Trutkę rozłożył Henryk C. właściciel kamienicy w Kamieniu Pomorskim, w której doszło do tragedii. Zrobił to jednak w taki sposób, że według prokuratury, nieumyślnie doprowadził do śmierci dziecka i naraził na zatrucie kilkunastu lokatorów budynku.
Proces Henryka C. ruszył we wtorek przed Sądem Okręgowym w Szczecinie. Oskarżony nie przyznaje się do winy.
Śledztwo było bardzo trudne, bo gaz jakim jest fosforowodór bardzo szybko ulatnia się z organizmu. Dlatego do sprawy zaangażowano wybitnych polskich chemików z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna. Udało im się ustalić, że to właśnie ta substancja doprowadziła bezpośrednio do śmieci chłopca.
- Oskarżony nieumyślnie sprowadził zdarzenie zagrażające życiu i zdrowiu wielu osób. Chcąc zwalczyć gryzonie pozostawił we wnętrzu budynku preparat gryzoniobójczy przeznaczony do stosowania przez osoby przeszkolone, a oskarżony takiego przeszkolenia nie miał. Preparat ma zastosowanie tylko w pomieszczeniach niezamieszkanych przez ludzi i gazoszczelnych. Preparat w pastylkach po kontakcie z wilgocią atmosferyczną uwolnił trujący gaz z postaci fosforowodoru, który rozprzestrzenił się wewnątrz budynku - oskarża prokuratur Bożena Krzyżanowska z Prokuratury Rejonowej w Kamieniu Pomorskiem.
Henryk C. przedstawił we wtorek swoją wersję wydarzeń.
Przekonuje, że właściciel firmy deratyzacyjnej nie poinformował go z jak niebezpiecznym preparatem ma do czynienia.
- Nie mówił, że to środek, który powinien być stosowany na zewnątrz nieruchomości mieszkalnych. Nie dał mi żadnej instrukcji. Nie mówił nic o gazie, a tylko, że gryzonie zjedzą tę trutkę - wyjaśnia Henryk C..
Inną wersję przedstawia 35-letni pan Grzegorz, tata Michałka.
Do tragedii doszło 25 grudnia 2020 r.. Dzień wcześniej razem z żoną i trójką dzieci wróci z wigilii u rodziców. W salonie poczuli dziwny zapach. Początkowo sądzili, że to efekt malowania salonu.
- Malowałem go, bo mieliśmy wcześniej awarię centralnego ogrzewania. Pojawiła się wilgoć, a pod podłogą znaleźliśmy przegryzione przez szczury plastikowe rury. Nawet po usunięciu awarii słyszeliśmy chrobot w styropianie pod podłoga. Dlatego prosiłem pana Henryka, aby załatwił deratyzację. On powiedział, że w Kamieniu nie ma kogoś takiego. Ja jednak w internecie znalazłem takie firmy i dałem mu namiar na właściciela, bo miał dobre opinie. Mieli to załatwić między sobą - mówi pan Grzegorz.
Henryk C. wsypał trutkę do dziury, która łączyła klatkę schodową z salonem rodziny pana Grzegorza. Dlatego to, co wydawało się pozostałościami po malowaniu salonu, było trującymi oparami fosforowodoru.
Nocą zaczęło się najgorsze... Trujący gaz zaczął się ulatniać
W nocy rodzice i Michałek, którzy spali w salonie zaczęli się źle czuć: wymioty, biegunki, zawroty głowy. Chłopiec przestał reagować na bodźce. Był bardzo blady. Razem z mamą trafił do szpitala w Gryficach. Tam zmarł po kilku godzinach. Pozostałym dzieciom nic się nie stało, bo spały w drugim pokoju.
Henryk C. zapewnia, że zostawił na klatce informacje o wyłożonej trutce.
- Wiedzieli (red. lokatorzy), że będzie deratyzacja - mówi.
Na kolejnej rozprawie sąd chce przesłuchać mieszkańców kamienicy.
Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?