Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z Moniką Pyrek o sukcesach, porażkach i zakończeniu kariery

Andrzej Szkocki
– Wspólnie z trenerem podjęłam decyzję, że do grudnia nie trenuję i mam czas na zastanowienie się nad swoją przyszłością – twierdzi Monika Pyrek, która w trakcie tegorocznych IO w Londynie nie awansowała do finału. Był to jej czwarty i ostatni start na igrzyskach.
– Wspólnie z trenerem podjęłam decyzję, że do grudnia nie trenuję i mam czas na zastanowienie się nad swoją przyszłością – twierdzi Monika Pyrek, która w trakcie tegorocznych IO w Londynie nie awansowała do finału. Był to jej czwarty i ostatni start na igrzyskach. Andrzej Szkocki
Rozmowa z Moniką Pyrek, tyczkarką Ośrodka Skoku o Tyczce Szczecin, wicemistrzynią świata z Helsinek i Berlina, wielokrotną rekordzistką Polski, o jej ostatnich niepowodzeniach, zakończeniu kariery i relacjach z dziennikarzami.

- Podobno nie lubi pani udzielać wywiadów prasowych? Wyczytałem to w pani komentarzu pod jednym wpisów Anny Rogowskiej na Facebooku, gdy wrzuciła link do wywiadu, którego podobno nie udzieliła.
- Musiałabym zobaczyć jeszcze raz ten komentarz. W mniejszym lub większym stopniu to, co czytam w wywiadach jest prawdą. Oczywiście lepiej jest mieć możliwość autoryzacji, bo czasem coś się powie w emocjach. Trzeba uważać na to, co się mówi.

- A czy zdarzyło się kiedyś, że przeczytała pani wywiad czy wypowiedź, której nie udzieliła?
- (chwila zastanowienia) Trochę przeinaczeń pojawiło się przy "Tańcu z gwiazdami", ale przodowały w tym tytuły nie związane ze sportem. Czasem zdarza się, że dziennikarze nie są przygotowani, niektóre fakty im się mylą, nawet dyscyplina, którą uprawiam, zmieniana jest na skok wzwyż. Pewne kwestie są upraszczane, bo może zbyt zawile opowiadam (śmiech). Stanę teraz trochę przeciwko sportowcom, ale często się zdarza, że nie są przygotowani do rozmowy z dziennikarzem. Nie można mówić: "nie wiem co się stało". Nawet jeżeli jesteśmy po słabszym występie, to musimy postarać się wyjaśnić przyczyny niepowodzenia. Przed rokiem jako przewodnicząca komisji zawodniczej PKOL zorganizowałam wraz z Maciejem Kurzajewskim specjalne warsztaty, gdzie można było się dowiedzieć, w jaki sposób można przygotować się do wystąpienia w mediach. To samo dotyczy polityków, aktorów i innych osób publicznych.

- W ostatnich latach, gdy brakowało spektakularnych wyników, zmieniło się postrzeganie pani osoby przez media i kibiców?
- Byłam przygotowano na to, że ludziom nie przypadną do gustu moje rezultaty. Mogę mieć pewne pretensje do mediów, że stworzyły mój wizerunek jako osoby, która poszła do "Tańca z gwiazdami", aby się pobawić. Występ w tym programie miał być lekiem na kontuzję, która pozbawiła mnie startów przez kilka miesięcy. W tym roku wykonałam najcięższą pracę, ale stopa nie wróciła już do dawnej sprawności. Treningi bez presji pozwalały mi na oddawanie przyzwoitych skoków. Nie mogę mieć pretensji do dziennikarzy o ocenę ostatnich miesięcy, bo pisali to, co widzieli. Odczuwałam sporo szacunku do mojej osoby. Najwięcej negatywnych komentarzy było w internecie, gdzie ludzie pisali, abym dała sobie spokój i przestała się wozić na zawody za pieniądze podatników. Ostatnio wyczytałam gdzieś takie statystyczne wyliczenie, z którego wynika, że sport jest w większości finansowany z podatków sportowców. Można więc powiedzieć, że trochę finansujemy się sami (śmiech). Po igrzyskach ludzie nazwali nas "wycieczkowiczami". Nagle idea wyjazdu na największą imprezę sportową przestała mieć jakąkolwiek wartość. Wcześniej byłam na trzech igrzyskach, a zarzucano mi, że do Londynu chciałam się tylko przejechać. Wystartowałam tam, bo chciałam przeżyć swoją ostatnią przygodę. Miałam nadzieję na lepszy start. Daleka jednak jestem od tego, żeby robić z mojego występu tragedię. Wspólnie z trenerem podjęłam decyzję, że do grudnia nie trenuję i mam czas na zastanowienie się nad swoją przyszłością.

- Do sportu wróciła ostatnio pływaczka Katarzyna Baranowska, która przyznała, że nie darowałaby sobie, gdyby nie spróbowała. Pani ma podobne wątpliwości?
- Po kontuzji chciałam wrócić i udowodnić, że to ja wybiorę moment na zakończenie kariery. Najchętniej odeszłabym po jakimś spektakularnym sukcesie, ale wiadomo, że pojawiłyby się wątpliwości, czy jest to właściwy moment i pewnie bym przekładała tę decyzję.

- Monice Pyrek i Annie Rogowskiej nie brakuje trochę oddechu młodszych rywalek na plecach?
- Jeszcze cztery lata temu zapowiadało się, że urośnie nam konkurencja. Ostatnio Agnieszka Kolasa zrobiła duże postępy w sezonie halowym, ale już latem się nie poprawiła. Ma wspaniałą sparingpartnerkę, bo trenuje przecież wraz z Anią Rogowską. W naszym Ośrodku Skoku o Tyczce Szczecin jest wiele utalentowanej młodzieży i wierzę, że będziemy mieli kilku reprezentantów na igrzyskach w Rio de Janeiro.

- A może pani brakowało takiej sparingpartnerki jak Ania Rogowska. Był kiedyś pomysł wspólnych treningów?
- W treningu tyczkarskim najważniejszy jest spokój, zwłaszcza przy pracy nad techniką. Przekonałam się o tym na własnej skórze jeżdżąc do Witalija Pietrowa, trenera Jeleny Isinbajewej. Kiedy wspólnie robiłyśmy trening techniczny, to wcale nie słuchałyśmy trenera, tylko próbowałyśmy sobie nawzajem udowodnić, która z nas jest lepsza. Na świecie nikt z czołówki nie trenuje wspólnie. Nawet Rosjanki, które są zgrupowane w jednym miejscu, trenują osobno. To jest bardzo indywidualna konkurencja.

- Jakie relacje łączą panią z Anią Rogowską?
- Jesteśmy koleżankami ze skoczni. Przyjaciół ma się kilku w życiu, a my jesteśmy całkiem od siebie różne. Mamy inne zainteresowania, znajomych. Trudno abyśmy nagle stały się przyjaciółkami. Nie ma między nami też żadnej nienawiści. Czasem jedna drugiej pomoże w transporcie sprzętu czy załatwieniu jakiejś sprawy. Wspieramy się w wielu kwestiach, ale chociażby na zgrupowaniach rzadko siadamy razem do stołu. Zawsze staram się mówić o tym wprost. Nasza rywalizacja nawzajem nas nakręca i to nam pomaga.

- Więc z którą z tyczkarek pani się przyjaźni?
- Fabiana Murer jest moją bliską przyjaciółką i mogę to powiedzieć bez wahania. Z nią mogę o wszystkim porozmawiać . Za kilka dni wylatuję do Brazylii, aby się z nią spotkać. Mimo częstej rywalizacji bliską dla mnie osobą jest także Swietłana Fieofanowa. Może nie jest to przyjaźń, ale darzymy się obopólną sympatią.

- Mija 10 lat odkąd przeniosła się pani z Gdyni do Szczecina. To była dobra decyzja?
- Bardzo dobra. Tu mam zapewnione znacznie lepsze warunki, a przede wszystkim tu jest mój trener Wiaczesław Kaliniczenko. Dużo osób mnie pyta, czy przeprowadzę się do Warszawy. Dla mnie to jest niemożliwe. Wolę dojeżdżać, niż być tam na stałe. W Szczecinie dobrze się czuję. Tu mam swój dom, ogród i przyjaciół.

- Miasto sporo zmieniło się przez tę dekadę?
- Mam duże zażalenie do szczecinian, którzy nie zauważają zmian na lepsze w swoim mieście. Mam przyjaciela, który trenował ze mną w Szczecinie, a potem wyjechał do Trójmiasta. Za każdym razem gdy mnie odwiedza mówi, że miasto szybko się zmienia i to na plus. Dla mnie Szczecin zawsze był piękny. Czekam na nową filharmonię. To będzie szczególne miejsce w mieście, które z pewnością przyciągnie sporo turystów.

- Czy jest coś, czego pani żałuje w swojej karierze?
- Są to głównie zagadnienia techniczne w trakcie zawodów. Kilka razy mogłam przejść na twardsze tyczki. Przez błąd techniczny nie zdobyłam złotego medalu na mistrzostwach świata w Berlinie w 2009 r. Ściślej mówiąc producent moich tyczek popełnił błąd. Przygotowali mi nową tyczkę, która już na zgrupowaniu we Włoszech wydała mi się za twarda. W trakcie zawodów w Berlinie na swojej starej skoczyłam 4,65 i naturalnie przeszłam na twardszą. Nie poprawiłam już swojego wyniku, a producent dopiero po dwóch latach przyznał, że przygotował mi zbyt twarde tyczki. Szkoda, bo byłam wtedy w wysokiej formie i mogły to być zawody mojego życia.

- Była pani na czterech igrzyskach. Które najlepiej wspomina?
- Zawsze najmilej wspomina się pierwszy start, czyli Sydney. Wtedy chłonie się wszystko. Nie byłam do końca świadoma, gdzie jestem i co się wokół mnie dzieje. Weszłam wtedy do finału i zajęłam 7. miejsce. To było niesamowite przeżycie.

- A jak zapadł w pamięci Londyn?
- Organizacyjnie było sporo bałaganu. Chociażby wolontariat nie funkcjonował jak należy, było też sporo pomyłek sędziowskich. Na rozgrzewce przed startem moja grupa czekała 20 minut, aż panowie poprawnie odmierzą wysokość. Takie zdarzenia mają wpływ na odbiór całej imprezy. Także polska misja nie była dobrze zorganizowana. Na poprzednich igrzyskach zawsze czekało się na medalistów, aby im pogratulować. Teraz tego nie było, nikt nic nie organizował.

- Mogła pani skoczyć więcej niż 4,82 w swojej karierze?
- W moim zasięgu było 4,85 a nawet 4,90. Raz tyle udało mi się nawet skoczyć na treningu. Nigdy natomiast nie twierdziłam, że 5 metrów jest łatwym celem, jak niektóre zawodniczki zapewniały. Doskonale wiem jak trudno jest skoczyć 4,80, więc 20 cm więcej jest ogromnym wyzwaniem.

- Kogo z obecnej światowej czołówki stać na pokonanie 5 metrów?
- Nikogo. Raczej wolałabym pogdybać, kto może skoczyć 4,90. Z pewnością ciągle Jelena Isinbajewa. Jeżeli Rosjanka się przełamie i przypomni swoje najlepsze skoki, to jest w stanie skakać naprawdę wysoko. Także Fabiana Murer, Silke Spiegelburg czy Jennifer Suhr mogą pokonać 4,90. 5 metrów jeszcze długo może okazać się barierą trudną do przeskoczenia. Przyszłość tyczki należy do zawodniczek siłowych, bo łatwiej wytrenować szybkość na rok, dwa i osiągnąć w tym czasie dobre wyniki. W obecnej czołówce nie ma wyraźnego lidera. W Daegu i Londynie zupełnie inaczej wyglądała obsada podium. Z tej stawki mało kto dotrwa do Rio i paradoksalnie tam o medal może być najłatwiej. Żartowałam nawet ze Swietłaną Fieofanową, że może przyczaimy się rok wcześniej, wrócimy do treningów i powalczymy o złoto.

Czytaj e-wydanie »

Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński