Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiaczesław Kaliniczenko: Putin to paranoik. Zabrnął za daleko

Jakub Lisowski
Jakub Lisowski
Wiaczesław Kaliniczenko
Wiaczesław Kaliniczenko Andrzej Szkocki
Po drodze widzieliśmy ok. 60 czołgów, które jechały grupkami po 5-6 sztuk na Kijów. Później się dowiedzieliśmy, że to były rosyjskie czołgi. Dobrze, że wtedy tego nie wiedzieliśmy, bo byśmy dostali zawałów serca – mówi Wiaczesław Kaliniczenko.

Szkoleniowiec od ponad 20 lat związany jest ze Szczecinem. Był trenerem Moniki Pyrek, gdy ta startowała w igrzyskach olimpijskich czy zdobywała medale MŚ i ME. Teraz związany jest z OSOT Szczecin i trenuje młodą grupę tyczkarzy.

Jak to się stało, że znalazł się Pan na Ukrainie w chwili rozpoczęcia agresji ze strony Rosji?

Wiaczesław Kaliniczenko: Powód, by pojechać na Ukrainę był sportowy. W mojej tyczkarskiej grupie trenuje m.in. moja córka Liza oraz dziewczyna z Ukrainy, która szykowała się do występu w mistrzostwach tego kraju, które były zaplanowane w Sumie na ostatni weekend. Córka też chciała skakać w tych mistrzostwach, a Ukraiński Związek Lekkoatletyczny dał jej taką zgodę. Kupiliśmy bilety lotnicze i przy okazji chcieliśmy odwiedzić rodzinę. Żona ma tam rodziców, ja braci i siostry, duża rodzina jest tam. Na lotnisku w Boryspolu odebrał nas kolega, który trochę w żartach przestrzegał, że może być stan wojenny czy jakiś nadzwyczajny. Wtedy jeszcze się śmialiśmy, bo nie wierzyliśmy, że Putin jest takim wariatem, krótkowzrocznym, by atakować Ukrainę. Cały świat już jest przeciwko niemu. Po dwóch godzinach od naszego przylotu wprowadzili stan nadzwyczajny, po trzech odwołano mistrzostwa Ukrainy. Natychmiast pojechaliśmy na lotnisko organizować wcześniejsze bilety powrotne, bo wylot mieliśmy zarezerwowany na 28 lutego. Ale lotów nie było, ostrzegali nas, że przestrzeń lotnicza będzie zamknięta. Pojechaliśmy do rodziny spać, a rano brat żony zadzwonił i dowiedzieliśmy się, że lotnisko zostało zbombardowane. Ok. 7 rano już wiedzieliśmy, że atakowane są i inne lotniska. Musieliśmy szukać innej drogi ucieczki. Byliśmy tam bez samochodu, więc zaczęliśmy wydzwaniać do ambasady polskiej w Kijowie, ale nikt nie odpowiadał. Mój zięciu – Patryk Dobek – z Polski zaczął dzwonić do urzędów i pytał się, jak pomóc Polakom, którzy utknęli na Ukrainie. Jedyne co usłyszał, że musimy sami dotrzeć do granicy. Byliśmy tym przerażeni. Po długich namowach kolega pożyczył mi samochód, w wielkich nerwach szybko pakowaliśmy się. Pytaliśmy się, kto chce jechać z nami, bo mówiłem, że z polskim paszportem łatwiej nam będzie przekroczyć granicę.

Pana ukraińska podopieczna została tam?

Jana Gladijczuk to olimpijka z Tokio, rekord życiowy 4,61 m. Zawiozłem ją 23 lutego na lotnisko w Poznaniu i ona wyleciała pierwsza, z tyczkami. Miała bilety na pociąg do Sumy. I miała tam wyjechać wieczorem 24 lutego. Ale też nie pojechała, bo był już stan nadzwyczajny. Proponowałem jej, by wracała z nami do Polski, ale nie chciała zostawić samego brata z mamą i ojcem. Powiedziała, że może wyjedzie dzień później z rodzicami w bezpieczniejsze miejsce.

W Pana rodzinie wszyscy żyją, są zdrowi?

Tak. Moja teściowa oraz brat małżonki ze swoją rodziną mieszkają w Irpieniu koło Kijowa. Niedaleko jest Hostomel, gdzie znajduje się baza samolotów wojskowych. Była pod mocnym ostrzałem, huków było mnóstwo, a w niedzielę wyłączyli prąd w całym regionie. Siedzą teraz w domach, w piwnicach, zimno i ciemno. Ich też zachęcaliśmy do wyjazdu, ale powiedzieli, że nie chcą zostawiać mieszkań samych, bo pojawili się ludzie, którzy zaczęli okradać opustoszałe mieszkania, domy. Chcieli bronić domu, ale wiem, że teraz żałują, bo życie jest tylko jedno. Śpią w piwnicach, zaczyna brakować jedzenia, a strachu jest dużo. Te gnoje zaczynają strzelać nie tylko po wojskowych bazach, ale też w cywilów. Chcą zasiać panikę i strach w ludziach.

Pan z młodości pamięta takie wojenne sytuacje?

Nie. Tylko to, co w telewizji pokazywali, gdy Rosja walczyła w Czeczenii, czy w Gruzji. Teraz to widziałem na żywo i nawet ciężko mi o tym mówić w naszej spokojnej rozmowie. Jak sobie przypomnę, jakie nerwy były, gdy powiedziałem żonie: bierz nasze rzeczy, pakujemy się i uciekamy. Widziałem po reakcji żony, że nie wiedziała, co ma robić. Ja wcale nie byłem spokojniejszy. Nasze głowy – dorosłych – były zablokowane, a co myślą wtedy dzieci? Nam niemal w ostatnich chwili udało się wyjechać, bo już widzieliśmy, że wojsko ukraińskie odcina wszystkie drogi dojazdowe i wyjazdowe z Kijowa, by nikt się z miasta nie wydostał i by agresor nie wjechał.

Ukraina jest już mocno zniszczona?

Bardzo mocno. W sieci jest mnóstwo filmików, jak wygląda ta wojna. Ja sam nagrywałem telefonem różne miejsca. Opublikowałem m.in. sytuację na granicy czy z jednego miasteczka, ale znajomi mi natychmiast dali znać, żeby to usunąć, bo Rosjanie wykorzystują takie informacje. Skasowałem szybko. Po drodze widzieliśmy ok. 60 czołgów, które jechały grupkami po 5-6 sztuk na Kijów. Później się dowiedzieliśmy, że to były rosyjskie czołgi. Dobrze, że wtedy tego nie wiedzieliśmy, bo byśmy dostali zawałów serca. Dzieci też się strasznie bały.

Jak w Pana ocenie ma funkcjonować teraz sport?

Ukraińskiego sportu nie ma, jest pochowany w piwnicach lub walczy o niepodległość. Masę moich znajomych trenerów czy sportowców poszli na wojnę. Walczą w obronie kraju. Nie wszyscy mogli wyjechać z Ukrainy, więc walczą. Wielu Ukraińców przedostaje się do Polski, która zachowuje się fantastycznie, udziela pomocy. Dzwonią do mnie znajomi Polacy, którzy mają mieszkania i chcą je wynająć dla Ukraińców. Ogromnie mnie takie gesty wsparcia cieszą, dziękuję wszystkim za dobre serce, ludzkie gesty. Odkąd wróciłem do Polski otrzymałem ponad 300 takich telefonów, wiadomości, powiadomień. A wracając do sportu – to Ukrainie bardzo ciężko będzie teraz odbudować sport zawodowy czy amatorski. Słyszałem, że nasza mistrzyni olimpijska w wieloboju Natalia Dobryńska zaapelowała do światowych władz lekkoatletycznych, by wykluczyli z imprez międzynarodowych rosyjskich sportowców ze względu na agresję na Ukrainę. Ja popieram takie wnioski. Niech to też będzie taka sankcja dla Putina, jego bandziorskiej ekipy.
Wszyscy liczymy, że Ukraina wytrwa. Tak będzie?

Jestem przekonany, że Ukraina wytrwa, że Ukraińcy wyjdą z tej walki zwycięsko. Nie jest to łatwe, ale jest nadzieja. Powiem szczerze: gdybym nie wyjechał pierwszego dnia agresji to teraz – na 200 procent – walczyłbym o Ukrainę. Zostawiłbym rodzinę w bezpiecznym miejscu i walczyłbym jak inni. Tam wyboru nie ma. Wiem, że 24 lutego nasza armia wydała masę broni obywatelom-ochotnikom, którzy chcieli organizować się w bataliony pomocy, ochrony. Przeprowadzane były szybkie szkolenia z obsługi broni. To dawało wiary innym ludziom, że trzeba walczyć. W jednym z okręgów do pomocy zgłosiło się ok. 40 tys. cywilów. I jest w tym moja wiara.

Pozostaje nadzieja, że świat szybko zmusi Putina do powstrzymania tej agresji?

Też mam taką nadzieję, ale też wiem, że Putina ciężko będzie przekonać do takich decyzji. Facet ma prawie 70 lat i nie wiem, co w jego mózgu się teraz dzieje. Trzeba modlić się do Boga, by… nie wiem, co powiedzieć. Zabrnął za daleko, wstyd będzie mu się wycofać, więc z tymi swoimi faszystowskimi ambicjami będzie stał do końca, gdzie jest. To już jest paranoik. Nie mam słów na tego człowieka. Tylu ludzi ginie, przestali celować tylko w wojskowe budynki, ale w ludzi celują. Giną niewinni ludzi, dzieci. A jeszcze oni przebierają się za ukraińskich żołnierzy i strzelają naszym w plecy. Co to za wojna? Szkoda gadać…

Rozmawiał Jakub Lisowski

ZOBACZ TEŻ:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Konferencja prasowa po meczu Korona Kielce - Radomiak Radom 4:0

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński