Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Piasecki: Koronawirus? Czułem się dobrze i tylko w nocy trochę kaszlałem. Kilka dni i byłem w szpitalu

Jakub Lisowski
Jakub Lisowski
Zbigniew Piasecki - szef stowarzyszenia oldbojów Pogoni Szczecin.
Zbigniew Piasecki - szef stowarzyszenia oldbojów Pogoni Szczecin. Wiola Ufland/pogonszczecin.pl
Koronawirus w Polsce nie odpuszcza. Nie widać wyraźnego spadku zakażeń, a zbliża się jesień, czyli okres większej zachorowalności.

Sportowcy walczą o medale, drużyny zaczęły rywalizację o medale w wielu dyscyplinach. Nadal jednak obowiązują obostrzenia choćby związane z frekwencją kibiców. Mimo to cały czas słyszymy o kolejnych zakażeniach. W niedzielę kwarantannę zakończył zespół Chemika Police, wcześniej Pogoni Szczecin. Jak groźny jest to wirus – opowiada Zbigniew Piasecki, szef stowarzyszenia oldbojów Pogoni Szczecin. Chorobę już ma za sobą.

Jak w Pana przypadku mogło dojść do zakażenia?
Przypuszczam, że do zakażenia doszło na pogrzebie kuzynki w okolicach Kalisza, ale to tylko przypuszczenia. Na pogrzeb pojechałem samochodem z moją starszą o trzy lata ciotką, z którą się wychowałem i która mieszkała na sąsiedniej ulicy. Po powrocie z pogrzebu, na drugi dzień wyjechałem z żoną w góry. Kiedy byłem w górach moja ciotka dzwoniła do mnie ze Szczecina każdego dnia i pytała się, jak się czuję, bo ona czuła się źle, kaszlała i miała gorączkę. To zwróciło moją czujność, chociaż czułem się dobrze i tylko w nocy trochę kaszlałem. Kiedy moja żona zaczęła kaszleć, a moja ciotka informowała mnie, że choroba nie ustępuje podjąłem natychmiastową decyzję o powrocie do Szczecina. Spędziłem w górach sześć dni, a planowaliśmy 14. Po przyjeździe do Szczecina liczyłem, że kaszel i wieczorne dreszcze ustąpią, jak zostanę w domu. W górach było zimno, był to początek czerwca, dlatego te objawy uznałem za wynik pogody. Liczyłem, że domowa kuracja pozwoli mi bez lekarza pozbyć się tych drobnych dolegliwości. Moja ciotka czując się coraz gorzej postanowiła prywatnie zrobić test na obecność koronawirusa. Wynik był dodatni. Tego samego dnia po południu specjalnie wyposażoną karetką zostaliśmy przewiezieni do szpitala przy ul. Arkońskiej. Komputerowe badanie płuc, analiza krwi i test potwierdziły u mnie obecność koronawirusa i stan zapalny części płuc. Zostałem przyjęty na oddział szpitala oznaczonego jako jednoimienny, czyli tylko dla pacjentów z koronawirusem. Moja ciotka również została w szpitalu.

Pierwsze - nieoficjalne informacje - mówiły, że Pana stan był ciężki. Ile dni trwał kryzys, jak przebiegała choroba?
Trafiłem do szpitala z widocznymi zmianami zapalnymi płuc, ale dotyczyło to tylko ich części. Czułem się dobrze, nie miałem problemu z oddychaniem. W szpitalu otrzymałem natychmiast leki i antybiotyki w kroplówce, dwa razy dziennie i po trzech dniach okazało się, że przepisana kuracja przynosi wyniki, czyli antybiotyki zostały trafnie dobrane. Nie miałem już dreszczy, kaszlu i stan zapalny płuc się zmniejszał. Organizm przy wsparciu antybiotyków zwalczał stan zapalny istniejący w płucach. Wykonywane każdego dnia wyniki krwi i badania lekarskie to potwierdzały. Po 10 dniach w szpitalu mogłem wrócić do domu na kwarantannę. Żona, którą zaraziłem, przebywała już na domowej kwarantannie, bo w szpitalu nie stwierdzono u niej stanu zapalnego płuc. Muszę powiedzieć o wyjątkowo trudnej i z poświęceniem wykonywanej pracy lekarzy, pielęgniarek, personelu administracyjnego na tym wyjątkowym oddziale. W moim pokoju było dwóch chorych. Nie mogliśmy wychodzić z pokoju na korytarz, a lekarze, pielęgniarki czy salowe wchodzili do pokoju ubrani w specjalne kaftany, maski i rękawiczki. Na wizyty wszyscy przychodzili w maskach i kombinezonach, nie było widać twarzy, a był ciepły czerwiec, więc w tym stroju wytrzymać nie było łatwo. W tym wyjątkowym stroju, tak uciążliwym dla każdego, lekarze, pielęgniarki wykonywali badania, pobierali krew, podawali kroplówki. Jako pacjent z pełnym szacunkiem przypatrywałem się ich ciężkiej i odpowiedzialnej pracy, a wychodząc do domu nawet nie wiedziałem komu dziękuję za opiekę i leczenie, bo twarzy nie było widać. Chciałbym więc przy tej okazji bardzo podziękować całemu personelowi oddziału zakaźnego szpitala przy ul. Arkońskiej w imieniu własnym i wszystkich chorych, którzy znaleźli pomoc, za ich wspaniałą pracę na rzecz zakażonych Covid 19.

Czy poinformował Pan np. środowisko szkolne czy oldbojów o zakażeniu, by ograniczyć ew. rozprzestrzenianie wirusa?
Jeśli chodzi o możliwość zarażanie innych w Szczecinie, to po powrocie z gór przebywałem tylko w domu, więc nie było zagrożenia dla innych. Wiem, że zaraziłem żonę. Jeśli chodzi o nasz pobyt w górach to Sanepid skontaktował się z właścicielem ośrodka w którym przebywaliśmy. Szczęśliwie na początku czerwca tam nikogo poza nami nie było. Dużo chodziliśmy po górach i z nikim się nie kontaktowaliśmy. Nikogo nie informowałem o zarażeniu w czasie pobytu w szpitalu, bo nie widziałem powodu żeby to robić. Koledzy i znajomi, którzy z innych źródeł dowiedzieli się, że jestem w szpitalu dzwonili do mnie. W Pogoni – to się dowiedziałem później od prezesa – wszyscy wiedzieli o moim stanie zdrowia z innych źródeł.

Kto z bliskich jeszcze ucierpiał?
Niestety, ale skończyło się to tragicznie, ponieważ moja ciotka, przyjęta na oddział tego samego dnia co ja, zmarła w nocy. Cała nasza rodzina została mocno dotknięta tym faktem i wszyscy byliśmy tym przerażeni. Wszyscy członkowie naszej rodziny mieszkający w trzech domach blisko siebie zostali przebadani na obecność koronawirusa i zostali na kwarantannie. Koronawirusa stwierdzono tylko u dwóch chłopców w wieku 7 i 12 lat, ale szczęśliwie pozostali w domu i po trzech tygodniach mieli wyniki testów negatywny. Nasza rodzina koło Kalisza, gdzie był pogrzeb również została poddana testom, ale na szczęście nikt nie miał koronawirusa.

Czy miał Pan większe obawy choćby ze względu na kwestię niewydolności nerki?
Czułem się dobrze, ale po śmierci mojej ciotki zrozumiałem jak podstępna jest to choroba i jak trudny to przeciwnik. Obawy były. Wiedziałem, że leczenie stanu zapalnego musi uwzględniać moje nadciśnienie i afunkcję jednej nerki. Lekarze znali mój stan zdrowia, informowali mnie o stosowanych lekach i muszę powiedzieć, że współpracowałem z nimi bardzo chętnie. Miałem zaufanie do ich wiedzy i kompetencji. Wiedziałem, że jako emeryt, chociaż aktywny, jestem bardziej podatny, dlatego bardzo się ucieszyłem, kiedy po 10 dniach pobytu w szpitalu wyszedłem do domu bez stanu zapalnego płuc.

Jest już Pan w pełni zdrowy czy nadal wraca do formy fizycznej?
Jestem zdrowy czyli ozdrowieniec, czuję się dobrze, wróciłem od razu do swoich aktywności, gram w piłkę z oldbojami i jeżdżę na rowerze. Koledzy na pierwszej gierce po wyjściu ze szpitala żartowali, że gram lepiej niż przed koronawirusem. Ja wiem, jaka jest tajemnica lepszej gry - schudłem przez okres choroby pięć kilo. Mam świadomość, że dopiero za pół roku, kiedy zrobię ponowne badania płuc będę wiedział czy jestem w pełni zdrowy i czy wirus nie pozostawił jakiś śladów. Liczę, że tak będzie, funkcjonuję normalnie, aktywnie jak zdrowy człowiek.

Mając takie doświadczenie uczulał Pan kolegów z środowiska oldbojów, czy może ktoś jeszcze też przeszedł tę chorobę?
Po tym wszystkim co przeszedłem ja i nasza rodzina przekazuję znajomym, kolegom informacje związane z zagrożeniem koronawirusem i staram się ich przekonać, żeby uważali i byli ostrożni, bo zagrożenie istnieje cały czas a choroba jest wyjątkowo podstępna. Nie leczona rozwija się błyskawicznie. Skutki jej są czasami tragiczne i dramatyczne dla chorych. Najgorsze w tej chorobie jest to, że kryzys zaczyna się często dopiero, kiedy zapalenie zajmie całą powierzchnię płuc, do tego momentu pacjent często czuje się w miarę dobrze i tylko komputerowe badanie płuc i badanie krwi pozwalają określić stan faktyczny i zbliżające się realne zagrożenie. Musimy być czujni, bo często jest tak, że objawy są prawie niewidoczne, jak to było w moim przypadku, tylko słaby kaszel i czasami małe dreszcze wieczorem. Jeśli zlekceważymy te objawy, choroba może się rozwinąć błyskawicznie i skutki mogą być fatalne. Z oldbojów, bardzo chorował były bramkarz Chemika Police, znany i popularny w naszym środowisku piłkarskim Jerzy Falkowski. Miał wyjątkowe nagromadzenie się objawów zarażenia Covidem. Kiedy trafił do szpitala bolały go plecy, mięśnie, miał stan zapalny płuc, biegunkę, stracił węch i smak. Kiedy zadzwoniłem do niego do szpitala był załamany. Widział co się dzieje i jak tragicznie dla niektórych osób kończy się ta choroba. Jurek spędził w szpitalu ponad 30 dni. Jest już ozdrowieńcem, po kwarantannie, wrócił do zdrowia, chociaż jeszcze nie czuje się w pełni sił. Wszyscy musimy pamiętać, że zagrożenie zarażeniem jest ciągle realne i powinniśmy chronić się możliwie jak najlepiej. Ostrożność może nam tylko pomóc.

Rozmawiał Jakub Lisowski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dni Lawinowo-Skiturowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński