Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z woleja. Lepszy Rotterdam niż Bruksela, Panenka i prywatki... [FELIETON]

Ryszard Czarnecki
Po dwóch ostatnich meczach Ligi Narodów można powiedzieć, w kontekście reprezentacji Polski, za greckim filozofem Sokratesem: „Wiem, że nic nie wiem”
Po dwóch ostatnich meczach Ligi Narodów można powiedzieć, w kontekście reprezentacji Polski, za greckim filozofem Sokratesem: „Wiem, że nic nie wiem” Sylwia Dabrowa
Nasi dzielnie zremisowali z Królestwem Niderlandów 2-2, choć nawet prowadzili z reprezentacją, o której eksperci mówią, że może być jednym z faworytów mistrzostw świata w Katarze za pięć miesięcy.

We wtorek w Brukseli i w sobotę za miedzą w Rotterdamie (2 godziny jazdy pociągiem) zobaczyliśmy dwie różne drużyny, co do składu, ale także co do prowadzenia gry i wyniku. Mimo naszej katastrofy w Królestwie Belgii na razie 4 punkty w trzech meczach nie mogą być podstawą żądań egzekucji naszych futbolistów, choć styl, w jakim Biało-Czerwoni ponieśli klęskę w mieście słynącym z figurki „Manneken Pis” - boli i boleć musi.
Po tych dwóch meczach można powiedzieć, w kontekście reprezentacji Polski, za greckim filozofem Sokratesem: „Wiem, że nic nie wiem”. Ale do mundialu przecież jeszcze dwadzieścia parę tygodni. Przypomnę, bo niektórzy o tym nie wiedzą, że z grupy na MŚ 2022 wychodzą dwa zespoły i szlus, a nie jak w EURO dwie reprezentacje i trzecie z najlepszymi wynikami. Zatem żeby wyjść z naszej grupy z Argentyną, Meksykiem i Arabią Saudyjską najlepiej wygrać inaugurację z Meksykanami albo co najmniej zremisować – choć to duże ryzyko. Ryzyko polega na tym, że mecz z drużyną z Półwyspu Arabskiego, gdzie liczymy na grad bramek, który spowodować może awans w sytuacji liczby punktów równej z Meksykiem (zakładając, że Argentyna wygra grupę, co przecież też nie jest pewne) - gramy jako drugi, a Meksyk jako trzeci. Nasi rywale z Ameryki Środkowej będą znali nasz wynik z Arabami, co ułatwi zadanie im, a nie nam, grającymi w tym samym czasie mecz z Argentyną. Oczywiście są to rozważania, które mogą nie być warte funta kłaków, bo decyduje boisko, a tam Biało-Czerwoni mogą wszystko rozstrzygnąć w dwóch pierwszych meczach, nie oglądając się na innych.
Starcie z Holandią w Rotterdamie, gdzie gra słynny Feyenoord (dziś na trzecim miejscu ligi Eredivisie, czyli w ostatnich mistrzostwach Holandii) przypomniał mi boje reprezentacji trenera Górskiego w eliminacjach mistrzostw Europy A.D. 1976. Na Stadionie Śląskim zmierzyła się Holandia, ówczesny wicemistrz świata z mundialu w Niemczech Zachodnich czyli Niemieckiej Republice Federalnej (1974) i trzecia drużyna globu, czyli my. Nasi rozegrali jeden z najlepszych meczów w dekadzie lat 1970-ch. Była to totalna dominacja, którą pokazywał wynik 4-1. Niestety, w rewanżu przegraliśmy 0-3 i po m.in. dwóch bezbramkowych remisach z Włochami w tej grupie nie zakwalifikowaliśmy się do EURO 1976. Z grupy wyszła Holandia, a mistrzostwa Europy niespodziewanie wygrała Czechosłowacja, która w rzutach karnych pokonała Niemców z NRF.
Tego finału może wielu nie kojarzy, za to więcej kibiców pamięta decydujący gol z "jedenastki" Antonina Panenki, który wyczekał, aż niemiecki bramkarz Sepp Maier rzuci się i lekką podcinką skierował piłkę do bramki. Praga z Bratysławą, wtedy jeszcze razem, oszalały z radości, a Niemcy byli wściekli. Skądinąd dla naszych południowych sąsiadów był to wyjątkowy sportowy rok, bo kilka miesięcy wcześniej w Polsce, w katowickim „Spodku” zdobyli mistrzostwo świata w hokeju na lodzie, wygrywając w finale z ówczesnym Związkiem Radzieckim, który teraz nazywany jest Sowieckim. Te katowickie mistrzostwa przeszły też do historii polskiego hokeja, bo tam po raz pierwszy i ostatni w dziejach pokonaliśmy ZSRR: 6-4. Bramki dla Biało Czerwonych strzelał m.in., piszę z pamięci, Wiesław Jobczyk, chłopak z Siedlec, a gole puszczał bodaj najlepszy bramkarz świata Rosjanin Władysław Tretjak. Niestety, te mistrzostwa zakończyły się dobrze tylko dla Czechosłowacji, bo dla nas zwycięstwo z Sowietami było pyrrusowe: po porażce z NRF w ostatnim meczu spadliśmy z grupy „A”.
W tej słodyczy zwycięstwa z naszym bardzo nielubianym wschodnim sąsiadem, „Wielkim Bratem” była więc gorycz spadku. Na szczęście osłodzona złotym medalem olimpijskim siatkarzy za kilka miesięcy – dotychczas wciąż jedynym medalem w męskiej siatkówce (Polki są lepsze od Polaków: zdobyły dwa krążki olimpijskie - w Tokio 1964 i Meksyku 1968 ). Zresztą igrzyska w Montrealu były dla polskich sportów zespołowych wyjątkowe, ponieważ medale poza siatkarzami przywieźli jeszcze piłkarze (srebrny) i piłkarze ręczni (brązowy). Kto by tak pomyślał teraz, ale srebro naszych futbolistów było wtedy odbierane jako… porażka!
Gdzie te czasy ? Gdzie te prywatki?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Z woleja. Lepszy Rotterdam niż Bruksela, Panenka i prywatki... [FELIETON] - Sportowy24

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński