdomnych.

- Do bicia napastnicy używali między innymi szpadla, który sobie przekazywali, bądź też odkładali na ziemię i brał go następny - zeznawała.

I jeszcze jeden cytat z Arkadiusza N., który mówił o trzecim z napastników, Piotrze I.

- On generalnie okładał wszystkich tych mężczyzn, bo oni leżeli w kupie. Bił ich ostrzem łopaty, jakby chciał ją w nich wbić.

Z całej trójki tylko Józef S. znał ofiary. Sąd uznał, że oskarżeni zaatakowali bez powodu, bo rzekome długi bezdomnych były fikcją.

- Jedyną osobą mającą konflikt z pokrzywdzonymi i to konflikty wynikające raczej z jego wyobrażeń o rzeczywistości niż rzeczywisty i raczej deklarowany w fazie zdarzenia, był Józef S. Pozostali oskarżeni nie znali swoich ofiar - napisali sędziowie w uzasadnieniu wyroku.

Prokurator domagał się 25 lat więzienia. Wyroki zapadły dużo łagodniejsze.

Józef S. i Piotr I. dostali po 10 lat więzienia. Arkadiusz N. - 8 lat więzienia. Sąd uznał, że jego wyjaśnienia były najbliższe prawdy i potraktował to jako okoliczność łagodzącą.

Inaczej niż prokuratura, sąd uznał, że nie doszło w tej sprawie do zabójstwa i usiłowania zabójstwa, a jedynie do pobicia ze skutkiem śmiertelnym. Sąd odrzucił też wątek o próbie spalenia bezdomnych, bo uznał, że oskarżeni dobrowolnie otworzyli bramę garażu.

- Co prawda oskarżeni podpalili szmaty znajdujące się w garażu, a następnie garaż ten zamknęli z będącymi wewnątrz pokrzywdzonymi, a więc można rozważać, że działania te wskazują, iż usiłowali dokonać zabójstwa. Jednakże zanim sytuacja stała się groźna dla pokrzywdzonych garaż otworzyli, umożliwiając jego opuszczenie i zgaszenie płonących szmat. W ocenie sądu, otwarcie drzwi od płonącego garażu stanowiło odstąpienie od dokonania czynu zabronionego, albowiem oskarżeni uczynili to dobrowolnie i zrezygnowali z popełnienia czynu zabronionego w gazie usiłowania niedokończonego - uzasadniali sędziowie Sądu Okręgowego w Szczecinie.

Sędziowie zauważyli, że do przestępstwa doszło bez powodu.

- Dokonując brutalnego zamachu na pokrzywdzonych, działali praktycznie bez powodu, jedynie z chęci wyżycia się. Właśnie brak jakiegokolwiek powodu działania oskarżonych, brutalność i okrucieństwo, zachowania rozciągniętego w czasie - co wskazuje na działanie przemyślane - stanowią okoliczności obciążające.

Oskarżeni chcąc spowodować cierpienia pokrzywdzonych w sposób niewątpliwie bezwzględny i okrutny, nacechowany niezwykle wysokim stopniem agresji, przez długi czas realizowali swój zamiar. Pozostawili obojętnie pobite osoby mając świadomość, że wcześniej zadawali im szereg uderzeń łopatą i drewnianym kołkiem i to uderzeń kierowanych we wszystkie części ciała - zakończyli wyrok sędziowie.

Honor prokuratury

Wyrok nie jest prawomocny. Prokuratura chciała złożyć apelację, ale spóźniła się o trzy dni. Sprawę ujawniliśmy kilka dni temu. Termin na wniesienie apelacji minął 24 sierpnia 2012 r. Do sądu wpłynęła 27 sierpnia.

- Odmówiono przyjęcia apelacji prokuratora ponieważ została wniesiona po upływie ustawowego terminu do jej złożenia - potwierdza sędzia Michał Tomala z Sądu Okręgowego w Szczecinie.

Prokuratura tłumaczy, że zawinił jej pracownik, bo przyłożył pieczątkę z późniejszą datą wpłynięcia uzasadnienia wyroku (13 zamiast 10 sierpnia). A od daty wpłynięcia liczy się 14 dni na złożenie apelacji od wyroku.

- Pracownik został już ukarany, a my złożyliśmy wniosek do sądu o przywrócenie terminu i zażalenie na zarządzenie sędziego o odmowie przyjęcia apelacji - tłumaczy prok. Małgorzata Wojciechowicz z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.

Jeśli sąd nie uwzględni zażalenia konsekwencje będą bardzo poważne. Józef S. będzie mógł wkrótce starać się o przedterminowe warunkowe zwolnienie. Nawet jeśli proces miałby się zacząć od nowa (apelację złożyli też adwokaci oskarżonych), to i tak oskarżeni nie dostaną wyższych kar niż zasądzone w pierwszej instancji. Ma to związek z zasadą prawa karnego - zakazu reformationis in peius.

- Czyli jeśli nie ma apelacji na niekorzyść oskarżonych, to nie mogą oni otrzymać kary wyższej niż w pierwszej instancji. Nawet gdyby doszło do ponownego procesu i to za zabójstwo, czyli przestępstwo zagrożone wyższą karą - tłumaczy mec. Michał Marszał, obrońca jednego z oskarżonych.

W więzieniu oskarżeni może zaczną pracować. Sąd kazał im zwrócić matce Stanisława P. koszty procesu.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński