Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

“Wiarołomna”, autobiograficzna sztuka młodej artystki na deskach Teatru Współczesnego w Szczecinie

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
Karolina Gorzelańczyk
Po 11 latach zdecydowała się opuścić Ruch Rodzin Nazaretańskich i zawalczyć o siebie - Hana Umeda. Za pośrednictwem autobiograficznej sztuki “Wiarołomna” opowiada o krętej drodze od życia w niemal mistycznej wierze, aż po życie wiary pozbawione. Premiera spektaklu już 24 czerwca na Scenie Nowe Sytuacje, ale przed tym rozmawiamy z artystką.

Czym w zasadzie jest Ruch Rodzin Nazaretańskich? To część Kościoła? Swojego czasu budził wiele kontrowersji.

- Ruch Rodzin Nazaretańskich to wspólnota prowadzona w ramach Kościoła katolickiego. Założył go ks. Tadeusz Dajczer, teolog i wykładowca. Trzeba zaznaczyć, że jest to jedna z wielu wspólnot obok takich jak np. Ruch Światło-Życie (Oaza), Odnowa w Duchu Świętym czy Neokatechumenat. W moim odczuciu Kościół katolicki jest bardzo złożoną strukturą, w której trudno mówić o spójnej duchowości. I to mimo dogmatu o nieomylności papieża, że jest to jedna religia. Oczywiście są pewne stałe interpretacje Pisma Świętego, ale to, jak ludzie się do nich odwołują czy jak się modlą, pozostawia pewną dowolność. Z pewnością są części Kościoła - rozsądne, uporządkowane, które niosą wsparcie. Jednak z moich doświadczeń, takie wspólnoty jak Ruch Rodzin Nazaretańskich, te granice wsparcia przesuwają za mocno.

ZOBACZ TEŻ:

Należałaś do Ruchu przez 11 lat. Na jaki okres działalności Ruchu to przypadło?

- Byłam członkinią Ruchu w latach 1993-2005 i był to cza, gdy Ruch nosił wiele znamion sekty. Dwa lata po moim odejściu nastąpił pewien kryzys wspólnoty. Episkopat zajął się tym, ale nie mam poczucia, żeby to, co było szkodliwe, zostało naprawione.

W takim razie z czym się mierzymy, mówiąc o Ruchu? W sieci tak naprawdę niewiele jest informacji.

- Żeby wyjaśnić, z czym się tu mierzymy, muszę nawiązać do historii Ruchu. Na przełomie lat 80. i 90. ks. Dajczer pracował w parafii w Pruszkowie. Tam okazał się wybitnym spowiednikiem. Ustawiały się do niego długie olejki. Grupa jego wiernych stopniowo się rozrastała. Jego najbliższymi współpracownikami byli ks. dr Andrzej Buczel i Sławomir Biela. U tego drugiego ks. Dajczer rozpoznał tzw. charyzmat maryjny. Mówiąc prościej, ksiądz twierdził, że przez Bielę przemawia Matka Boska. Dlatego Biela stał się takim trochę świętym - w końcu kto próbowałby przeciwstawić się samej Maryi? Z kolei ks. Buczel był nazywany Wujaszkiem. Zmarł na raka na początku lat 90. Umierając, pozostawał pod opieką ks. Dajczera. Podjęto wtedy decyzję, choć nie mam informacji przez kogo, że ks. Buczel nie będzie miał dostępu do żadnych leków przeciwbólowych, aby zbliżyć się w swoim cierpieniu do umierającego Chrystusa. W następstwie do łóżka umierającego w męczarniach człowieka ciągnęły pielgrzymki, aby obcować z jego cierpieniem, przez które obcowali niemal z cierpieniem samego Jezusa.

Jak się znalazłaś w tym wszystkim?

- Do wspólnoty trafiłam jako 7- letnie dziecko. Ruch miał zrzeszać rodziny i gwarantować pewien rodzaj “drogi na skróty” do zbawienia. Polegało to na zupełnym zawierzeniu się Matce Bożej. Podpisywało się specjalny akt na wyłączną służbę Kościołowi i oddawało go w ręce kierownika duchowego, przez którego miała przemawiać Maryja. Dominowało podejście określające człowieka jako naczynia, które może wypełnić się Bogiem, jeżeli odpowiednio się je opróżni od środka. To sprawiało, że te kontakty rodzinne zamierały. Każdy pracował nad sobą indywidualnie, poczynając od rezygnacji z własnego ego, z własnej woli, z własnych potrzeb, aż do wyrzekania się tego, co materialne. Przechodziliśmy też ciągły trening przyznawania (choć teraz nazwałabym to wmawianiem sobie), że jesteśmy nic niewarci, niezdolni do niczego, niezdolni do jakiegokolwiek dobra, że jedyną osobą, która w ogóle może kochać tak podłą istotę, jaką jestem, jest Bóg.

Oznacza to, że niejako ta wiara i to podejście cię wychowały. Co sprawiło, że zdecydowałaś się odejść?

- Odeszłam w wieku 18 - 19 lat. Proces trwał mniej więcej rok. Moja wiara miała bardzo mistyczny wymiar. Zdarzało się, że miewałam coś na kształt wizji czy sugestywnych wyobrażeń. Wydawało mi się wtedy, że słyszę głos Boga. Pewnego dnia, podczas rekolekcji i długiej adoracji Najświętszego Sakramentu, doznałam takiej wizji. Spłynęło na mnie światło i usłyszałam głos, który mówi, że Boga nie ma, a nawet jeśli jest, to nie jest to Bóg Miłosierny. Na początku byłam przekonana, że to Szatan przemówił i kusi mnie. Przez rok starałam się to przepracować, ale ostatecznie straciłam wiarę. Odeszłam z Kościoła i już nigdy więcej do tej religijności nie wróciłam.

Czy to, czego doświadczyłaś, można nazwać traumą? Żyjemy w czasach, gdzie budowanie wartości w człowieku jest wręcz powszechnie promowane. Ty opowiadasz o czymś zupełnie przeciwnym.

- Mam poczucie, że tak naprawdę dopiero moment utraty wiary był momentem traumatycznym. Całe moje życie było zbudowane wokół Boga i nagle tego Boga zabrakło. Zostało natomiast przekonanie, że jestem nic niewarta. Z pozoru najprościej byłoby zrobić dokładnie odwrotnie do tego, czego mnie nauczono, czyli wsłuchać się teraz w swoje potrzeby i skupić na pragnieniach, ale to nie było takie proste.

Od czego w takim razie zaczęłaś?

- Zaczęłam tańczyć klasyczny taniec japoński. Praca z ciałem była dla mnie formą uwolnienia się. Ciało, w kontekście wiary katolickiej, jest siedliskiem grzechu, jest tą materialnością, którą musimy pokonywać. Więc to uwolnienie, dla mnie, musiało odbyć się przez ciało. Ale przyznam, że przez kilkanaście lat starałam się o tym nie myśleć, wypierałam to. Wynikało to ze wstydu i lęku. Tuż po odejściu miałam w sobie potworny wstyd, że dałam się nabrać na coś takiego, że kiedykolwiek byłam religijna. Jednocześnie czułam rodzaj zaszczepionego strachu. Ostrzegano nas o strasznych rzeczach, które spadną na nas, gdy zabraknie obok Boga. Rozmawiałam z osobami, które wychodząc z Ruchu, odczuwały jednoznaczny lęk przed śmiercią - bały się, że jeżeli porzucą Boga, to Bóg ześle na nich śmierć. Członkowie Ruchu Rodzin Nazaretańskich rzadko kiedy mówią w swoim imieniu o tym, że w nim byli. Myślę, że po części dlatego zdecydowałam się na zrobienie tego spektaklu. Chcę w końcu uwolnić się od tego wstydu i lęku.

W ostatnim czasie mówi się o kryzysie wizerunkowym Kościoła katolickiego; czy miało to wpływ na twoją decyzję o pokazaniu sztuki innym?

- Rzeczywiście w ostatnim czasie na Kościół katolicki w Polsce spada wiele krytyki, ożywił się również ruch związany z apostazją. W pewien sposób było to dla mnie inspirujące. Zaznaczę, że moim zamiarem nie jest obiektywna krytyka Kościoła katolickiego ani chyba nawet samego Ruchu. Wierzę, że osoby, które dołączyły do wspólnoty, jako osoby dorosłe i świadome, mogły znaleźć tam dla siebie ukojenie. Moja historia, historia mojego pokolenia, dzieci dorastających w Ruchu, jest inna. W „Wiarołomnej” odwołuję się wyłącznie do swoich doświadczeń. Rozmawiałam z innymi, ale nie mam poczucia, że mogłabym mówić w czyimś imieniu.

Jest to twój debiut jako reżyserki, ale rozumiem, że nie będzie to klasyczny debiut?

- Przyjęłam takie założenie, że zapraszam aktorów, aby w moim imieniu odprawili rytuał oczyszczenia. Powiedzmy… przejścia od osoby religijnej na poziomie wręcz mistycznym, do osoby żyjącej na ziemi, wśród ludzi. Kiedy myślę o tym doświadczeniu, to porównałabym to do sytuacji, w której tracę kręgosłup, moje ciało się rozpada i każda jego część musi odnaleźć się na nowo, znaleźć ze sobą jedność.


Spektakl powstaje w ramach Rezydencji Artystycznej Scena Nowe Sytuacje. Projekt realizowany jest dzięki wsparciu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński