W sobotę po południu pani Karolina wchodziła właśnie do domu. W rękach trzymała córeczkę. Nagle podbiegł do nich rottweiler teścia. Złapał dziecko za nóżkę.
- Nie mogłam oderwać psa od nóżki, więc weszliśmy do domu - opowiada matka. - Rzuciłam córkę na łóżko i złapałam psa za obrożę. Siostra męża wyrzucała jedzenie z lodówki, by go zainteresować czymś innym. Ale pies nawet nie zareagował.
Pani Karolinie udało się w końcu odciągnąć zwierzę. Przegoniła je do ganku. Zamknęła drzwi. Przybyli na miejsce ratownicy pogotowia nie mogli jednak wejść do domu, bo rozwścieczony rottweiler biegał już po podwórku. - Mdlejące dziecko podawałyśmy ratownikom przez okno w ganku. To był koszmar - opowiada.
Mała Wiktoria wyszła już ze szpitala. Na prawej nóżce ma osiem szwów. - Najgorsze jest to, że ten pies nadal tutaj jest - mówi pani Karolina.
Dlaczego psa nie zabrano dotąd z posesji? - Bo się go boję - mówi Tadeusz Antosiewicz, lekarz weterynarii z Recza. - Mam w lecznicy klatkę na psy, ale ten rottweiler jest bardzo duży. Bałbym się, że mi z tą klatką pójdzie. U właściciela ma mocny kojec. Po prostu jeżdżę tam, by obserwować tego psa. Po 15-dniowej obserwacji rottweiler będzie zastrzelony. O uśpieniu nie ma mowy, bo strach do niego podejść.
- To powinno być zrobione już dawno, ale właściciel się nie zgadzał. Ten pies ma wypaczoną psychikę - twierdzi lekarz.
Więcej w papierowym wydaniu "Głosu".
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?