Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Złowił halibuta-giganta - 196 kilogramów! Ryba wyciągnęła łódź na otwarty Atlantyk

gazetalubuska.pl
Halibut i gigant i wędkarz. Wyciągniecie takiej ryby kosztowało Mariusza Lubkiewicza mnóstwo wysiłku. - Ale tego, co czułem podczas holowania nie da się opisać słowami - mówi szczęśliwy.
Halibut i gigant i wędkarz. Wyciągniecie takiej ryby kosztowało Mariusza Lubkiewicza mnóstwo wysiłku. - Ale tego, co czułem podczas holowania nie da się opisać słowami - mówi szczęśliwy. Fot. Archiwum Mariusza Lubkiewicza
Mariusz Lubkiewicz w Norwegii złowił 196-kilowego halibuta! - Przez półtorej godziny ryba robiła z nami, co chciała. Wyciągnęła łódź na otwarty Atlantyk. A gdy ją ujrzeliśmy, byliśmy przerażeni - opowiada.

Pan Mariusz wraz z grupą dobrych znajomych od kilku lat poluje na rybę swojego życia. - Jeździmy do Norwegii i Szwecji. Nastawiamy się na duże okazy. W tym roku wybraliśmy się do ośrodka Arnoy Brygge w północnej Norwegii, na wyspie Nardarnoya - mówi wędkarz.

Organizatorami wypraw są Ireneusz i Mirosław Guzowscy. - Wszystko załatwiamy z dużym wyprzedzeniem, nawet rok wcześniej - wyjaśnia I. Guzowski. Ekipa nigdy nie jest przypadkowa, to bliscy znajomi. Grupa liczy od czterech do dziesięciu osób. - Chodzi o to, by świetnie się rozumieć i dogadywać. Te kilkanaście dni spędzamy razem. Wszyscy łowią, a potem dzielimy się obowiązkami: jedni myją, inni gotują, jeszcze inni filetują - dodaje pan Ireneusz.

Na taką wyprawę nie wystarczy zabrać tylko wędkę. Na miejscu trzeba wypożyczyć duże łodzie (pięcioosobowa na dziewięć dni kosztuje 1.500 euro, plus koszty paliwa), bo wypływa się na ocean, zadbać o ich odpowiednie wyposażenie, czyli GPS i echosondy. Ekipa dzieli się na grupy. Każda ma swoją łódź z kapitanem, który odpowiada zarówno za bezpieczeństwo, jak i poszukiwanie dobrych łowisk. - Ostatnia nasza wyprawa trwała dwa tygodnie - mówi organizator.

Przed wypłynięciem w morze wszyscy szczegółowo studiują mapy i wybierają najciekawsze łowiska. - Szukamy wypłyceń na oceanie, bo tam najczęściej żerują ryby. W tym przypadku wiedzieliśmy, że okolica, która nas zaciekawiła, jest bogata w halibuty. Znajdowały się tam bardzo rzadko występujące w tym rejonie piaszczyste place, na których lubią żerować te ryby - wspomina Lubkiewicz.

15 sierpnia po śniadaniu cała ekipa w składzie: kapitan Ireneusz Guzowski, Mariusz Lubkiewicz, Czesław Klasiński, Zbigniew Gmiński i Wit Starzyński, wypłynęła w morze. - Pogoda była słoneczna, ale Atlantyk przywitał nas niezbyt ciepło. Wiał wiatr i fale były duże. Zaczęliśmy szukać łowisk w archipelagu wysp oddalonych o około 10 mil morskich (18,5 km - dop. red.) od naszego portu. Niełatwo było napłynąć na dobre miejsce, bo fale strasznie przeszkadzały. Po przeszukaniu kilku podwodnych górek, na których złowiliśmy parę niedużych ryb, wybraliśmy następny punkt, gdzie znajdował się piaszczysty blat na głębokości 25 metrów. Tam zarzuciłem przynętę - opowiada Lubkiewicz. Wtedy zmienił wędkę na nieco mocniejszą, do łowienia halibutów. Jako przynętę użył gumową imitację małego czarniaka o długości 25 cm i posłał na dno.

Przez kilka minut nic się nie działo. - Postanowiłem podciągnąć przynętę dwa, trzy metry wyżej. I nastąpiło branie. W pierwszej chwili wyglądało to, jak klasyczny zaczep. Szarpnąłem kilka razy i wtedy poczułem, że mam rybę. Udało się ją podciągnąć około 10 metrów do góry. Ale szybko pokazała swoją siłę i zeszła z powrotem na dno. Zaczęła się prawdziwa zabawa i ciężka walka. Wiedzieliśmy już, że to duży halibut. Początkowo oszacowaliśmy go na 50 kilo - przyznaje wędkarz.

Ryba zeszła na głębokość 25 m, wyciągnęła z kołowrotka 350 m plecionki. - Wyholowała łódź na otwarty Atlantyk. Przez półtorej godziny zadryfowaliśmy 2 kilometry - relacjonuje Lubkiewicz. - Wtedy do naszej świadomości dotarło, że mamy do czynienia z okazem, który rzadko pojawia się w światowych rankingach.
Przez pierwsze pół godziny pan Mariusz trzymał wędkę. - Później zmęczenie dało się we znaki. Ręce nie wytrzymywały oporu ryby. Przekazałem sprzęt Irkowi - dodaje.

Mijały kolejne długie minuty. - Zdecydowałem, że jeśli zaraz nie oderwiemy tego halibuta od dna, to nigdy go nie wyciągniemy - mówi I. Guzowski. Gdy po pół godzinie wreszcie się udało, tym razem jemu zabrakło sił. Ostatni etap walki kontynuowali już we dwójkę.

Holowanie ryby do burty trwało kolejne 30 minut. - Gdy ujrzeliśmy ją, ogarnęła nas ogromna radość, a jednocześnie przerażenie. Co dalej? - wspomina pan Mariusz. - Chcieliśmy podebrać ją klasycznie, czyli na specjalnie przygotowane osęki. Ale po wbiciu ich w pysk, halibut zaczął się rzucać i wyprostował wszystkie haki. Wtedy Irek zdecydował, że nie ma innej możliwości, jak holować okaz obok łodzi aż do portu. Gdybyśmy wciągnęli go na pokład, mógłby zrobić komuś krzywdę. Zdarzały się już przypadki, że halibut połamał wędkarzowi nogi.

Podróż do portu trwała półtorej godziny. Dopiero gdy udało się wciągnąć rybę na pomost, można było ocenić jej wymiary. Ale największe zaskoczenie miało dopiero nastąpić. - Ten halibut przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Zadzwoniliśmy do właściciela obiektu z informacją, że mamy dużą rybę i że musi przywieźć większą wagę, bo ta, którą miał, była za mała - opowiada Lubkiewicz.

Zanim właściciel zdążył przyjechać, zebrał się już tłum podziwiających. Potem halibut trafił na wagę. Miał 196 kg i 245 cm! - W tym momencie uświadomiliśmy sobie, jak niewiele zabrakło do rekordu świata, który wynosi 219 kg. Nasz okaz był prawdopodobnie trzecim co do wielkości na świecie halibutem złowionym na wędkę - dodaje pan Mariusz.

To wydarzenie odbiło się szerokim echem zarówno w norweskich, jak i szwedzkich mediach. Informacja o taaakiej rybie trafiła też do wielu europejskich portali internetowych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński