Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zastępczy rodzice bili do krwi, a na rany sypali sól

Marzena Sutryk
34-letnia Elżbieta S. (na zdjęciu) i 37-letni Roman S. przyznali się do znęcania nad dziećmi. Grozi im do dziesięciu lat więzienia.
34-letnia Elżbieta S. (na zdjęciu) i 37-letni Roman S. przyznali się do znęcania nad dziećmi. Grozi im do dziesięciu lat więzienia. Piotr Czapliński
Lekarzom trudno im było uwierzyć, że okrutne rany i siniaki zadali niespełna pięcioletniej Roksance jej zastępczy rodzice.

Roksanka nie ma jeszcze pięciu lat, ale doświadczyła już tyle okropności, ile innym nie zdarza się przez całe życie.

Rodzice numer 1

Dziewczynka i jej bracia, w wieku lat 11 i 12, pochodzą ze Srokowa w województwie warmińsko-mazurskim. Ich biologiczni rodzice woleli alkohol niż dzieci. Cała trójka trafiła więc do domu dziecka w Pawłówce w powiecie suwalskim.

- Ta rodzina jest po straszliwych przejściach - mówi Mirosława Zielony, dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Koszalinie.

- Dzieci było w sumie siedmioro, niestety, pozostała czwórka nie żyje.

- Kobieta poroniła bliźniaki, jedno malutkie udusiło się własnymi wymiocinami, a czwartego - 14-letniego Andrzeja - zamordowano - dodaje Halina Renc, kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Srokowie. - To była głośna sprawa cztery lata temu. Zabił go kolega, bo chciał jego komórkę.

Rodzice numer 2

Małżonkowie S. z podkoszalińskiego Manowa, 34-letnia Elżbieta i 37-letni Roman, jak sami potem przyznali prokuratorowi, założyli rodzinę zastępczą dla pieniędzy. W ubiegłym roku zgłosili się do sierocińca w Pawłówce. Wiedzieli, że tam są "dzieci do wzięcia".

Rodzeństwo przyjechało do Manowa na Boże Narodzenie, na próbę. S. przeszli ją pozytywnie. Dzieci zostały, a w marcu sąd zgodził się, by małżonkowie S. byli ich rodziną zastępczą. Miesięcznie dostawali za to około trzy tysiące złotych.

Prawda wychodzi na jaw

Nasz komentarz

Formalnie czyści
MARZENA SUTRYK
- Wystarczyło, że małżonkowie S. przeszli stosowny kurs, dostali glejt, że są zdrowi i nadają się na rodziców, by sąd skierował do nich trójkę dzieci. Nikt nie przejął się, że oboje stracili prawo jazdy za jazdę po pijanemu. Co więcej, Roman S. jest notowany w policyjnych kartotekach za uszkodzenie ciała! Te "drobiazgi" nikomu nie dały do myślenia. Dla sądu najważniejsze było, że małżonkowie "spełniają wymogi formalne". Żadna z instytucji nie poczuwa się do odpowiedzialności za to, co się stało. Skandalem jest, że nikt nie odpowie za to, że dzieci trafiły do niewłaściwych ludzi.

Tydzień temu Elżbieta i Roman S. zostali zatrzymani przez koszalińską policję. Wezwała ją kierowniczka GOPS w Manowie, Genowefa Pelikan. Trafił do niej bowiem sygnał, że Roksanka wygląda na mocno pobitą. Pojechała do S. i zażądała, żeby pokazać jej dziecko. Pijana Elżbieta S. protestowała, ale w końcu przyprowadziła wystraszoną małą.

- Roksana miała siniaki na buzi. Widok był tak przejmujący, że potem w nocy nie mogłam spać. Pracuję w opiece ponad 30 lat i jeszcze czegoś takiego nie widziałam
- nie może się otrząsnąć Genowefa Pelikan.

Godzinę później policjanci odnaleźli zastępczego ojca - też był pijany. Tego samego dnia bracia trafili do innej rodziny zastępczej, a dziewczynka do szpitala.

Według ustaleń policji i prokuratury Roksanka była bita pasem do krwi, otwarte rany "mama" i "tata" posypywali solą, by bardziej bolały. Odmawiali dziecku picia, mocno solili posiłki. Wszystko dlatego, że mała sikała w majtki. Tak samo nieludzko traktowali braci Roksany.

Robili dobre wrażenie

Jak to możliwe, że w majestacie prawa i przepisów sadystom oddano pod opiekę bezbronne dzieci?

Okazuje się, że wcześniej S. zabiegali o przyznanie im sierot z powiatu koszalińskiego. - Nie zgodziliśmy się jednak, bo za krótko ich znaliśmy, od niedawna mieszkali w Manowie - mówi Mirosława Zielony. - Roksankę i jej braci skierował do nich Sąd Rodzinny w Kętrzynie. Nie konsultował z nami swojej decyzji. Dopiero w lutym zwrócił się z wnioskiem o wywiad środowiskowy. Pojechaliśmy bez uprzedzenia. Dzieci były zadbane, uśmiechnięte, nic nie wskazywało na to, że w tym domu dzieje się coś złego. Taką opinię przekazaliśmy do Kętrzyna.

W takim razie na jakiej podstawie sąd w Kętrzynie skierował wcześniej dzieci na próbę do S.?

- W listopadzie zwróciliśmy się o opinię do policji, na miejscu był też kurator sądowy - mówi sędzia Waldemar Pałka, rzecznik Sądu Okręgowego w Olsztynie. - Wywiad wypadł pozytywnie. Sąd dostał tylko adnotację, że obojgu rodzicom odebrano prawa jazdy za jazdę po pijanemu.

Nikt ich nie znał, wszyscy polecali

Szukamy dalej. Kto wystawił Elżbiecie i Romanowi S. zaświadczenie, że mogą stworzyć rodzinę zastępczą? Ośrodek adopcyjny przy Towarzystwie Przyjaciół Dzieci w Koszalinie. Małżonkowie przeszli tam ponad 100-godzinne szkolenie!

- Ponadto polecił ich dyrektor Domu Dziecka w Pawłówce - mówi sędzia Pałka.
- Ja tych ludzi nie znam, za nich ręczył rodzic z rodziny zastępczej w Koszalinie, z którą współpracujemy - usłyszeliśmy od Waldemara Pstrzocha, dyrektora DD w Pawłówce. Dyrektor tłumaczy, że w jego powiecie nie jest jeszcze rozwinięty system rodzin zastępczych, a prawo nie zabrania wysyłać dzieci choćby na drugi koniec Polski.

- My nie znamy zbyt dobrze państwa S., tylko matkę tej kobiety, która też prowadzi rodzinę zastępczą w Koszalinie - dowiedzieliśmy się od rodziny, która miała polecić małżeństwo S. dyrektorowi z Pawłówki.

Rodzice numer 1 - powrót w świetle jupiterów

Gdy sprawa Roskanki stała się głośna w Polsce, w Koszalinie pojawili się jej biologiczni rodzice. Lekarze wpuścili ich do dziewczynki.

- To było straszne, mała płakała, że chce do mamy, że nas nie lubi - mówiła nam pracownica PCPR. - Trudno było ją uspokoić.

Tego samego dnia 36-letni Edyta i Artur W. byli też u rodziny zastępczej, gdzie przebywają ich dwaj synowie. Na drugi dzień biologiczna matka zgłosiła się w koszalińskim sądzie z wnioskiem o ustanowienie kontaktów z dziećmi. Zapowiedziała, że będzie walczyć o ich powrót do rodzinnego domu!

- Dzieci nie bili, ale mimo to nie mogliśmy im ich zostawić - mówi Halina Rec, kierownik opieki w Srokowie. - Ciągle pili. Matka znikała nawet na kilka dni, nie wiadomo było, gdzie i z kim się włóczy. Pamiętam dzień, gdy było bardzo zimno, a 3,5-letnią Roksankę przyprowadził do nas ktoś obcy, bo ganiała po dworze w kusej sukieneczce. Dlatego w maju zeszłego roku dzieci trafiły do domu dziecka. Wątpię, żeby od tego czasu W. się zmienili. Matka wcześniej nic nie zrobiła, żeby pokazać, że jej zależy na dzieciach.

Najgorsze są rany na duszy

Dziewczynka dochodzi do siebie w koszalińskim szpitalu. Czeka na nią miejsce w nowej, sprawdzonej, rodzinie zastępczej. Musi znowu oswoić się z ludźmi.

- Widziała pani kiedyś przestraszonego, zbitego zwierzaka w klatce, który kuli się na widok obcego? Tak właśnie zachowuje się Roksanka - mówi Elżbieta Szymańska, ordynator chirurgii dziecięcej w Szpitalu Wojewódzkim w Koszalinie.

- Ale na szczęście coraz częściej na jej buzi pojawia się uśmiech i powolutku wraca do siebie, choć jest bardzo ostrożna w kontaktach z obcymi - dodaje Mirosława Zielony, która spędza z 5-latką sporo czasu w szpitalu. - Nawet gdy zbliżam się, aby poprawić jej kołdrę, to patrzy nieufnie, czy na pewno nic się jej nie stanie. To śliczna i cudowna dziewczynka. Zaglądamy do niej z pracownicami na zmianę, rysujemy, czytamy, bawimy się. Wszystko po to, żeby zapomniała jak najszybciej o tym, co się wydarzyło.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński