Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z Nadarzyc do Berlina Zachodniego. Dzieci i żonę ukrył w kokpicie

Marek Rudnicki
Pierwsza, naprędce zorganizowana konferencja prasowa po wylądowaniu na lotnisku Berlina Zachodniego. Mjr Ryszard Obacz drugi od prawej. Fot. Monika Bortlik-Dźwierzyńska, Marcin Nieduży "Uciekinierzy z PRL”
Pierwsza, naprędce zorganizowana konferencja prasowa po wylądowaniu na lotnisku Berlina Zachodniego. Mjr Ryszard Obacz drugi od prawej. Fot. Monika Bortlik-Dźwierzyńska, Marcin Nieduży "Uciekinierzy z PRL”
Rok 1963. Lotnisko w Nadarzycach. Za sterami TS-8 Bies zasiada major Ryszard Obacz, szef wydziału pilotowania Instytutu Naukowo-Badawczego Wojsk Lotniczych. Ma przetestować możliwości lądowania maszyną na autostradzie zwanej popularnie "Berlinką" pod Goleniowem koło Szczecina.

Samolot szkoleniowo--treningowy TS-8 Bies to nowa, polska konstrukcja. Poprzednik bardziej dziś znanego, odrzutowego PZL TS-11 Iskra. Był pierwszym, nowoczesnym samolotem zaprojektowanym i wybudowanym w Polsce po wojnie, a do tego wyposażonym w silnik rodzimej konstrukcji. Zastąpił przestarzałe już wówczas, używane też w szkoleniach młodych adeptów lotnictwa, modele Junak 3 i Jak -11.

Niemal od początku skonstruowania go przez Tadeusza Sołtyka (pierwszy prototyp oblatany został 23 lipca 1955 r.) cieszył się dużym uznaniem pilotów. Miał dobre własności pilotażowe i osiągi, doskonale sprawował się też podczas akrobacji. Kabina była obszerna i wygodna, choć miał jedną wadę; głośny zespół napędowy. W 1957 r. pobił trzy międzynarodowe rekordy w swojej klasie. Pokazano go na paryskim Salonie Lotniczym w 1957.

Ten szczegółowy opis samolotu ważny jest ze względu na jego możliwości, które wykorzystał major Ryszard Obacz. Co istotne też dla sprawy, trzy egzemplarze trafiły 19 lutego 1963 r. do 30. Pułku Lotnictwa Myśliwsko - Szturmowego. Do tych samolotów miał dostęp major Ryszard Obacz. I to on 10 lipca lądował na jednym z TS-8 Bies w Nadarzycach na Poligonie Lotniczym, znajdującym się na obszarze byłej Komendy Lotniska Zapasowego. To tu testowano w 1957 r., dokonując próbnych startów i lądowań, odrzutowe MIG-15. I stąd Obacz odleciał w kierunku Szczecina, aby na autostradzie przy Goleniowie przetestować maszynę, jak będzie sprawować się podczas lądowania i startu na stosunkowo wąskiej autostradzie.

Jeśli ktoś chce zobaczyć osobiście TS-8 Bies, niech jedzie do Kołobrzegu, gdzie wystawiony jest w Muzeum Oręża Polskiego. Kolejny egzemplarz zachowano jako pomnik w Gdyni na osiedlu Babie Doły, a trzeci w Darłówku.

Oficjalnie, major Obacz, instruktor i pilot doświadczalny, leciał sam. Nikt nie wiedział, że na pokładzie ukrył pod tablicą kontrolną dwóch synów w wieku 5 i 9 lat oraz żonę. Dopiero później, będąc już za granicą, kobieta przyznała się, że mąż nic jej nie powiedział, jaki był w tym dniu cel lotu.

Obacz był doświadczonym pilotem. Zdawał sobie sprawę, że wybierając kierunek zachodniego, berlińskiego lotniska Tempelhof, może zostać namierzony przez rosyjskie i enerdowskie stacje radarowe. Zdecydował się więc na niebezpieczny lot na TS-8 Bies, na bardzo niskim pułapie zaledwie 50 metrów, niemal tuż nad wierzchołkami drzew. Na tej wysokości występują różnice temperatur i tzw. kominy, które mogą powodować gwałtowne opadanie samolotu.

Przeleciał niezauważony. Z autostrady koło Goleniowa, gdzie miał wylądować, było blisko do granicy. Od niej do Berlina też niewiele, bo zaledwie sto kilometrów.

Kłopoty zaczęły się tuż nad płytą lotniska. Pasy startowe były zajęte, na kołowanie w powietrzu nie miał czasu, a pobocze było zajęte przez pasące się na nim barany.
- Usiłowałem wylądować na drodze do kołowania, ale w ostatniej chwili zauważyłem pod sobą stado pasących się owiec - wspominał ten trudny moment ("Rozmowa ze zdrajcą", R.Kowal, Warszawa 1998 r.).
- Odbiłem w górę i po raz drugi zatoczyłem koło nad Berlinem Wschodnim. Gdy po kilku minutach siadałem na drodze kołowania, żadnych zwierząt już tam nie było.

Na miejsce lądowania szefostwo lotniska wysłało natychmiast samochód z napisem "Follow me". Dla niezorientowanych - siedzi w nim sygnalista kierujący ruchem samolotów na ziemi. Napis po polsku oznacza "Podążaj za mną".

Gdy jego TS-8 Bies pokołował na wskazane miejsce, powitał go amerykański komendant lotniska w towarzystwie rezydenta CIA. Obacz tak się ucieszył na jego widok, że uściskał go i wycałował, czym wywołał niemałe zdziwienie.

Tego samego dnia, zanim CIA zdołało interweniować i przesłuchać Polaka, zorganizowano naprędce konferencję prasową. Zaraz po tym przyszły rozkazy przemycenia polskiego pilota z rodziną do Frankfurtu nad Menem. Przebrano w mundur żołnierza amerykańskiego i z rodziną przewieziono do bazy amerykańskiej. Tu przesłuchali go przedstawiciele nie tylko wywiadu amerykańskiego, ale również brytyjskiego, francuskiego, zachodnioniemieckiego, a nawet izraelskiego.

Przez pół roku przebywali w specjalnej willi, przeznaczonej dla wyróżnionych uciekinierów. Tu też składał dodatkowe zeznania, gdyż wywiad amerykański chciał wszystko wiedzieć. Odpowiadał na wiele szczegółowych pytań. Po pierwszym okresie zorganizowano mu wiele płatnych spotkań, na których opowiadał o Polsce i reżimie komunistycznym. Jak później przyznał, zarobione w ten sposób pieniądze później przydały się na urządzenie domu w USA, gdzie trafił w styczniu 1964 roku. Przetransportowano tam rodzinę (z nowym już nazwiskiem - Lott) kanadyjskim transportowcem. W Stanach na krótko umieszczono całą rodzinę na farmie w stanie Maryland (około 130 km od Waszyngtonu) pod opieką amerykańskiego małżeństwa, prawdopodobnie współpracowników CIA. Po tym umieszczono ich w hotelu w Waszyngtonie w dzielnicy Arlington, gdzie mieszkało wielu uciekinierów z Europy Wschodniej, współpracowników CIA. Po jakimś czasie, gdy uznano, że rodzinie Obacza i jemu samemu nic nie grozi, zezwolono na kupno domu.

- Wszyscy decydujący się na współpracę z Defense Intelligence Agency byli przesłuchiwani przez Selective Service, z wykrywaczem kłamstw włącznie; porównywano różne źródła informacji na ich temat - pisze na temat historii lotnika Tadeusz Pióro, opierając się m.in. na wydanym w USA w 1961 r. opracowaniu "Spy in the U.S." John Dille i Paweł Monat.

- Nieprzydatnych przekazywano do Junk Service, tj. do wyrzucenia, która pomagała im się jakoś urządzić. Nad tymi, których uznawano za przydatnych, opiekę przejmowała Defense Intelligence Service, tj. odpowiednik wojskowego kontrwywiadu. Wstępem było podpisanie zobowiązania nazywanego przez podpisujących "dokumentem dyskryminacyjnym". Wszelka korespondencja od nich mogła wychodzić tylko w otwartych kopertach i podlegała kontroli DIS. Listy do nich były kierowane wyłącznie na adres kontaktowy, rozmowy telefoniczne mogli prowadzić tylko przez telefon kontaktowy. Poruszanie się poza miejscem przebywania, zresztą bardzo ograniczone, wymagało zezwolenia DIS. To tylko niektóre z ograniczeń trwających do czasu naturalizacji (7-10 lat) i kontraktu na stałe zatrudnienie.

Co ciekawe dla działania służb, uciekinierzy typu mjr Obacz od razu dostawali zatrudnienie jako konsultanci i analitycy. Przekazywali też wiedzę na temat taktyki stosowanej w armiach Układu Warszawskiego. Co nie znaczy, że byli traktowani do końca jak "swoi".

- Zawsze czuli się pod obserwacją i do końca chyba nie cieszyli się pełnym zaufaniem - pisze Tadeusz Pióro.

- Nawet ich dzieci były traktowane jako potencjalni agenci drugiej generacji, tzw. sleepers - "uśpieni". Jeden z synów Obacza po ukończeniu szkoły średniej ubiegał się o przyjęcie do szkoły wojskowej; gdy w ankiecie w rubryce z pytaniem o sympatie polityczne ojca wpisał, że ojciec był członkiem PZPR - został odrzucony.

Na Zachód od 1944 do 1989 roku uciekło wielu oficerów i zawodowych żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego. Łącznie 52 oficerów, 5 chorążych i tuż przed oficerską nominacją, 4 podchorążych ze szkoły lotniczej w Dęblinie. Nie każdy spotkał się z tak dobrym przyjęciem, jak mjr Obacz, i nie wszystkie ucieczki kończyły się szczęśliwie.

Przykładem ucieczka na MiG-15 bis pilota Zdzisława Jaźwińskiego z 41. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego w Malborku. Dokonał tego 5 marca 1953 r., a wiec trzy miesiące po tym, jak inny pilot, por. Francisze Jarecki (28.Pułk Lotnictwa Myśliwskiego w Słupsku), też na samolocie MIG-15 bis, uciekł na Bornholm. Później na tę wyspę porwał samolot Zygmunt Gościniak (1956 r.) z 26. Puku Lotnictwa Myśliwskiego w Zegrzu Pomorskim i Bogdan Kożuchowski w 1957 r. Jarecki był pierwszy. Lądował 5 marca 1953 r. w dniu śmierci Stalina, co szybko wykorzystała propaganda zachodnia, robiąc z pilota bohatera i mocno nagłaśniając jego ucieczkę.

W Londynie otrzymał z rąk generała Andersa Krzyż Zasługi z Mieczami, a w USA przyjął go prezydent Eisenhower, otrzymał 50 tys. dolarów i obywatelstwo bez przepisanych siedmiu lat pobytu, a dodatkowo usynowił" go jeden z kongresmanów polskiego pochodzenia. Oczywiście reperkusje jego ucieczki uderzyły nie tylko w najbliższych jego kolegów, a nawet pułk, ale również w niego. Sąd uznał go zdrajcą i skazał zaocznie na śmierć. W 1961 r. nieznani sprawcy ostrzelali jego samochód. Tu przypomina się sprawa Kuklińskiego i zabitych w niewyjaśnionych okolicznościach jego synów. Młodszy zaginął u wybrzeży Florydy podczas nurkowania. Jego ciała nie odnaleziono do tej pory. Starszy natomiast został kilkakrotnie przejechany przez samochód terenowy, którego kierowca zbiegł i go nie zidentyfikowano. Obie sprawy mają status nierozwiązanych.

Gdy uciekł Jaźwiński, jego pułk 41. PLM w Malborku został skreślony z ewidencji oddziałów lotniczych. Jego szefowie, dowódca pułku i zastępcy, zostali przeniesieni na niższe stanowiska, natomiast lotników rozproszono po różnych małych garnizonach z dala od Wybrzeża. Kary dyscyplinarne objęły nawet zamiataczy hangaru, w którym stał samolot Jaźwińskiego. MIG-15 bis został zabrany z lotniska w Malborku.

Jego ucieczka na Zachodzie nie została już tak mocno nagrodzona, jak Jareckiego. W Londynie też otrzymał krzyżem zasługi, a będąc w Stanach Zjednoczonych wygłaszał prelekcje w amerykańskich siłach powietrznych. Prezydent USA już się z nim nie spotkał. Służył przez trzy lata w US Air Force, ale gdy CIA zaproponowało mu stałą współpracę, kategorycznie odmówił.

Po tym znalazł zatrudnienie w cywilnym lotnictwie (nie miał prawa latać tylko do krajów Układu Warszawskiego) i po dwudziestu dwóch latach przeszedł na emeryturę.

Ucieczki wiązały się z reperkusjami dla tych, którzy pracowali z nimi w Polsce. Po ucieczce Jareckiego dowódcy trzech eskadr 41. PLM skazano na 12 lat więzienia pod pretekstem, że pomogli mu uciec oraz że sami zamierzali uprowadzić inne samoloty. Po 1956 r. zrehabilitowano tylko jednego, a pozostałym dwóm skrócono kary, nie cofnięto oskarżeń, a po zwolnieniu warunkowo przeniesiono do rezerwy. Ostatni z tej trójki uniewinniony został dopiero w 1993 r.

Wśród wielu ucieczek zdarzały się też tragiczne. W 1951r., po nieudanej próbie uprowadzenia samolotu, został rozstrzelany podoficer z Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie. W 1952 r. to samo spotkało instruktora w tejże szkole, ppor. Edwarda Pytko. Gdy uciekał samolotem do Niemiec Zachodnich, przechwycili go nad terytorium NRD lotnicy sowieccy, zmusili do lądowania i wydali władzom polskim. Za zdradę ojczyzny skazano go na śmierć. Wyrok wykonano 29 sierpnia 1952 r. Psychoza, jaka ogarnęła kierownictwo MON po uprowadzeniu w 1953 roku dwóch bojowych samolotów odrzutowych w odstępie dwóch zaledwie miesięcy (Jarecki - Jaźwiński), spowodowała wyjątkową aktywność organów bezpieczeństwa w wojskach lotniczych.

Ucieczki spowodowały szeroko zakrojone obostrzenia dla całej kadry wojskowej. Jeden ze szczecińskich oficerów, dziś już nieżyjący mjr Michalewicz, kiedyś w rozmowie opowiadał mi o nastrojach w polskim wojsku. Skwitował je krótko: - Wojsko jest gotowe bronić socjalistycznej ojczyzny, ale wystarczy, że padnie hasło: Idziemy na bolszewika, nikt prócz partyjnych sługusów by się nie zawahał.

Po ucieczce Jareckiego i Jóźwińskiego szef Głównego Zarządu Informacji wydał 1 czerwca 1953 r. rozkaz skierowany do wszystkich podwładnych. Polecił w nim:
- Szczególną uwagę zwrócić na rozpoznanie oblicza moralno-politycznego pilotów posiadających krewnych w krajach kapitalistycznych, skompromitowane rodziny, przejawiających negatywne nastroje, utrzymujących podejrzane kontakty i mających nieskrystalizowane poglądy polityczne. Zacieśnić współpracę z miejscowymi organami bezpieczeństwa publicznego w celu zorganizowania pracy agenturalno-operacyjnej w otoczeniu. Więcej wysiłków włożyć w wszechstronne rozpoznanie podchorążych oficerskich szkół lotniczych.

Takich działań było znacznie więcej, co nie przeszkodziło wielu wojskowym z różnych formacji i to ze stopniami włącznie do najwyższych nadal planować i realizować ucieczki na Zachód. Uciekło dziewiętnastu lotników, którzy uprowadzili dwanaście samolotów, dwunastu oficerów wywiadu, dziesięciu lekarzy. Większość to młodzi oficerowie w stopniu od podporucznika do kapitana, ale zdarzyło się też pięciu pułkowników i dwóch generałów. Raezm - 61 oficerów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński