Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiesław Latała: Efekty kilkuletniej pracy trenera są widoczne

Jakub Lisowski
Jakub Lisowski
Wiesław Latała (w środku) na początku sezonu 1993/94.
Wiesław Latała (w środku) na początku sezonu 1993/94. Archiwum Głosu Szczecińskiego
Widzę postępy na budowie stadionu. To będzie piękna sprawa, jak już będzie gotowy, a piłkarze potrafią rosnąć z takimi zmianami w klubie - mówi Wiesław Latała, prawy pomocnik Pogoni Szczecin z lat 90.

Wiesław Latała obecnie ma 56 lat. Karierę rozpoczynał w Lechii Dzierżoniów, a w wieku 20 lat został zawodnikiem Zagłębia Wałbrzych. Grał tam pięć lat. W 1990 trafił do Pogoni, którą reprezentował do grudnia 1994. Największy sukces z Pogonią – awans do I ligi w 1992 r. Dla Pogoni rozegrał 128 spotkań ligowych, zdobył 5 bramek. W elicie były to 62 występy bez bramki.

Było zaskoczeniem dla Pana, że w tym sezonie Pogoń jest w czołówce?

Z jednej strony tak, bo początek ligi nie był jakiś najlepszy. Trochę nawet się bałem, czy to nie pójdzie w kierunku tylko walki o utrzymanie. Ale dobrze, że w końcu zaczęły być lepsze wyniki, poprawiła się sytuacja w tabeli. Z drugiej strony można było jednak oczekiwać dobrego sezonu, bo przecież trener Kosta Runjaic pracuje w Szczecinie już kilka lat, miał czas na zbudowanie zespołu. Efekty są widoczne. Przyznam, że jak oglądałem jakiś mecz Pogoni ze Szczecina to sobie pomyślałem, że szkoda, że nie mam 25 lat i nie jestem w klubie. Widzę postępy na budowie stadionu. To będzie piękna sprawa, jak już będzie gotowy, a piłkarze potrafią rosnąć z takimi zmianami w klubie.

Żeby nie zabrzmiało zbyt cukierkowato, ale powiem, że czasami klasyczny prawy pomocnik przydałby się drużynie.

Jestem daleki od oceny zawodników, bo jakby ktoś sprawdzał moją wiedzę z obecnej Pogoni, to szybko bym poległ. Gdyby było więcej chęci, czasu to może bym nadrobił zaległości, ale ja nawet na hity Ligi Mistrzów często nie mam już ochoty. Za dużo tych meczy. Kiedyś było ich dużo mniej i z większą ochotą zamykałem się w pokoju i oglądałem. Teraz mecze są każdego dnia i to się przejadło.

Obecnie czym się Pan zajmuje?

Pomagam żona w zakładzie stomatologicznym. Przez 21 lat pracowałem w uzdrowisku w Przerzeczynie Zdroju, ale uzdrowisko padło i trzeba było szukać dla siebie nowej pracy. Miałem propozycję z Dzierżoniowa, ale po namyśle doszedłem do wniosku, że już nie mam tych lat, by zaczynać wszystko od nowa, kierowany przez dużo młodszą osobę. Zresztą ja nie lubię mieć kogoś nad sobą. Z żoną ustaliśmy, że będę jej pomagał. To była przemyślana i dobra decyzja. W czasie zawodowej kariery piłkarskiej czy lat pracy w Uzdrowisku to zazwyczaj weekendy miałem zajęte obowiązkami, nie pamiętam wolnej soboty. A teraz mam czas dla rodziny, dla siebie. Trzeba było zadbać o rodziców, którzy mają 89 i 88 lat. Wymagają teraz pomocy.

Jak to się stało, że w 1990 r. został Pan piłkarzem Pogoni Szczecin odchodząc z Zagłębia Wałbrzych?

Powód był jeden – żona była na studiach w Szczecinie, a że spodziewaliśmy się już dziecka, to chciałem był bardzo blisko żony. Stąd wybór Pogoni, która wtedy też grała w II lidze, więc nie był to wtedy dla mnie klub ponad możliwości. Pojawiłem się w Szczecinie, zaproponowałem grę i przed rozpoczęciem sezonu wziąłem udział w kilku sparingach. Myślę, że zaprezentowałem się na tyle dobrze, że bez problemów zostałem przyjęty do drużyny. I zostałem. Wtedy byłem oczywiście w szerokim składzie pierwszego zespołu.

Jakie wspomnienia ze Szczecina?

Bardzo, bardzo fajne. Wcześniej byłem w Wałbrzychu, więc w zasadzie nie można tego porównać. Trafiłem do świetnego środowiska, kibice byli wspaniali, a niesamowitym przeżyciem był awans do I ligi [dziś ekstraklasy]. Na tym decydującym spotkaniu było ok. 20 tys. kibiców, a po meczu z tej radości znosili nas na rękach do szatni. Ale względy sportowe to nie jedyne miłe wspomnienie ze Szczecina, bo wtedy urodziła się też moja córka, która można powiedzieć, że jest rodowitą szczecinianką.

Córka poszła jakoś w ślady ojca i ze sportem ma coś wspólnego?

Nie. W sumie mam dwie córki, które nie były zainteresowane sportem, ale za to świetnie jeżdżą na nartach. Nawet zięciowie nie kopali piłki. Czekam na wnuki, bo siły jeszcze mam i chciałbym spełnić się jako dziadek.

Przyjaźnie z Pogoni przetrwały?

Będę szczery – na początku, gdy wyjechałem ze Szczecina, to utrzymywałem kontakt z Mariuszem Kurasem. Przy jednej z rocznicowych uroczystości rozmawiałem z Darkiem Adamczukiem, który próbował mnie namówić do przyjazdu do Szczecina, ale akurat trafił, gdy pracowałem w uzdrowisku i w związku z tym musiałem odpuścić taki pomysł. Nie mogłem się wyrwać, bo obowiązki były dość duże. Od wielu lat ten kontakt już się urwał.

Który mecz w Pogoni utkwił Panu najbardziej w pamięci? Może pierwsze zwycięstwo w I lidze po awansie?

Wtedy długo czekaliśmy na te zwycięstwo. Początek był ciężki, przegrywaliśmy wysoko kolejne spotkania, zrobiło się nerwowo. Więc mimo wszystko takim najlepszym dla mnie momentem-meczem był ten zapewniający promocję do I ligi. Doping, wsparcie i reakcje kibiców były wspaniałe, do nie zapomnienia.

Z całego dorobku gry w Pogoni jest Pan zadowolony? Czy jednak są myśli, że mógł Pan więcej?

Na pewno mogłem więcej i takie chęci były. Ale w okolicach 30. roku życia zacząłem mieć problemy z mięśniem czworogłowym. Dłużyło się to, próbowałem dojść do normalnej formy, ale jednak nie byłem w 100 procentach gotowy. Ciężko mi było wywalczyć miejsce w podstawowym składzie. Ta sytuacja podłamała mnie, bo po 10 latach zawodowej kariery – przyszedł ten uraz. A wtedy myślałem żeby z 3-4 lata jeszcze pograć w I lidze. Jeśli to by mi się udało, to byłbym w pełni usatysfakcjonowany. Ale widocznie kontuzja była znakiem, że czas na kolejną zmianę.

Kontuzja przesądziła o odejściu czy problemy finansowe klubu?

Gdy grałem w Pogoni to te kłopoty nie były odczuwalne, dopiero w kolejnych sezonach słyszałem, że było coraz trudniej. Jeszcze będąc piłkarzem Pogoni myślałem o przejściu do Śląska, bliżej rodzinnych stron. We Wrocławiu byli zainteresowani, ale nie dogadaliśmy się w kwestii przeprowadzki. Wróciłem do Szczecina, gdzie nastąpiła zmiana trenera. Nowym trenerem został Orest Lenczyk, ale nie dogadaliśmy się. W ten sposób na kilka miesięcy trafiłem do Gorzowa, ale tego okresu miło nie wspominam. I po tej krótkiej grze w Gorzowie – razem z żoną podjęliśmy decyzję o powrocie do Dzierżoniowa. Ja jeszcze z 3-4 sezony pobawiłem się w Piławie, ale to była miejscowa okręgówka. Gdy jednak zerwałem więzadła krzyżowe to już na dobre piłkarską karierę zakończyłem. Dobrze, że pozostały mi narty, a to od zawsze była moja druga pasja. Do dziś uwielbiam zjeżdżać.

Słyszałem też, że i wycieczki rowerowe Pan praktykował.

Mamy Góry Sowie w pobliżu, więc pokonywałem duże dystanse. Ale gdy był mocniejszy podjazd to czułem kłucie w kolanie, więc pozostały tak na dobrą sprawę narty. Ale do roweru chcę powrócić, choć czasu brakuje, bo mam na głowie sprawy rodzinne, osobiste, zawodowe.

Piłka nożna w telewizji?

Wstyd się przyznać, ale piłka nie jest już teraz taką pasją jak kiedyś. Nie jest tak, że śledzę na bieżąco naszą ekstraklasę i mocno interesuję się, co się dzieje np. w Pogoni. Rzadko mam chęć i okazję, by zobaczyć jakiś mecz w telewizji. Ale jak już jest szansa, to chętnie obserwuję mecze Pogoni. Uśmiecham się, wspominam, gdy np. Darka Adamczuka zobaczę w trakcie przedmeczowego wywiadu. Gdyby Pan mógł, to proszę serdecznie pozdrowić Darka i Mariusza. Ich szczególnie, ale też przesyłam pozdrowienia każdemu z mojej starej szczecińskiej gwardii.

Rozmawiał Jakub Lisowski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński