Im bliżej wyborów parlamentarnych, tym bardziej rosną w PiS obawy, że Beata Szydło może nie utrzymać samodzielnie ciężaru kampanii. Właśnie dlatego coraz częściej widzimy Jarosława Kaczyńskiego biorącego na siebie część tej misji. Sztabowców PiS niepokoi zwłaszcza to, że dystans między Ewą Kopacz a Beatą Szydło powiększa się na korzyść tej pierwszej - jeśli chodzi o to, kogo Polacy chętniej widzieliby w fotelu szefowej rządu.
Kiedy pod koniec czerwca prezes Prawa i Sprawiedliwości oficjalnie przedstawił kandydatkę swej partii, zasadniczy ciężar wyborczej rywalizacji między PO i PiS trafił na linię Ewa Kopacz - Beata Szydło. To właśnie szefowa rządu i kandydatka na jej następczynię stały od tego momentu w centrum starcia PO i PiS, to na nich ogniskowała się niemal w stu procentach ogólnopolska kampania parlamentarna obu partii.
Początkowo wszystko wskazywało na to, że definitywne zamknięcie w ten sposób epoki wiecznego pojedynku Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego przyniesie korzyści obu partiom - a przede wszystkim Prawu i Sprawiedliwości. Nawet w wymiarze ściśle wizerunkowym wydawać się mogło, że przeniesienie ciężaru starcia PO z PiS z obszaru dominującej przez prawie dekadę rywalizacji dwóch męskich przywódców w kierunku konfrontacji dwóch liderek może zadziałać na obie partie odświeżająco i pozwolić na dokonanie niezbędnych nowych otwarć. Dla PiS wystawienie na pierwszą linię Beaty Szydło było też dość oczywistą kontynuacji strategii z kampanii prezydenckiej. Polaryzujący opinie Polaków - wielbiony przez zwolenników, ale za sprawą sceptyków wciąż zajmujący kłopotliwe miejsca na podium w rankingach nieufności do polityków - Jarosław Kaczyński miał po raz kolejny pozostać w cieniu kampanii. A tak jak wcześniej Andrzej Duda, tak i teraz była szefowa kampanijnego sztabu Dudy Beata Szydło miała konsolidować wokół Prawa i Sprawiedliwości zarówno głosy twardego elektoratu, jak i części stopniowo przejmowanej przez PiS z rąk Platformy centroprawicy.
Rzecz jednak w tym, że w kampanii parlamentarnej Beata Szydło okazała się na dłuższą metę nie nadążać za tempem wyznaczonym w kampanii prezydenckiej przez Andrzeja Dudę.
"Spalony, czyli tak zwany offside". Beata Szydło o piłce nożnej
Źródło: TVN24/x-news
PiS kilkakrotnie prowadził w trakcie kampanii wewnętrzne badania jakościowe dotyczące postrzegania Beaty Szydło przez Polaków. Choć jeszcze na początku lata wszystko wskazywało na to, że kandydatka została dobrana wręcz świetnie, to już na przełomie sierpnia i września w partyjnych sondażach pojawiły się wyraźne, ostrzegawcze światełka. Słyszymy, że Beata Szydło zaczęła, delikatnie mówiąc, budzić wątpliwości nawet wśród przedstawicieli twardego elektoratu PiS.
50 proc. Polaków uważa dziś Ewę Kopacz za lepszą niż Beata Szydło kandydatkę na szefową rządu. Odwrotnie: 30 proc.
- Tak, rzeczywiście, pojawiły się pewne nowe sygnały, być może Polacy zwyczajnie się męczą tą niekończącą się kampanią - tyleż bagatelizująco, co enigmatycznie komentuje nam kwestię wewnętrznych badań polityk Prawa i Sprawiedliwości. Nie wiemy, jakie dokładnie słabości Szydło zostały wskazane przez badanych. Warto pamiętać jednak, że mniej więcej wtedy w prawicowej prasie pojawiły się pierwsze przecieki i plotki na temat tego, że to Jarosław Kaczyński mógłby osobiście stanąć na czele rządu po wyborach. Wtedy też pojawiły się pierwsze sugestie, że Antoni Macierewicz może objąć szefostwo Ministerstwa Obrony Narodowej. Rzecz jasna, może to być efekt wewnętrznej rozgrywki w PiS - niekoniecznie reakcja na badania dotyczące Szydło - zwłaszcza że nie wiemy, jakie dokładnie były płynące z nich wnioski rekomendacje.
Już całkowicie publiczne sondaże dowodzą jednak czegoś znacznie bardziej konkretnego. Otóż Polacy zmieniają stopniowo zdanie na temat tego, kto - Ewa Kopacz czy Beata Szydło - byłby lepszą szefową rządu. Według regularnie przeprowadzanych przez Millward Brown dla TVN badań, tuż po ogłoszeniu tej kandydatury przez Jarosława Kaczyńskiego Beata Szydło miała nad Ewą Kopacz przewagę dziewięciu punktów procentowych. Wtedy w roli szefowej rządu chętniej widziałoby wiceprezes PiS 43 proc. Polaków, podczas gdy szefową Platformy tylko 34 proc. Od lipca do września wskazania na Szydło utrzymywały się na niższym już, za to dość stałym, poziomie 36-37 proc. Rosła natomiast liczba wskazań na Kopacz - od 39 do 43 proc. W badaniu już z października widzimy bardziej jednoznaczną zmianę. Zauważalnie spadła liczba głosujących na premier Szydło - do 30 proc. Za to na premier Kopacz głosuje aż 50 proc. badanych. Rzecz jasna, nie jest to dobry wynik dla kandydatki PiS. I jest to potwierdzenie, że coś niedobrego wydarzyło się z jej postrzeganiem właśnie we wrześniu.
Zarazem to rodzaj paradoksu - bo bardzo wyraźne zmiany w ocenach Szydło i Kopacz nie przekładają się niemal zupełnie na stan notowań obu największych partii. Słabnąca Szydło nie ciągnie jak dotąd w dół sondaży Prawa i Sprawiedliwości, natomiast zyskująca przewagę nad konkurentką, Kopacz nie podnosi słupków Platformie. A jednak - i to być może jest wytłumaczenie tego, że pewne wahnięcie sondaży PiS było widoczne tylko w części ubiegłotygodniowych sondaży - Prawo i Sprawiedliwość zdecydowało się na wsparcie czy wręcz częściowe wyręczenie kandydatki przez Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS po raz pierwszy całkowicie jednoznacznie stanął na czele kampanii podczas swego twardego sejmowego wystąpienia na temat imigrantów. Od tego czasu powtarza się to regularnie - ostatnio w sobotę, gdy Kaczyński zajął bardzo jednoznaczne stanowisko w sprawie aresztowanych w Pyrzycach rolników.
Obie partie stosują dość zbliżone strategie kampanijne, jeśli chodzi o obie kandydatki. Zarówno Beata Szydło, jak i Ewa Kopacz stoją w centrum kampanii ogólnopolskiej. Obie stale poruszają się po kraju - kandydatka PiS jeździ zwykle szydłobusem, Ewa Kopacz - albo pociągami w ramach akcji „Kolej na Ewę”, albo też kampanijnymi busami Platformy. Łudząco podobne bywają ich kampanijne konferencje. Nie inaczej było nawet z kluczowymi konwencjami programowymi obu partii 12 września, na których obie kandydatki licytowały się na wyborcze obietnice, w niektórych kwestiach - jak godzinowa płaca minimalna na poziomie 12 zł - mówiąc wręcz jednym głosem. Wydawać by się mogło, że nie nastąpi tu żadna większa zmiana. A jednak Jarosław Kaczyński jednoznacznie wszedł do gry - i to bardzo niedługo po konwencji programowej Prawa i Sprawiedliwości.
W wewnętrznych badaniach zamawianych przez obie największe partie w ciągu kilku ostatnich lat coraz częściej przewijał się temat stosunku wyborców do kandydatur kobiet na najwyższe stanowiska w państwie. Tego typu oczekiwania były przez polskich wyborców formułowane od dawna - to zresztą pomogło i Ewie Kopacz zostać marszałkinią Sejmu, i Beacie Szydło objąć funkcję wiceszefowej PiS. Im dłużej jednak trwało zwarcie Platformy i PiS, tym częściej badani w partyjnych sondażach domagali się kobiet na szczytach władzy. Zarówno Ewa Kopacz jako spadkobierczyni Donalda Tuska, jak i Beata Szydło jako kandydatka PiS na premiera są jednoznacznymi beneficjentkami tego trendu. O ile jednak zza pleców Ewy Kopacz wyłania się co najwyżej charakterystyczny cień jej doradcy Michała Kamińskiego, o tyle nie zanosi się na to, żeby zza pleców Beaty Szydło przestał się wychylać cień jej partyjnego szefa - Jarosława Kaczyńskiego.
To zaś może być poważnym zagrożeniem dla całej dotychczasowej wizerunkowej i kampanijnej strategii Prawa i Sprawiedliwości stosowanej przez partię Jarosława Kaczyńskiego od mniej więcej lutego. A opartej na narracji o „nowym PiS” - który miał porzucić dawną twardą linię na rzecz budowy polskiego odpowiednika amerykańskiej Partii Republikańskiej. O wiele łatwiej byłoby bowiem kampanijnym strategom Prawa i Sprawiedliwości pisać historię partii na nowo, gdyby Jarosław Kaczyński wytrzymał w cieniu aż do końca rozgrywki.